Roczne archiwum: 2009

Pokarm życia, cz.3

Dawno już nie pisałam Wam o kiełkach… Wprawdzie z niewielkimi przerwami, jednak regularnie pojawiają się one na moim (naszym) stole, jest to bowiem najlepszy chyba sposób na prawdziwą witaminową bombę na naszym talerzu. A do tego dochodzi jeszcze ‘magia’ przemiany suchego ziarenka w piękne, zielone, pełne życia kiełki :) Tak jak szkolny ‘eksperyment’ z fasolką, który może i Wy pamiętacie ;)

W poprzednich dwóch ‘odcinkach’, prócz informacji ogólnych (część I ), pisałam Wam już o kiełkach lucerny (alfalfa), zielonej soczewicy, kozieradki, rzodkiewki oraz cebuli (część II ). Dziś natomiast będzie słów kilka o kiełkach pora.

Tak jak cebula czy czosnek, por należy do rodziny roślin czosnkowatych, które nota bene uważane są za naturalny antybiotyk. Por ma właściwości bakteriobójcze, antyreumatyczne i diuretyczne; obniża także poziom złego cholesterolu (zwiększając poziom tego dobrego), świetnie też wpływa na nasz układ odpornościowy. Jest bogaty w witaminy i mikroelementy, choć to oczywiście – jak zwykle – kiełki mają o wiele większe ich stężenie. Kiełki pora są szczególnie bogate w wapń, żelazo, jod, cynk, miedź i witaminy A, B1, B2, B3, B9, C i E, a jako, że spożywamy je na surowo, to wszystkie te dobrodziejstwa trafiają prosto do naszego organizmu :)

Poniżej 9-dniowe kiełki pora :
*

kielkipora2

*

Tak jak nasiona cebuli, tak i nasiona pora nie zawsze łatwo kiełkują, dlatego i tu dobrze jest zastosować metodę ‘szoku termicznego’ : przed namoczeniem, możemy umieścić nasiona w lodówce (na 12-24 godz.), a następnie zalewamy je ciepłą wodą i zostawiamy do namoczenia na ok. 8-12 godzin (dobrze jest by woda pozostawała ciepła – zmieniamy ją więc kilka razy podczas namaczania). Podczas płukania można też lekko wstrząsać słoikiem, by otoczka nasionek łatwiej pękła.

Następnie postępujemy jak z pozostałymi nasionami : średnio dwa płukania na dzień (na początku możemy płukać je letnią wodą, jednak im większe kiełki tym chłodniejsza woda do płukania).

Nasionka pora potrzebują od 9 do14 dni kiełkowania (są gotowe gdy nasionko jest miękkie / puste), następnie możemy gotowe do spożycia kiełki przechowywać w lodówce. W smaku podobne są one do kiełków cebuli, jednak są od nich nieco łagodniejsze. Jeśli nie najlepiej trawimy rośliny z rodziny czosnkowatych, możemy kiełki lekko zblanszować.

Najlepsze są jako dodatek do sałatek, kanapek czy wszelakich smarowideł (również do zup, dodajemy je na samym końcu). Można też dodawać je np. do warzywnych soków, pamiętając jednak, by nie spożywać ich zbyt dużo podczas jednego posiłku, gdyż ‘grozi’ to pewnymi sensacjami trawiennymi… ;)

(informacje ‘teoretyczne’ w oparciu o książkę ‘Les graines germées de A à Z’ – Carole Dougoud Chavannes)

Jeśli macie czas i ochotę, to chętnie dowiem się czy i Wy nadal paracie się kiełkami, które Wam najbardziej smakowały, które się ‘nie udały’…

*

Pozdrawiam serdecznie!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Szybkie ciasto z morelami

