Miesięczne archiwum: Marzec 2013

Quinoa / komosa ryżowa

quinoadouble
Po ostatnim wpisie à propos sałatki z komosą i dynią dostałam kilka maili z pytaniami na temat komosy właśnie, pomyślałam więc, że czas już najwyższy by poświęcić tej niesamowitej roślinie osobny wpis, by wszystkie ważne i potrzebne (mam nadzieję…) informacje znaleźć można było w jednym miejscu. Poza tym rok 2013 ogłoszony został przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Quinoi właśnie, jest to więc dobra okazja, by stała się ona gwiazdą dnia ;)

Komosa jest zaliczana do tzw. ‘superfoods’, czyli niezwykle zdrowych i korzystnych dla naszego organizmu produktów. Od kilku lat coraz więcej się o niej mówi / pisze, a fascynacja nią rośnie z roku na rok. Gdy naście lat temu zakupiłam pierwszą paczkę komosy, niewiele osób wiedziało ‘z czym to się je’. Dziś do jej spożywania zachęcają nie tylko parający się zdrowym odżywianiem, ale również gwiazdy świata medialnego, nie zawsze związane z kuchnią (jak np. Oprah Winfrey). Szefowie kuchni również coraz chętniej sęgają po komosę (choć zapewne bardziej ze względu na jej walory smakowe, a nie zdrowotne ;)), a od pewnego czasu również u Donny Hay coraz więcej jest przepisów z wykorzystaniem quinoi właśnie.

Szczególnie teraz wiosną warto zaprzyjaźnić się z komosą, gdyż pomoże nam ona uzupełnić brakujące naszemu organizmowi mikrolelementy, doda nam energii oraz zmotywuje do pracy rozleniwiony po zimie metabolizm. Przy okazji – co również być może zainteresuje niektórych spośród Was – jako bogaty w białko produkt pomaga ona spalać tłuszcz i przy okazji pozbyć się kilku nadprogramowych kilogramów (piszę to również z autopsji – quinoa jest w tej dziedzinie absolutnie niesamowita!). Jak swego rodzaju ‘miotełka’ wymiata z organizmu to, co jest zbędne, dostarczając jednocześnie wszystkich potrzebnych nam składników. Do tego jest naprawdę smaczna i nadaję się do przygotowania praktycznie wszystkiego, od śniadania do kolacji (nie zapominając o deserach, wypiekach czy napojach). Czego zatem chcieć więcej? :)

quinoa2013
Quinoa, czyli komosa ryżowa (inne jej nazwy to ryż / proso boliwijskie) uprawiana była przez Azteków i Inków już kilka tysięcy lat temu i nazywana jest ‚matką zbóż’ ze względu na jej wyjątkowe walory odżywcze i zdrowotne. Jest ona tzw. pseudozbożem, czyli rośliną wytwarzającą bogate w skrobię nasiona i należy do tej samej rodziny co buraki i szpinak, spokrewniona jest też z równie zdrowym amarantusem. Najbardziej popularna jest biała quinoa (ma też najdelikatniejszy smak), czerwona i czarna mają zdecydowanie bardziej intensywny smak i pozostają lekko ‘chrupkie’ po ugotowaniu (szczególnie czarna odmiana, która wg mnie ma lekki posmak… maku :)).

To z całą pewnością jeden z najbardziej wysokobiałkowych produktów roślinnych (średnio ok. 15-18% białka), zawierający ponadto wszystkie niezbędne dla człowieka aminokwasy, a co za tym idzie – stanowi porcję pełnowartościowego białka roślinnego, co szczególnie ważne jest w diecie wegetariańskiej i wegańskiej; quinoa zawiera np. budującą chrząstki lizynę (niezwykle rzadką w produktach roślinnych / zbożowych), istotną w syntezie białka histydynę oraz argininę, która niezwykle ważna jest u dzieci, stymuluje ona bowiem hormon wzrostu (a u dorosłych wspomaga system immunologiczny), czy np. metioninę, która działa ochronnie na komórki wątroby, a jednocześnie pomaga w eliminacji tkanki tłusczowej. Poza tym wspomniane aminokwasy odgrywają ważną rolę w przyswajaniu wapnia, co jest dodatkową zaletą komosy.

