Miesięczne archiwum: Październik 2013

Festiwal Dyni 2013

courge_NZ
Jesień, oprócz szeleszczących pod stopami złotych liści, ma dla mnie pewien dodatkowy, olbrzymi atut – dynie. I choć uwielbiam wiosenne nowalijki oraz obfitość letnich warzyw i owoców na straganach, to co roku niecierpliwie wyczekuję właśnie jesiennych dyni.
Niestety tegoroczna aura (znów) nie była dla dyń zbytnio łaskawa… Choć lato było dosyć suche, ciepłe i słoneczne, to chłodna i deszczowa wiosna mocno opóźniły rozwój roślin, tak więc odmiany, które potrzebują dłuższego czasu dojrzewania (np. wszelkie zielono-szare dynie) nie obrodziły w tym roku tak jak powinny.

courges2013_1od lewej : czerwony Rouge Vif d’Étampes – Jarrahdale – Potimarron

Te pierwsze dostępne na straganach okazy z początku września, nie są jeszcze tak smaczne jak te październikowe, dlatego zawsze cierpliwie czekam na pełnię sezonu i to dopiero w połowie października zaczynam kupować dynie, które będą leżakować w domu przez zimę (a niektóre z odmian aż do wiosny).

courges2013_2po lewej  czerwony Rouge Vif d’Étampes, po prawej – Jarrahdale

Choć moje ulubione dynie, to zdecydowanie te szaro-zielono-niebieskie (i to właśnie one najlepiej znoszą zimową hibernację), to właściwie nie sposób jest oprzeć się urokowi i innych okazów. W temacie dyń minimalizm zdecydowanie jest moją mocną stroną ;)

courges2013_3od lewej : Racer – Marble –  Potimarron

Tradycyjnie już, jak co roku, odwiedzam największe tutejsze dyniowe farmy i korzystam z okazji by móc również porozmawiać z ich właścicielami. I jak co roku staję przed olbrzymim dylematem, najchętniej bowiem kupiłabym praktycznie wszystko, co mają oni w swojej ofercie :)

courges2013_7

Jak wspominałam już kiedyś na blogu – nieodmiennie podziwiam zapał właścicieli dyniowych farm w stylu ‘self service’, gdyż przygotowanie, ważenie i ‘ometkowanie’ dyń wymaga naprawdę sporo czasu i energii. I przyznajcie sami – trudno jest się oprzeć pokusie, mając do dspozycji aż taki wybór, nieprawdaż?

courges2013_8

Co roku sprawdzam również ewentualne dyniowe ‘nowości’; i choć po tylu latach kupowania dyni większość dostępnych tutaj odmian znam już doskonale, to od czasu do czasu udaje mi się jeszcze wypatrzyć również coś nowego.
Tym razem była to np. dynia Kururu (Cucurbita maxima), z rodziny dyni Hubbard. Są to okazy o dosyć znacznych gabarytach, często ważące od 10 do 15 kilogramów, i tak jak pozostałe Hubbardy – o suchym, zwartym miąższu.

(dynia zielona – Kururu; obok – Golden Hubbard)

courges2013_kururu_goldenhub
Pojawiła się tutaj również pewna rosyjska odmiana dyni – Volga River (Cucurbita maxima) :

volga_river

Tym razem w domu zagościło nieco mniej dyni niż w zeszłym roku (niecałe 50 sztuk, ale na moje usprawiedliwienie dodam, iż niektóre są naprawdę niewielkie… ;)), a jako iż będą miały one w tym roku nieco krótszą trwałość niż zazwyczaj (właśnie z powodu kapryśniej aury i nadmiaru wilgoci), wybrałam najwięcej tych ‘odpornych’ odmian, a nieco mniej tych, które trzeba skonsumować jak najszybciej. Oto kilka z nich :

crown_prince
Crown Prince (Cucurbita maxima) to wyjątkowo smaczna dynia rodem z Australii i Nowej Zelandii. Owoce są szare, okrągłe i lekko spłaszczone (średnio od 4 do 8 kg); miąższ jest jasnopomarańczowy, dosyć suchy i zwarty, bardzo dobrej jakości. Można ją przechowywać do 8 miesięcy.

