*
Ostatnio na nowo zagłębiłam się w lekturze ‘Pod słońcem Toskanii’. Gdy czytam książki po raz ‘któryś’ z kolei, zawsze dostrzegam coś innego, za każdym razem inne opisy i szczegóły mnie urzekają. Tym razem, czytając i zajadając soczyste morele, spodobało mi się np. powiedzenie : ‘morele w kolorze wschodu słońca’ i stwierdziłam, że chyba pasuje ono do tych moich (choć właściwie waham się tu nad kolorem wschodu i zachodu słońca ;) ). I na tym kończy się zapewne podobieństwo moich moreli do tych opisywanych przez Frances, moje bowiem niestety nie rosły wśród falistych, toskańskich wzgórz ;) Rosły jednak wśród równie pięknych pejzaży, w naszym tutejszym morelowym zagłębiu :)
To w 1838 w kantonie Valais / Wallis posadzono pierwsze drzewka morelowe (Rzymianie nazywali morele ‘wczesnym jabłkiem’) i odmianę tę nazwano imieniem jej ‘pioniera’ – Luizet (od nazwiska Francuza Gabriela Luizet). Rocznie w kantonie Valais zbiera się kilka ton moreli (z różnych odmian, owocujących od początku lipca do końca sierpnia). Coroczne zbiory zależą rzecz jasna od warunków pogodowych, Valais jednak ma do zaoferowania wspaniały, suchy i słoneczny mikroklimat oraz dobre naturalne nawodnienie terenu, co świetnie sprzyja morelowym (i nie tylko) sadom.
Morele to prawie narodowy, szwajcarski owoc ;) Każda chyba pani domu robi morelowe przetwory, tarty czy musy. W Valais produkuje się też abricotine – 40 % alkohol morelowy (aktualnie chroniony apelacją AOC).
Przyznaję, że morele pokochałam właśnie tutaj, na helweckiej ziemi ;) Wcześniej zawsze twierdziłam, że za morelami nie przepadam, teraz jednak są zdecydowanie jednym z moich ulubionych owoców. Zastanawiałam się, co zrobić z nimi tym razem. Ciasto? Tartę? Szybki deser? Crumble? Tak! Będzie crumble :) Więc teraz szybki przegląd kuchennych zapasów : są mielone migdały i jest jeszcze ‘resztka’ lawendowego miodu, czyli wszystko czego mi potrzeba do morelowego szczęścia ;) By lawendowy aromat był bardziej wyczuwalny, dodam też odrobinę olejku lawendowego, nie chcę bowiem dodawać samych kwiatów, które ‘przeszkadzają’ mi potem w koncumpcji ;) Jeśli jednak i Wy macie ochotę użyć olejku, pamiętajcie, by nie dodawać go więcej niż 2-3 krople, olejki bowiem są niezwykle skoncentrowaną formą samej rośliny – do wyprodukowania 1 litra olejku lawendowego potrzeba aż 130 kg kwiatów lawendy!
Poza specyficznym, wspaniałym zapachem, olejek lawendowy ma niezwykle wszechstronne działanie : jest nie tylko relaksujący, lecz także działa antyseptycznie, antybiotycznie czy przeciwbólowo. Aromaterapeuci mówią, że jeśli mielibyśmy mieć tylko jeden uniwersalny olejek w domu, to z całą pewnością powinien to być właśnie olejek lawendowy. Równie dobrze wspomaga wygląd naszej skóry, jak i nasz organizm i psychikę. Czego można chcieć więcej? Jedząc pyszny deser, ‘robimy dobrze’ nie tylko naszym kubkom smakowym, ale i nam samym ;)
*
Morelowo-lawendowy crumble
(z kruszonką mistrza Hermé)
na ok. kilogram moreli :
ok. 40 g masła
ok. 40 g miodu lawendowego
2-3 krople olejku lawendowego
migdałowa kruszonka :
60 g zimnego masła
60 g mąki
60 g cukru
60 g bardzo drobno zmielonych migdałów
szczypta soli
+ masło do wysmarowania formy
Nagrzać piekarnik do 180ºC.
Formę do zapiekania wysmarować masłem.
Składniki kruszonki w miarę szybko dobrze razem wymieszać i pokruszyć (lub posiekać).
Morele umyć, osuszyć, przepołowić i wypestkować, pokroić w ćwiartki.
Masło i miód roztopić, nastęśnie dodać morele i podgotować je kilka minut. Zdjąć garnek z ognia, przełożyć owoce do foremki a do maślano-miodowego sosu dodać olejek lawendowy. Wymieszać i polać nim owoce. Następnie posypać kruszonką i piec ok. 25 minut.
Crumble świetnie smakuje sam, lub w towarzystwie kulki waniliowych lodów. Z lawendowymi również świetnie by się komponował ;)
Smacznego!
*
*
Lubiącym lawendę polecam również prezentowany przeze mnie rok temu syrop lawendowy, świetny jako dodatek do deserów czy napojów oraz zeszłoroczny przepis Małgosi na przepyszne nektarynki w syropie miodowo – lawendowym.
*
*
Pozdrawiam serdecznie!
*
*