Quinoa bogata jest również w błonnik, a także w witaminy (zawiera dużo witaminy E, C i witamin z grupy B) oraz w sole mineralne - zawiera np. dwa razy więcej niż zboża bardzo dobrze przyswajanego przez organizm żelaza, dużo magnezu, potasu, miedzi i cynku (a jej skiełkowane ziarna mają tych substancji rzecz jasna o wiele więcej…).
Komosa jest także źródłem potrzebnych nam flawonoidów (przeciwutleniaczy), które mają działanie antyoksydacyjne, rozkurczowe, przeciwzapalne i przeciwalergiczne (szczególnie obecne w komosie kwercetyna i kemferol) oraz dobroczynnych tłuszczów nienasyconych (szczególnie Omega3).
Jest produktem bezglutenowym i wyróżnia się niskim indeksem glikemicznym (IG 35), dzięki czemu jest ona wyjątkowo przyjazna nie tylko dla naszego zdrowia, ale i dla figury.

quinoa4


Podobno regularne spożywanie komosy obniża ryzyko zachorowania na choroby układu wieńcowego i cukrzycę (zawarte w jej nasionach substancje wyrównują również poziom cukru we krwi), działa też uszczelniająco na naczynia krwionośne. Jest idealnym posiłkiem dla karmiących matek, wspomaga bowiem wytwarzanie pokarmu, a jako iż jest lekkostrawnym, bezglutenowym, super zdrowym i nieuczulającym produktem – jest godnym polecenia składnikiem diety niemowląt i dzieci. Medycyna chińska zaś przypisuje komosie właściwości ogrzewające i wzmacniające organizm (szczególnie jeśli chodzi o Yang nerek).

Ziarna komosy zawierają również saponiny, które są naturalnym środkiem ochronnym rośliny (dzięki czemu nie stosuje się w uprawie pestycydów czy innych chemicznych środków ochronnych, które nota bene quinoa bardzo źle znosi). To właśnie również dzięki obecności saponin komosa wykazuje działanie przeciwalergiczne, przeciwzapalne i immunostymulujące. Niestety saponiny nadają komosie lekko gorzkiego posmaku (a ich nadmiar może utrudniać trawienie oraz przyswajanie mikroelementów), dlatego właśnie zaleca się płukanie jej przed spożyciem (na szczęście ziarna, które dostępne są w sprzedaży, zawierają już niewielkie tylko ilości saponin, usuwane są one bowiem z zewnętrznej otoczki ziaren już po zbiorze). Z ciekawostek warto dodać, iż kuzynka quinoi, zwana często ‘baby quinoa’ (kaniwa / canihua – Chenopodium pallidicaule), której rudawe ziarna są mniejsze od quinoi,  nie zawiera saponin, zawiera za to jeszcze więcej białka, żelaza, wapnia i magnezu od komosy, a w smaku jest bardziej słodka i delikatna. Ponadto w wielu kosmetykach (często ekologicznych) znaleźć można np. dodatek oleju z komosy, który jest niezwykle korzystny dla skóry.

Quinoa w kuchni

Jak pisałam już na wstępie, quinoa jest niezwykle wszechstronnym produktem, a jej delikatny, lekko orzechowy smak świetnie komponuje się z wieloma daniami. Można serwować ją na ciepło i na zimno, w daniach słonych i słodkich; jako składnik sałatek, dodatek do zup, zapiekanek, warzywnych kotlecików czy też deserów. Można uprażyć ją tak jak ryż / kaszę, można przygotować ją podobnie jak risotto czy pilaf. Polecana jest jako baza do dziecięcych kaszek, choć i dorośli generalnie taką kaszką nie pogardzą (ja lubię taką z sezonowymi owocami, orzechami i daktylami, z odrobiną cynamonu i kardamonu / imbiru oraz z dodatkiem mleka roślinnego – najczęściej migdałowego – i odrobiny miodu lub syropu klonowego). Można też przygotować pyszne koktajle z dodatkiem komosy miksując ją z naszym ulubionym sokiem owocowym czy też warzywnym, dodając też np. nieco soku z cytryny, co daje nam prawdziwą bombę witaminową. Quinoę można też lekko uprażyć, dzięki czemu będzie ciekawym dodatkiem smakowym np. do porannego müsli czy granoli, lub konsumować ją na surowo, w postaci niezwykle pożywnych kiełków (8 do 12 godzin moczenia + minimum 24h kiełkowania).
Komosę spożywać można nie tylko w formie ziaren, ale również w formie roślinnego mleka, płatków (jest nawet taka dmuchana jak ryż), mąki, chrupkiego pieczywa (świetne na małą bezglutenową przekąskę) oraz jako dodatek do wszelakich bezglutenowych makaronów czy ciasteczek (w tutejszych sklepach ze zdrową żywnością widziałam nawet suchy zakwas bezglutenowy). Popularne są również gotowe mieszanki komosy np. z soczewicą, ryżem czy bulgurem, a ja bardzo polubiłam też orkiszowo-komosową (razową) kaszkę couscous.