triamble

Kolejna australijska piękność to Triamble – znana również jako Tristar lub Shamrock (Cucurbita maxima), którą po raz pierwszy pokazywałam na blogu pięć lat temu – klik (wybaczcie jakość tamtych zdjęć ;)). Jest to szaro-niebieska, dawna odmiana dyni, o wyjątkowo oryginalnym trójkątnym kształtcie. Miąższ jest ciemnopomarańczowy, zwarty, bardzo dobrej jakości. Bez problemu można ją przechowywać aż do roku, a w optymalnych warunkach nawet o wiele dłużej.

nagydobosi
Inna z odmian, której leżakowanie nie jest straszne, to goszcząca u mnie co roku węgierska Nagydobosi Sutötök (Cucurbita maxima), tak jak poprzednia – wyjątkowo smaczna. Ma szaro-niebieskie owoce o wadze od 4 do 9 kg i żółto-pomarańczowy miąższ bardzo dobrej jakości.
Można ją przechowywać do 7 miesięcy, w optymalnych warunkach nawet dłużej.

blue_ballet

Blue Ballet (Cucurbita maxima) z rodziny dyni Hubbard (podobna do pokazywanej Wam trzy lata temu dyni Blue Hubbard) to kolejna z moich ulubienic. Ma jasnopomarańczwy miąższ, suchy, zwarty, bardzo dobrej jakości; owoce szaro-niebieskie, od 2 do 3 kg. Bez problemu można ją przechowywać ok. 8-9 miesięcy.

Co roku kupuję również dwie inne odmiany z rodziny Cucurbita maxima, których jedyną wadą jest fakt, iż nie można przechowywać ich tak długo, jak ich poprzedniczek :

buttercup
Buttercup to bardzo popularna i niezwykle ceniona amerykańska dynia o bardzo smacznym, lekko kasztanowym smaku. Owoce są ciemnozielone, lekko spłaszczone (wypukłe pod spodem), o wadze ok. 2 kg; miąższ lekko pomarańczowy, suchy i zwarty. Czas przechowywania – ok. 4 miesiące.

australian_butter
Australian Butter to australijska odmiana o pomarańczowo-różowej skórce i pomarańczowym, dość zwartym miaższu (waga ok. 5-6 kg). Można ją przechowywać do 3 miesięcy.

makaronowa
W sezonie zawsze kupuję też kilka sztuk dyni makaronowej (Cucurbita pepo). Ma ona owalne owoce (średnio ok. 1,5 kg), miąższ jasnożółty, po ugotowaniu / upieczeniu rozdzielający się na ‘nitki’ (stąd druga jej nazwa – ‘spaghetti’). Ze względów na walory smakowe nie jest to moja ulubiona odmiana, jest bowiem za mało ‘dyniowa’ ;), ale z tego właśnie względu często smakuje tym, którzy za dyniami nie przepadają (wszak każda potwora… ;)). Wspominałam o niej np. tutajklik, zainteresowanych odsyłam więc do tamtego wpisu.

hokkaido
I oczywiście must have każdego dyniowego sezonu, czyli Uchiki Kuri / Red Kuri, zwana najczęściej dynią Hokkaido (Cucurbita maxima).
Ciemnopomarańczowa skórka i mocno pomarańczowy, suchy miąższ o pysznym, kasztanowym smaku. To niezwykle cenna dynia ze względu na wysoki poziom witaminy A oraz karotenu. Może długo ‘leżakować’, co dodatkowo podnosi jej wartości odżywcze. Dyni z tej rodziny nie musimy obierać ze skórki, co jest ich dodatkowym atutem :) pod warunkiem rzecz jasna, iż bardzo dokładnie je umyjemy / wyszorujemy przed użyciem. Ze względu na suchy, zwarty miąższ, dynia ta jest idealna do pieczenia (kilka pomysłów np. tutaj – klik), czy do przygotowania dyniowego puree. Co tydzień zjadamy minium dwie-trzy sztuki Hokkaido i przyznam, że nie wyobrażam już sobie teraz mojej kuchni bez niej… ;)

