Roczne archiwum: 2009

Rozwiązanie quizu ;)

Serdecznie dziękuję Wam za czynny udział w sobotnim quizie :)

Bardzo lubię te nasze wirtualne dyskusje, to dla mnie najprzyjemniejsza część blogowania :)

Jak się można było domyślać, większości z Was Szwajcaria kojarzy się z serami, Alpami, czekoladą, zegarkami, bankami (pytanie na jak długo ;) ), scyzorykami oraz z neutralnością (choć niestety nie tak do końca…). Na liście kulinariów króluje fondue, raclette i rösti oraz wszelakie słodkie wypieki jak pierniczki czy chałki.

Produkty pokazane na zdjęciach to niestety tylko niewielka część tutejszych smakowitości, chciałam jednak pokazać Wam choć małą ich część. Może z czasem uda mi się coś więcej Wam tu na blogu dopisać.

Zaczynamy od pieczywa :


Po lewej – tradycyjny żytni chleb z kantonu Wallis (nie smakuje jednak tak, jak polskie zakwasowce; jego miąższ jest bardziej ‘suchy’ i ‘zbity’).
Po prawej – jeden z chlebów z kantonu Ticino (z melasą i ziarnami, pyszny).
I na koniec moje ulubione bułeczki, nazywane tutaj ‘pains de sils’ lub ‘délices’; ciasto w smaku bardzo przypomina preclowe, pisała kiedyś o nich również na swoim blogu Agnieszka.
Wśród szwajcarskich wypieków nie można też zapomnieć o wszelakich przepysznych chałkach, chlebach ‘wiejskich’, rustykalnych, ale też i jasnych pszennych; każdy region ma rzecz jasna swój tradycyjny i charakterystyczny typ pieczywa.

Również słodkie wypieki są tutaj bardzo liczne :


Na pierwszym planie – ‘salée au sucre’ czy też ‘gâteau de Vully’ (przepis dla chętnych tutaj).
Po prawej – nasze tutejsze bułeczki mleczne (takie jak te pieczone na święto narodowe, wpis na ich temat tutaj), tym razem z rodzynkami;
po lewej – ‘taillaule’ z Neuchâtel, czyli coś a la brioszka, z dodatkiem rodzynek. Chętnym już niebawem zaproponuję ten przepis w ramach Weekendowej Piekarni Alicji :)


To okrągłe ‘coś’, to nasze słynne ‘ramequins’ : na bazie kruchego lub francuskiego ciasta piecze się coś a la słone babeczki z masą serowo-śmietanową. Bardzo kaloryczne i baaardzo dobre :) Tradycyjnie jednak ramequin był czymś w rodzaju chlebowo-serowej zapiekanki, którą chętnie Wam kiedyś zaprezentuję.
Obok – ‘taillé aux greubons’; bardzo specyficzny wypiek z dodatkiem skwarków (dziękuję Agatce i Anoushce za pomoc językoznawczą ;) ). Jest to również typowy wypiek z kantonu Vaud, (w Neuchâtel kupić można coś podobnego, pod nieco inną nazwą). Jeśli lubicie smak smalcu, to ‘taillé’ z pewnością by Wam posmakowało :)

Teraz bardziej słodko :


Na górze, po lewej – ‘Engaddiner Nusstorte’ czyli tarta / tourte z orzechami (brawa dla Sini! :) ) – bardzo sycąca, dosyć słodka, jednak niesamowita i rozpływająca się w ustach. I nigdzie nie smakuje tak dobrze jak w Engadynie! Choć może to dlatego, że to jedno z moich ukochanych w Szwajcarii miejsc. Rok bez wakacji tam, jest rokiem straconym ;) Ale o tym pewnie napiszę Wam po powrocie z tegorocznego pobytu. A tymczasem dla zaintersowanych kilka fotek tutaj.
Prócz tego na zdjęciu przykłady wszelakich pierniczków, np. berneński z niedźwiadkiem (brawa dla Andrzeja!) oraz te mniejsze po lewej – Basler Läckerlis (brawa dla Margot, Buruuberii i Sini ;) ) o których kilka miesięcy temu.