Quinoa – przygotowanie

- ziarna komosy przed gotowaniem płuczemy w zimnej wodzie, aby pozbyć się odpowiedzialnych za gorzki posmak saponin (jeśli woda nie pieni się zbytnio – wystarczy jedno płukanie, jeśli jednak mocno się pieni i jest dosyć mętna – płuczemy ziarna 2-3 razy i odcedzamy na sicie)

- zazwyczaj gotujemy komosę w ok. 2 objętości wody (czyli na każdą szklankę nasion – ok. 2 szklanki wody), choć do uprzednio wypłukanej komosy można użyć 2 niepełne zsklanki (do gotowania komosy czerwonej i czarnej używamy mniej płynu); jeśli chcemy otrzymać bardziej wilgotną konsystencję (np. na kaszkę dla dziecka), możemy ugotować komosę w nieco większej ilości wody

- w zależności od tego, czy będziemy używać quinoi do dań wytrawnych czy słodkich, możemy lecz nie musimy solić jej podczas gotowania (ja solę ją lekko dopiero pod koniec gotowania); po ok. 12-15 minutach z ziaren wyłaniają się białe ‘sprężynki’, co oznacza, że komosa jest już ugotowana

- komosę często przygotowuję tak jak ryż basmati : zagotowuję ją, po chwili wyłączam palnik i pozstawiam szczelnie przykryty garnek na ciepłej płycie na kilkanaście minut, aż quinoa odpowiednio napęcznieje i wchłonie wodę; jest to zdecydowanie najprostszy sposób jej gotowania, a przy tym ekologiczny i oszczędny :)

- ugotowaną komosę przechowuję w lodówce w hermetycznym pojemniku (szklanym, nie plastikowym) do 3 dni i wykorzystuję jako dodatek do codziennych, szybkich dań

*   *   *

Mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi quinoa zyska kolejnych zwolenników, zdecydowanie bowiem zasługuje na rozgłos i szczególną atencję. Z tego co wiem, można kupić ją w PL nie tylko w sklepach ze zdrową żywnością, ale i w niektórych marketach (również na Allegro i w sklepach internetowych); mam nadzieję, że w komentarzach uda nam się wspólnie pomóc ewentualnym szukającym komosy czytelnikom :)

A tych, którzy mają ochotę przetestować któryś z przepisów z jej dodatkiem zapraszam tutaj – klik.

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Książkowo : ‘Cecylka Knedelek’ oraz ‘Zioła w domu’

Dziś na początek słów kilka o książkach kulinarnych dla najmłodszych kuchcików.

Jeśli znacie już serię Cecylki Knedelek,cecylka_nalesniki dzisiejsze dwie propozycje z pewnością również Was zainteresują, a jeśli jeszcze jej nie znacie – koniecznie po nią sięgnijcie!  :)

Cecylka Knedelek to przesympatyczna mała dziewczynka, mieszkająca w Starym Knedelkowie, przy ulicy Naleśnikowej (czy można wyobrazić sobie smaczniejszą nazwę ulicy? ;)). W każdym tomie znajdujemy nie tylko przepisy dla dzieci, ale również ciekawą historyjkę, która zawsze zawiera jakiś aspekt edukacyjny.
Pojawiło się już kilka książeczek z tej serii, między innymi : ‘Cecylka i poletko truskawek’, ‘Cecylka i fabryka czekolady’, ‘Cecylka i ulica ciasteczkowa’ czy ‘Cecylka i kawiarenka pod wisienką’. Dwa ostatnio wydane tomiki to ‘Cecylka i ulica Naleśnikowa’ oraz ‘Cecylka i kanapki z kanapy’. Jak nietrudno jest się domyślić, pierwsza książeczka poświęcona jest naleśnikom właśnie, gdyż co roku, trzynastego czerwca, organizowany jest w Knedelkowie naleśnikowy konkurs dla wszystkich mieszkańców (nie będę rzecz jasna zdradzać, kto stał się jego laureatem ;)). W związku z tym, oprócz opisu całego konkursu i związanych z nim perypetii, na końcu książeczki znajdziecie się czternaście przepisów na smaczne (i oryginalnie podane) naleśniki. Są np. takie w kształcie łaciatej krowy czy sukienki z borówkowymi guzikami, są rulony z bananem czy też wytrawne, zielone wersje. Przepisy są proste, a zdjęcia i ilustracje z pewnością zachęcą Wasze pociechy do wspólnego przygotowania tych smakołyków.