butternut2011
Drugim must have jesieni jest dynia Butternut, czyli dynia masłowa (Cucurbita moschata). Charakteryzuje się podłużnym kształtem, beżową skórką (na zdjęciu również odmiana pomarańczowa – Orange) i pomarańczowym miąższem o lekko kasztanowym smaku. Owoce nie są zbyt duże, często od 1 do 3 kg (lub mniejsze, idealne jako osobna, pojedyncza porcja, jak np. tutajklik). To z pewnością najbardziej uniwersalna dynia : miękka, ułatwiająca obieranie skórka, bardzo małe gniazdo nasienne (więc stosunkowo niewiele odpadów ), a do tego dobrej jakości, niezbyt wilgotny miąższ. Nadaje się praktycznie do wszystkiego, choć puree z niej będzie nieco bardziej wilgotne niż z dyni Hokkaido np.

Często w języku polskim spotykam się z nazywaniem dyni Butternut dynią piżmową, z czym nie do końca się zgadzam (ale oczywiście mogę się mylić…), gdyż dynie piżmowe to cała rodzina Cucurbita moschata, które różnią się i samym miąższem i wyglądem zewnętrznym, co widać np. na poniższym zdjęciu :

courges2013_11
od lewej – Sucrine du Berry, mały Butternut, z tyłu prowansalska muszkatołowa i po prawej – Papaya

 

prowansalska_muszkatolowa
Do tej samej rodziny należy kolejna bardzo popularna dynia – wspomniana wyżej prowansalska dynia muszkatołowa (Cucurbita moschata). Jej miąższ jest delikatny, aromatyczny, o lekko muszkatołowym smaku (pachnie bardzo owocowo, melonowo). Jest pięknie żebrowana, zielona w początkowym stadium, później przechodząca w beż / brąz. Owoce mogą ważyć od 7 do kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilogramów. Nie nadaje się do pieczenia, gdyż miąższ jest dosyć wilgotny (nie jest też więc najlepsza na puree), za to idealna będzie do wszelakich zup czy np. do wyciskania z niej soku (jeśli jesteście zwolennikami świeżych, warzywnych soków, to jak najbardziej Wam tę dyniową opcję polecam! :)).

 (poniżej w zielonym ubarwieniu)

courges2013_9

Do dyń piżmowych należy również Papaya Squash (Cucurbita moschata) : jest zielono-żółta, nakrapiana, a kształtem przypomina papaję właśnie (później, w trakcie dojrzewania, owoce stają się bardziej beżowe). Miąższ jest żółto-pomarańczowy, dosyć zwarty, lekko słodki. Można ją przechowywać ok. 5 miesięcy :

papaya

Oczywiście to nie są wszystkie dynie, które zagościły w domu w tym roku; jak zwykle jest Tetsukabuto, jest i Delicata do faszerowania i zapiekania, kilka Acornów i kilka dyni cukrowych. W celach bardziej ozdobnych niż kulinarnych, zamieszkało też z nami kilka małych Jack Be Little, a w celach tylko i wyłącznie ozdobnych – jeden turecki turban :)

turecki_turban
Mimo iż jest to dynia jak najbardziej jadalna, to jej smak niestety nie wyróżnia się niczym szczególnym; tak jak np. w przypadku dyni Rouge vif d’Etampes (tzw. ‚Cinderella Pumpkin’), gdybym musiała którąś z nich zużytkować, to tylko z dodatkiem innej dyni czy innych warzyw, np. w postaci zupy (z duuużą ilością przypraw ;)).