Na kolejnym zdjęciu :


Po lewej – mieszanka do słynnego szwajcarskiego Birchermüesli :) Wspominał o nim niedawno Andrzej, chętnych odsyłam więc do jego notki (dodam tylko, że mnie bircher posmakował stanowczo bardziej niż Andrzejowi ;) ale nie robię tej podstawowej, oryginalnej wersji, tylko moją własną, nieco już teraz po latach zmodyfikowaną ;) ).
W środku – ‚vin cuit’ czyli w tłumaczeniu ‘gotowane vino’ (nazywane też ‘raisinée’) – to gotowany sok z gruszek lub jabłek, rzadziej z winogron. Gotuje się go bardzo długo na wolnym ogniu, tak aż odpowiednio zgęstnieje (sok ma zmniejszyć swoją objętość praktycznie dziesięciokrotnie). Otrzymany produkt jest bardzo gęsty i ciemny, o intensywnym smaku, przypomina nieco melasę. Używa się go np. do tart i deserów.
A tuż obok coś baaardzo typowego. Cenovis to szwajcarski odpowiednik angielskiego ‘Marmite’. Ten zielony jest klasyczny, niebieski zaś jest bez soli (i ten osobiście preferuję). Cenovis generalnie albo się lubi, albo nienawidzi, rzadko jest się wobec niego obojętnym ;)
A w głębi, po lewej – szwajcarski ryż. Tak tak, tutaj rośnie ryż, o czym nie wszyscy wiedzą. A konkretnie we włoskiej części Szwajcarii, w Kantonie Ticino, między Locarno a Asconą. Produkuje się tam ok 100 ton rocznie bardzo dobrej jakości ryżu, szczególnie polecanego do risotto.

W Ticino rosną też przepyszne kasztany, stąd tubka tegoż smakołyku na poniższym zdjęciu. Reszta produktów natomiast nie wymaga chyba wielu dotatkowych informacji ;)


Na Toblerone widnieje przepiękny, majestatyczny Matterhorn (podaję Wam linka do strony po angielsku, gdyż więcej jest na niej zdjęć).
Ovomaltine zaś to ulubiony napój każdego chyba szwajcarskiego dziecka ;) No dobrze, teraz może już nie, ale kilka(naście) lat temu z pewnością ;)
Pozwolę sobie sobie tutaj zacytować słowa Ady napisane w komentarzach z poprzedniego postu, gdyż dowiedziałam się od niej czegoś ciekawego na temat ovomaltine : ‘Jej recepturę stworzył szwajcarski lekarz Albert Wander i już w 1931 roku powstała w Krakowie filia szwajcarskiego producenta znana jako „DR. Wander S.A.” – rozpoczęto tam produkcję ovomaltyny, a odżywka ta była stosowana m.in. przez sportowców na olimpiadzie w Berlinie. Krakowska firma dała początek późniejszej Polfie.’ Przyznam szczerze, że nie miałam o tym pojęcia. Co jest natomiast ‘zabawne’, to że z dokładnie tą samą datą związana jest historia cukierków Sugus widniejących na dole zdjęcia, które to również pierwotnie były produkowane w Krakowie. Czyżby : Polak – Szwajcar, dwa bratanki? ;)

I na koniec, baaardzo tutaj słynna Rivella.


Na zdjęciu akurat najnowsza jej wersja (z zieloną herbatą), tradycyjna jest jednak z czerwoną etykietką. Jest to bardzo specyficzny napój, naturalnie gazowany, z dodatkiem… serwatki :) To właśnie przede wszystkim serwatka nadaje rivelli tego specyficznego posmaku. Jeśli będziecie mieli okazję, to warto spróbować by samemu przekonać się, co sądzicie o tym smaku :)

Jak już wspominałam w sobotę, na zdjęciach jak na razie brak jest serów i trunków, będzie jednak o nich kilka słów już niebawem.
A tymczasem idę przygotować zdjęcia do kolejnego wpisu ;)

Pozdrawiam serdecznie!

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Bienvenue / Willkommen / Benvenuto / Bainvegni

Czyli witajcie w Szwajcarii :)

Od wczoraj bowiem, za sprawą Andrzeja i Ireny, podróżujemy kulinarnie po Helwecji :)

Dziś, zamiast kulinarnej zaplanowanej opowieści, najpierw mały quiz ;) Ciekawa bowiem jestem, które z prezentowanych niżej typowych dla Szwajcarii produktów już znacie i ewentualnie lubicie? To oczywiście tylko bardzo niewielki przykład tego, co gości na szwajcarskim rynku, stwierdziłam jednak, że może to być sympatyczne małe co nieco w ramach wstępu ;)

Poza tym, jeśli nie macie nic przeciwko, to bardzo chciałabym dowiedzieć się, z czym Szwajcaria Wam się kojarzy? Co o niej wiecie (kulinarnie i nie tylko ;) ), co już znacie lub co poznać byście chcieli.