(więcej informacji oraz zdjęcia wnętrza książki na stronie wydawnictwa – klik)

cecylka_kanapki‘Kanapki z kanapy’ przemówiły do mnie chyba jeszcze bardziej niż naleśniki i szczerze mówiąc żałuję, że ‘za moich czasów’ ;) nie było takich książeczek… I tutaj znajdziemy czternaście ciekawych pomysłów na szybką przekąskę dla dziecka, szczególnie jeśli mamy w domu Małego Niejadka. Kanapka przygotowana na wzór gry ‘kółko i krzyżyk’, kanapka z jajkiem zapieczonym w formie kwiatka czy truskawkowo-ananasowe bułeczki-żabki są naprawdę oryginalne! Jestem pewna, że tak kolorowe i pomysłowe, wspólnie przygotowane kanapki przemówią również do Waszych pociech :) A do tego ciekawe, pouczające historyjki o tym, jak mieszkańcy Knedelkowa dojrzewają do pewnych zmian w swoim życiu (np. do oddania za małych już ubrań czy rozstania się z pewnym ulubionym, wysłużonym już garnkiem – którą to boleść wyjątkowo dobrze rozumiem :D ).

(więcej informacji oraz zdjęcia wnętrza książki na stronie wydawnictwa – klik)

‘Cecylka Knedelek i ulica Naleśnikowa’ oraz ‘Cecylka Knedelek i kanapki z kanapy’ – Joanna Krzyżanek, Zenon Wiewiurka
Wydawnictwo Jedność, 2012
stron: 60
oprawa: twarda, szyta

cecylka_ksiazka_kucharska‘Cecylka Knedelek czyli książka kucharska dla dzieci’ to zbiór prawie 100 opowieści oraz ponad 130 przepisów, podzielonych na rozdziały za względu na kolory potraw, a nie na ich typ (czyli podobnie jak np. w ‘Kolorach Smaków’ Magdy Gessler…) i w taki właśnie ‘kolorystyczny’ sposób stworzny został również spis treści. Znajdziemy tu pomysły na sałatki, zupy, na dania obiadowe czy na desery (jest nawet rozdział o kuchni czarno-czarodziejskiej! ;)).
Przepisy przeplatają się z opowieściami o Cecylce i jej przyjaciołach i okraszone są barwnymi ilustracjami. Jedynie zdjęcia samych potraw niestety do mnie nie przemawiają, ale domyślam się, iż Mali Czytelnicy nieco inaczej podchodzą do kwestii kulinarnych zdjęć niż ja ;)

Książkę można kupić z dodatkiem notesiku na przepisy naszych małych kuchcików lub – w drugiej wersji –z dodatkiem drewnianej łyżki.

(więcej informacji oraz zdjęcia wnętrza książki na stronie wydawnictwa – klik)


‘Cecylka Knedelek czyli książka kucharska dla dzieci’ – Joanna Krzyżanek, Marcin Ciseł
Wydawnictwo Jedność, 2007
stron: 500

oprawa: twarda

A dla miłośników Cecylki – również jej strona internetowa : http://cecylkaknedelek.pl


Uwaga : opisane powyżej ‘cecylkowe’ książki czekają na nowych właścicieli; jeśli więc jesteście którąś z nich zainteresowani, zostawcie proszę komentarz pod tym wpisem, bym mogła wylosować szczęśliwców :) —> EDYCJA (13.03  23h45) : cecylkowe ‚rozdawnictwo’ zakończone, wyniki jutro wieczorem :)


*     *     *

Ostatnia dziś propozycja nie jest typową książką kulinarną, jednak jako iż traktuje o ziołach w domu, to może zainteresuje również niektórych spośród Was.