Wczoraj, 1-go sierpnia, w dzień święta narodowego w Szwajcarii, tradycyjnie już – jak co roku – tuż po 6 rano obudziła nas przeurocza orkiestra dęta :) Szczęście w nieszczęściu mamy takie, że gdybyśmy mieszkali w centrum miasteczka, to obudzono by nas już o 5 :)) Tak, tak, nawet w taki wolny od pracy dzień w Szwajcarii nie można zbyt długo spać. Ani zbyt wcześnie kłaść się spać, ze względu na pokazy sztucznych ogni, ale to jest o wiele bardziej przyjemne niż pobudka o świcie ;) A tegoroczny pokaz sztucznych ogni w naszym ‘miasteczku’ był szczególnie widowiskowy, choć przeze mnie niestety podziwiany tylko z balkonu ;)

Jak wspominałam Wam już rok temu, na święto 1-go sierpnia piecze się w Szwajcarii takie oto bułeczki mleczne, z nacięciami w kształcie krzyża i ze szwajcarskimi chorągiewkami :)

painsaulait
W tym roku jednak – przyznaję bez bicia… – bułeczek nie było :( Było za to coś innego, szwajcarskiego, choć niezupełnie tradycyjnego, ale… o tym będzie dopiero w jednym z przyszłych wpisów :)

Gdy zakładałam tego bloga, nie sądziłam, że będę tu pisać również o kuchni szwajcarskiej, jednak po pewnym czasie zauważyłam, że są chętni i na takie przepisy :) Co jakiś czas dostaję maile z zapytaniem o taki czy inny szwajcarski smakołyk i w miarę możliwości staram się na nie odpowiadać, nie wszystko bowiem mam czas przygotować, sfotografować i wpisać na bloga. Ale od czasu do czasu staram się oczywiście coś nowego do listy dopisać ;) Chętnych zapraszam więc również do poprzednich wpisów o tym, co na szwajcarskim stole zobaczyć można ;)

*

W ostatnim poście wspominałam Wam, że morele to taki ‘narodowy’ szwajcarski owoc. Dlatego by było dziś ‘na stole’ coś w miarę tradycyjnego, upiekłam ekspresowe ucierane ciasto z morelami właśnie, a dzięki amaretto i płatkom migdałowym ciasto nabrało aromatu i stało się mniej banalne ;)

(równie pyszne było by z kruszonką o której użyłam do morelowo-lawendowego crumble)

Czy są chętni na kawałek? Jeśli tak, to częstujcie się proszę :)

*

gateauabricots

*

Szybkie ciasto z morelami

forma 25 x 25cm

150 g miękkiego masła
150 g cukru
3 jajka
1 łyżka amaretto
150 g mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia

+ morele,  płatki migdałowe

Nagrzać piekarnik do 180°.
Morele umyć, przepołowić i wypestkować.
Masło utrzeć (zmiksować) z cukrem do białości. Dalej miksując dodawać po jednym jajku, następnie dodać amaretto oraz – partiami – mąkę wymieszaną z proszkiem. Ciasto przelać do natłuszczonej lub wyłożonej papierem formy, ułożyć owoce i posypać płatkami migdałowymi. Piec ok. 40 min (lub do suchego patyczka).

*

Smacznego!

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Morele i lawenda

abricotslavande

*

Ostatnio na nowo zagłębiłam się w lekturze ‘Pod słońcem Toskanii’. Gdy czytam książki po raz ‘któryś’ z kolei, zawsze dostrzegam coś innego, za każdym razem inne opisy i szczegóły mnie urzekają. Tym razem, czytając i zajadając soczyste morele, spodobało mi się np. powiedzenie : ‘morele w kolorze wschodu słońca’ i stwierdziłam, że chyba pasuje ono do tych moich (choć właściwie waham się tu nad kolorem wschodu i zachodu słońca ;) ). I na tym kończy się zapewne podobieństwo moich moreli do tych opisywanych przez Frances, moje bowiem niestety nie rosły wśród falistych, toskańskich wzgórz ;) Rosły jednak wśród równie pięknych pejzaży, w naszym tutejszym morelowym zagłębiu :)

To w 1838 w kantonie Valais / Wallis posadzono pierwsze drzewka morelowe (Rzymianie nazywali morele ‘wczesnym jabłkiem’) i odmianę tę nazwano imieniem jej ‘pioniera’ – Luizet (od nazwiska Francuza Gabriela Luizet). Rocznie w kantonie Valais zbiera się kilka ton moreli (z różnych odmian, owocujących od początku lipca do końca sierpnia). Coroczne zbiory zależą rzecz jasna od warunków pogodowych, Valais jednak ma do zaoferowania wspaniały, suchy i słoneczny mikroklimat oraz dobre naturalne nawodnienie terenu, co świetnie sprzyja morelowym (i nie tylko) sadom.