A teraz już zapraszam na nasz fotograficzny mini-quiz :)

(na poniższych zdjęciach brakuje tylko serów i trunków, ale o nich będzie nieco później ;) )







Pozdrawiam serdecznie i czekam na Wasze odpowiedzi ;)

EDYCJA

Zapomniałam dodać, że jeden z prezentowanych produktów ma korzenie w Polsce, a dokładnie rzecz biorąc w Krakowie… Czy wiecie który?

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Truskawka. Rabarbar. I trochę ekologii :)

Jak pewnie już wiecie, nie kupuję żadnych niesezonowych warzyw ani owoców. I wbrew temu, co myśli (i o co pyta mnie) wiele osób, to wcale nie jest takie trudne! Naprawdę! I nasz jadłospis zupełnie na tym nie cierpi. Przecież pomidory kupowane zimą i tak nie smakują pomidorem; nawet jeśli pochodzą z jakiegoś ‘ciepłego’ kraju, to po pierwsze zostały zerwane zanim całkowicie dojrzały, a po drugie spora ilość chemii pomogła im przetrwać tę podróż (oprócz pestycydów są to także środki grzybobójcze, często niestety nie jeden, a kilka…). Dlatego poza sezonem korzystam np. tylko i wyłącznie z przecieru ze świeżych pomidorów, który naprawdę ma smak tychże :)

(o tym ‘problemie’ pisałam już w kwietniu ubiegłego roku, więc by niepotrzebnie się nie powtarzać, chętnych zapraszam raz jeszcze do tamtego wpisu)

gariguette1

Z truskawkami jest dokładnie to samo. Dlatego kupuję je tylko i wyłącznie w sezonie, najchętniej osobiście zbierane na wsi, niedaleko nas :) I jedynym wyjątkiem od tej reguły jest francuska truskawka ‘la gariguette’ (na powyższym zdjęciu). Jest to bardzo wczesna odmiana, pojawiająca się na przełomie marca i kwietnia. Jedyna chyba tak wczesna truskawka, która ma smak prawdziwego, sezonowego owocu, a nie plastiku czy tektury ;) A wiosną tego roku została ona ‘odznaczona’ specjalnym francuskim logo promującym najlepsze tylko jakościowo i smakowo produkty.

Rzecz jasna, kupuję ‘la gariguette’ niezmiernie rzadko (tylko raz lub dwa, wiosną), gdyż mimo smaku i sezonowości dochodzi jeszcze przecież problem transportu produktów importowanych i związanego z tym niepotrzebnego zanieczyszczenia powietrza. Tym razem jednak była to wyjątkowa okazja : kupując na targu rabarbar i patrząc jednocześnie na te pierwsze w sezonie truskawki (uwielbiam połączenie truskawek z rabarbarem!), w mojej głowie zrodził się pomysł. Który natychmiast chciałam przetestować. I jak najszybciej Wam go pokazać :) Nie mogłam bowiem czekać jeszcze miesiąc by sprawdzić, co z tego wyniknie ;)

Poniższy przepis, jak każdy goszczący w Mojej Kuchni, jak zwykle podpiąć można pod regułę trzech ‘S’ : szybkie, smaczne, super łatwe ;)

Rabarbarowo-truskawkowy deser z mascarpone

250 g rabarbaru
4-5 łyżek jasnego cukru trzcinowego
łyżeczka soku z limonki
otarta skórka z ½ limonki

200 g truskawek

250 g mascarpone
cukier puder do smaku (u mnie : zmielony jasny cukier trzcinowy)
1 łyżka soku pomarańczowego
1 łyżka rumu
kilka pokruszonych amaretti (u mnie : cytrynowe i pomarańczowe, pół na pół)

( przepis na amaretti tutaj )
Rabarbar umyć, pokroić na małe kawałki i zagotować z niewielką ilością wody (niecała łyżka) dodając cukier, sok i skórkę z limonki. Gotować do miękkości, aż rabarbar będzie dosyć gęsty (ok. 20 minut). Zmiksować lub przetrzeć przez sitko, wystudzić.

Mascarpone wymieszać z cukrem, sokiem pomarańczowym i rumem, dodać kilka pokruszonych amaretti (część ich zostawić do końcowej dekoracji). Wstawić do lodówki.

Truskawki umyć, dokładnie osuszyć, odszypułkować i zmiksować z musem rabarbarowym. Wstawić do lodówki.

Na dno szklaneczki / pucharka nałożyć masę z mascarpone, następnie mus owocowy i całość posypać odrobiną pokruszonych amaretti.

 

Plusem tego deseru jest to, że każda z warstw osobno również świetnie smakuje.


Dlatego swobodnie możemy podawać je razem lub osobno, dodając więcej lub mniej amaretti. Niestety sam krem z mascarpone w tym wydaniu również bardzo nam posmakował, za bardzo… ;)

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email