ziolawdomu‘Zioła w domu, czyli jak dbać o zdrowie w zgodzie z naturą’ to poradnik, który przybliża właściwości ponad 100 gatunków roślin, omawiając je w tematycznie podzielonych rozdziałach (np. rozdział dla podróżnika, dla osób starszych, dla kobiet, dla dzieci, dla mężczyzn czy też : na balkonie, w kuchni, w łazience, w toaletce). Osobna część – ‘dla zdrowia’ – podzielona jest na podrozdziały dotyczące konkretnych przypadłości, gdzie znajdziemy porady np. na uspokojenie, regenerację, na stany zapalne, na skórę czy na wzmocnienie odporności.
Każda z roślin jest najpierw krótko opisana, następnie znajdziemy opis jej działania oraz przykładowe receptury jej użytkowania solo lub w mieszankach. Przeczytamy też krótką wzmiankę o ewentualnych środkach ostrożności związanych z daną rośliną, opis jej wyglądu, występowania i składu, oraz wykorzystywanych w przemyśle zielarskim jej części.

Książka ta jest starannie wydana na kredowym papierze, co z pewnością dodaje jej uroku. Zawarte tu informacje są rzeczowe i konkretne, wydaje mi się jednak, iż książka skierowana jest bardziej do osób, które tematem tym zaczynają się dopiero interesować, niż do tych, którzy temat już znają i chcą go pogłębić (brakuje mi tutaj np. końcowego alfabetycznego spisu łacińskich nazw roślin, a nie tylko polskich oraz bardziej wyczerpujących informacji dotyczących każdej z omawianych roślin). Jeśli jednak w temacie fitoterapii i ziołolecznictwa stawiacie pierwsze kroki i macie ochotę nauczyć się korzystać z darów Natury tak, by wspomagały one nasze samopoczucie i zdrowie, to poradnik ‘Zioła w domu’ z całą pewnością Wam w tym pomoże.

(więcej informacji oraz zdjęcia wnętrza książki na stronie wydawnictwa – klik)


‘Zioła w domu, czyli jak dbać o zdrowie w zgodzie z naturą’ – María Tránsito López, Carlota Máñez
Wydawnictwo Jedność, 2012
stron: 240
oprawa: twarda, kolorowe zdjęcia

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Quinoa i dynia

courge_mars3


Dziś rano po raz pierwszy poczułam w powietrzu pierwszy (nieśmiały ;)) powiew wiosny. Nie ma już (odpukuję…) nocnych przymrozków, jest więc nadzieja, że wiosna nie da zbyt długo teraz na siebie czekać. Powoli zaczynam więc żegnać się z moimi dyniami (mam ich jeszcze kilka do zużycia), a przygotowywane z nich dania są już zdecydowanie bardziej wiosenne niż te poprzednie.
Tym razem upieczone plastry dyni były dodatkiem do szybkiej sałatki z mojej ukochanej komosy ryżowej (quinoa, zwana też prosem boliwijskim). Do tego olej pistacjowy, który nadaje potrawom wspaniałego, delikatnego orzechowego (pistacjowego) posmaku, przy okazji dostarczając nam sporej dawki witaminy E oraz jednonienasyconych kwasów tłuszczowych (Omega 9). I dla mnie dodatkowo oczywiście jeszcze kolendra :)

courge_mars_quinoa1
Jako iż komosa jest jednym z najbardziej wysokobiałkowych produktów roślinnych i jako iż zawiera wszystkie potrzebne nam aminokwasy egzogenne, dania z jej udziałem są niezwykle interesujące z dietetycznego punktu widzenia, nie musimy bowiem dodatkowo ‘dopełniać’ naszego posiłku zbożami czy roślinami strączkowymi. Bezglutenowa, bogata w żelazo i wapń quinoa posiada też niski indeks glikemiczny (IG 35), co jest dodatkową jej zaletą.
Warto ugotować jej nieco więcej (ugotowaną i wystudzoną komosę przechowujemy w lodówce, w szczelnym pojemniku), by móc dodawać ją później do szybkich sałatek, zup czy warzywnych kotlecików, bez konieczności czekania, aż kolejna porcja się ugotuje; świetna jako dodatek do pracowego lunchu, o wszechstronnym zastosowaniu, niezastąpiona w mojej kuchni od wielu długich już lat (również w postaci mleka roślinnego).
Ważne jest, by przed gotowaniem komosę dobrze wypłukać w zimnej wodzie, aby pozbyć się odpowiedzialnych za gorzki posmak saponin. Później zaś gotujemy ją w ok. 2 objętości wody (czyli na każdą szklankę nasion – ok. 2 szklanki wody). Solimy lub nie, w zależności od tego, czy będziemy używać jej później do dań wytrawnych czy słodkich. I już po ok. 15 minutach mamy na talerzu gotowe komosowe ‘sprężynki’ ;) Na dzisiejszych zdjęciach – w weekendowej, sałatkowej odsłonie :)
EDYCJA : zapomniałam dopisać, że komosę możemy też oczywiście gotować podobnie jak ryż, czyli gotować kilka minut, a następnie pozostawić szczelnie przykryty garnek na wyłączonej płycie tak długo, aż cała woda wsiąknie w ziarna