Kupując dynie pamiętajmy by wybierać zdrowe okazy, bez plam czy uszkodzeń. Jeśli chcemy je przechowywać nieco dłużej, to wybierzmy te z dość długim ogonkiem, nigdy te które są go pozbawione. Przechowywane w suchym, w miarę chłodnym i przewiewnym miejscu, niektóre gatunki będą mogły przetrwać kilka długich miesięcy. Pamiętajmy też, by regularnie oglądać leżakujące w domu dynie i gdy tylko zauważymy na nich jakieś plamy, przebarwienia lub pierwsze oznaki psucia – natychmiast je zużytkujmy.

courges2013_5

O dyniach można by pisać bez końca. Że są piękne, to już wiemy :) Że są niezwykle smaczne – również. I jeszcze uniwersalne, gdyż przygotować można z nich praktycznie wszystko – od pieczywa, przez zupy, sałatki, tarty, zapiekanki, suflety, placki i naleśniki, farsze i nadzienia wszelakie, makarony, warzywne gulasze i kotleciki, po ciasta, musy, lody, przetwory… Do tego dynie są wyjątkowo zdrowe : są bogatym źródłem karotenu, przeciwutleniaczy, witamin A, C, E, i B, błonnika, kwasu foliowego oraz wielu składników mineralnych (m.in. cynku, żelaza, wapnia, magnezu, potasu i fosforu). Są lekkostrawne i niskokaloryczne (a zatem bardzo przyjazne również dla naszej sylwetki), a jednocześnie dzięki dużej zawartości błonnika – syte. Czego więc chcieć więcej? :)

*     *     *

W tym roku już po raz szósty zapraszam Was na nasz blogowy Festiwal Dyni. Mam nadzieję, że i tym razem uda nam się powiększyć zbiory dyniowych przysmaków oraz powiększyć grono dynioholików :)
Nowych czytelników odsyłam również do wcześniejszych festiwalowych wpisów, gdzie znajdziecie więcej zdjęć i opisów gatunków dyni, a na opublikowane już na blogu przepisy zapraszam tutajklik.
( Festiwal Dyni 2012  /  Festiwal Dyni 2011  /  Festiwal Dyni 2010  /  Festiwal Dyni 2009  /  Festiwal Dyni 2008 ).


Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam miłego weekendu (koniecznie pod znakiem dyni! :))


I jeszcze na koniec podziękowania dla (et encore un grand merci aux propriétaires de…) :
‚La grange aux courges’ (Famille Jaquier)
la ferme de Mme Martine Meldem
‘1001 courges’

 

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Chleb z oliwkami na Światowy Dzień Chleba

pain_olives2013
Mimo zabiegania i chronicznego braku czasu, nie mogłam oprzeć się pokusie by upiec coś na dzisiejszy Dzień Chleba (16 października jest również Światowym Dniem Żywności, a we Francji w tym roku po raz pierwszy data ta stała się również dniem walki z marnotrawstwem żywności).

ob_c463ca_world-bread-day-2013-hashtagZ tej okazji postanowiłam powtórzyć pewnien wypiek, prezentowany na blogu cztery lata temu – chleb z oliwkami na zakwasie wg Jeffreya Hamelmana, zdecydowanie jeden z naszych ulubionych chlebów (choć po obejrzeniu wczorajszego reportażu na temat oliwek, przechodzi mi na nie ochota, ale to już inny temat ;)). Wtedy upiekłam go dzięki Annie, a całkiem niedawno, za sprawą Amber i Wisły piekło go spore grono naszych blogowych piekarek; jako że nie udało mi się wtedy do Nich dołączyć, z przyjemnością przygotowałam ten chleb na dzisiejsze święto.

Mam nadzieję, że nasze dzisiejsze wspólne pieczenie na Światowy Dzień Chleba (już po raz ósmy organizowane przez Zorrę) przyczyni się do propagacji domowego wypieku pieczywa (tym bardziej iż dzięki niedawno powstałej Zakwasowej Mapie Polski każdy chętny może zdobyć zaczątek chlebowego dobrodziejstwa :)).
Miłego pieczenia zatem!

pain_olives2013_2

Chleb z oliwkami (na zakwasie)
wg Jeffreya Hamelmana

zaczyn :
30 g aktywnego zakwasu (u mnie żytni)
150 g maki pszennej chlebowej
180 g wody

Wszystkie składniki wymieszać i pozostawić na blacie kuchennym pod przykryciem na 12-16 godzin.