Morele to prawie narodowy, szwajcarski owoc ;) Każda chyba pani domu robi morelowe przetwory, tarty czy musy. W Valais produkuje się też abricotine – 40 % alkohol morelowy (aktualnie chroniony apelacją AOC).

lavande2

Przyznaję, że morele pokochałam właśnie tutaj, na helweckiej ziemi ;) Wcześniej zawsze twierdziłam, że za morelami nie przepadam, teraz jednak są zdecydowanie jednym z moich ulubionych owoców. Zastanawiałam się, co zrobić z nimi tym razem. Ciasto? Tartę? Szybki deser? Crumble? Tak! Będzie crumble :) Więc teraz szybki przegląd kuchennych zapasów : są mielone migdały i jest jeszcze ‘resztka’ lawendowego miodu, czyli wszystko czego mi potrzeba do morelowego szczęścia ;) By lawendowy aromat był bardziej wyczuwalny, dodam też odrobinę olejku lawendowego, nie chcę bowiem dodawać samych kwiatów, które ‘przeszkadzają’ mi potem w koncumpcji ;) Jeśli jednak i Wy macie ochotę użyć olejku, pamiętajcie, by nie dodawać go więcej niż 2-3 krople, olejki bowiem są niezwykle skoncentrowaną formą samej rośliny – do wyprodukowania 1 litra olejku lawendowego potrzeba aż 130 kg kwiatów lawendy!

Poza specyficznym, wspaniałym zapachem, olejek lawendowy ma niezwykle wszechstronne działanie : jest nie tylko relaksujący, lecz także działa antyseptycznie, antybiotycznie czy przeciwbólowo. Aromaterapeuci mówią, że jeśli mielibyśmy mieć tylko jeden uniwersalny olejek w domu, to z całą pewnością powinien to być właśnie olejek lawendowy. Równie dobrze wspomaga wygląd naszej skóry, jak i nasz organizm i psychikę. Czego można chcieć więcej? Jedząc pyszny deser, ‘robimy dobrze’ nie tylko naszym kubkom smakowym, ale i nam samym ;)

*

crumbleabricotslavande

Morelowo-lawendowy crumble

(z kruszonką mistrza Hermé)

na ok. kilogram moreli :

ok. 40 g masła
ok. 40 g miodu lawendowego
2-3 krople olejku lawendowego

migdałowa kruszonka :
60 g zimnego masła
60 g mąki
60 g cukru
60 g bardzo drobno zmielonych migdałów
szczypta soli

+ masło do wysmarowania formy

Nagrzać piekarnik do 180ºC.
Formę do zapiekania wysmarować masłem.
Składniki kruszonki w miarę szybko dobrze razem wymieszać i pokruszyć (lub posiekać).
Morele umyć, osuszyć, przepołowić i wypestkować, pokroić w ćwiartki.
Masło i miód roztopić, nastęśnie dodać morele i podgotować je kilka minut. Zdjąć garnek z ognia, przełożyć owoce do foremki a do maślano-miodowego sosu dodać olejek lawendowy. Wymieszać i polać nim owoce. Następnie posypać kruszonką i piec ok. 25 minut.
Crumble świetnie smakuje sam, lub w towarzystwie kulki waniliowych lodów. Z lawendowymi również świetnie by się komponował ;)

Smacznego!
*
*

Lubiącym lawendę polecam również prezentowany przeze mnie rok temu syrop lawendowy, świetny jako dodatek do deserów czy napojów oraz zeszłoroczny przepis Małgosi na przepyszne nektarynki w syropie miodowo – lawendowym.

*
*

Pozdrawiam serdecznie!
*
*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email