(polecam też jedną z wcześniejszych sałatek – z komosą, boćwiną, sezamem i orzechami nerkowca – klik)

courge_mars_quinoa002

Quinoa i pieczona dynia

ok. 1 kg dyni
1 czerwona cebula
oliwa, sól
200 g komosy ryżowej (1 szklanka 250 ml)
2 łyżki oliwy
2 łyżki oleju pistacjowego
ok. 2-3 łyżki soku z limonki + otarta skórka
sól, pieprz do smaku
pęczek natki kolendry (ewentualnie natka pietruszki)
ok. 50 g pistacji
opcjonalnie : wędzone tofu

Piekarnik nagrzać do 200-220°C.
Umytą i oczyszczoną dynię pokroić na plastry i ułożyć na wyłożonej papierem do pieczenia blasze (lub w naczyniu żaroodpornym), posmarować oliwą i lekko posolić. Cebulę pokroić w ósemki, również ułożyć na blasze i skropić oliwą. Piec do miękkości, ok. 20 minut (jeśli kawałki dyni są dosyć grube, pieczemy je odpowiednio dłużej).
Komosę wypukać w zimnej wodzie, zalać 2 niepełnymi szklankami wody i gotować ok. 15 minut (gdy z nasion wyłania sie cos w postaci ‘sprężynki’ oznacza to, że quinoa jest już ugotowana).
Oliwę, olej i sok z cytryny (dodajemy go do smaku) wymieszać, doprawić solą i pieprzem i ewentualnie dodać również nieco otartej skórki z limonki. Kolendrę i pistacje posiekać. Ugotowaną komosę wymieszać z z połową sosu, kolendrą i pistacjami (część pozostawić do posypania dania) i ewentualnie dodać kostki tofu. Serwować z plastrami upieczonej dyni, skrapiając resztą dressingu.
EDYCJA – sosu / dressingu mozemy przygotowac mniej, ja jednak lubię polać nim również upieczoną dynię…

inspiracja – Donna Hay


Uwagi :

- jeśli plastry dyni są grube i będą długo się piekły, możemy dodać cebulę dopiero mniej więcej w połowie pieczenia (lub wyciągnąć ją wcześniej z piekarnika)

- do sosu możemy dodać również łyżkę miodu, jeśli chcemy otrzymać sos bardziej słodko-kwaśny; możemy też przygotować dressing z dodatkiem innych przypraw (np. z imbirem, czosnkiem, chilli, itp.), czy też – zamiast pistacjowej wersji, możemy przygotować np. sojowo-sezamową

- tym razem do sałatki dodałam również kostki zamarynowanego w sosie sojowym wędzonego tofu, krótko podsmażone później na dobrze rozgrzanej patelni

- sałatkę możemy też wzbogacić np. ugotowaną wcześniej ciecierzycą lub soczewicą

- dynię możemy również upiec pokrojoną w kostki; jeśli zaś dyni nie posiadamy, możemy bez problemu zastąpić ją np. upieczonymi słodkimi ziemniakami / batatami

*   *   *

Tak wyglądał największy z czekających na zużycie okazów;  w kuchni są jeszcze dwie białe dynie oraz kilka butternutów, tak więc powoli będę musiała się z nimi pożegnać na kilka długich miesięcy… Ale to nic, przecież już za niedługo będą szparagi, rabarbar i truskawki! A dynia poczeka na kolejny jesienny Festiwal :)

Pozdrawiam serdecznie!


courge_mars1

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email