ciasto właściwe:
cały zaczyn
360 g letniej wody
630 g mąki chlebowej
90 g mąki razowej (używam orkiszowej)
2 łyżeczki soli
200 g oliwek (tym razem użyłam zielonych)
(u mnie tym razem dodatkowo odrobina drożdży instant, gdyż zakwas się nieco rozleniwił…)

Oliwki odsączyć i bardzo dokładnie osuszyć.
Rozmieszać zaczyn z wodą, dodać mąkę wymieszaną z solą (i ewentualne drożdże) i wyrabiać przez ok. 7-8 minut; następnie dodać oliwki i raz jeszcze lekko wyrobić. Ciasto przełożyć do lekko naoliwionej misy i pozostawić pod przykryciem na ok. 2,5 godziny, odgazowując i składając ciasto raz w połowie rośnięcia, lub dwa razy – co 50 minut.
Z gotowego ciasta uformować bochenki (u mnie najczęściej kilka mniejszych, podłużnych) i pozostawić je do ponownego wyrośnięcia (w lodówce, na ok. 12-18 godzin, lub w temperaturze pokojowej, na ok. 1-2 godziny).
Piec w 235 st. przez 40 – 45 minut (lub – jak u Wisły – najpierw ok. 15 minut w 240 – 250 st., a następnie w 200 – 220 st. przez ok. 20 – 25 minut); mniejsze bochenki pieczemy krócej, większe – nieco dłużej. Studzimy na kratce.

pain_olives2013_3
Tym razem piekłam z połowy porcji i uformowałam cztery małe chlebki, lekko ‘skręcając’ ciasto przy formowaniu bochenków.

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Dżem śliwkowo-figowy i piernikowy przypominacz

confit_figues_prun1
Od tygodnia w tutejszych sklepach powoli zaczęły gościć świąteczne ozdoby (sic!) i jak zwykle z przerażeniem stwierdzam, że kolejny rok tak niesamowicie szybko upłynął i że już za niedługo znów Święta… I choć u nas przymrozków jeszcze nie ma (widziałam je już jednak w polskiej prognozie pogody…), to aura coraz mocniej przywodzi na myśl rozgrzewające zupy, grzane wino oraz wszelakie korzenne wypieki. A skoro o korzennych słodkościach mowa, to czas najwyższy, by pomyśleć o leżakującym cieście na pierniczki! I choć sama w tym roku niestety piec ich nie będę (z powodu alergii będzie wersja ‘ekspresowa’, bez jajek i mleka…), to piszę o nich z dedykacją dla tych, którzy już jakiś czas temu o takowy ‘przypominacz’ prosili :). Tak więc moi drodzy – pora zakasać rękawy i nastawić tegoroczne ciasto na pierniczki (choć z mailowych wieści wiem, że niektórzy już to zrobili! :)), a po szczegóły ponownie zapraszam tutajklik.

A ja (zamiast pierniczków…) powoli kompletuję kolekcję dżemów, między innymi na świąteczne podarki (choć pewnie i na nasze zimowe śniadania od czasu do czasu słoiczki będą mogły się przydać ;)). Tydzień temu na taśmę produkcyjną trafiło to, co akurat było na straganie – śliwki, figi i ostatnie już maliny. Proporcje można oczywiście modyfikować wedle uznania, dodać więcej miodu / cukru, pominąć cynamon czy zamienić go na waszą ulubioną przyprawę (pasować tu będzie np. i wanilia / tonka, i kardamon), a zamiast likieru pomarańczowego można użyć np. rumu czy amaretto. Poniżej moja ostatnia wersja z malinami (a w słoiczkach po lewej na powyższym zdjęciu znajduje się dżem gruszkowo-figowy, z zeszłorocznej receptury – klik).

confit_figues_prun2
Dżem figowo-śliwkowy z malinami

700 g śliwek
600 g fig
250 g malin*
ok. 100 g miodu z kwiatów pomarańczy
ok. 50 ml soku z pomarańczy
sok z ½ cytryny
otarta skórka z 1 małej pomarańczy
spora szczypta cynamonu
opcjonalnie – chlust Cointreau lub innego likieru pomarańczowego

*(jeśli wolicie wersję bez pestek malin, należy najpierw chilę gotować je w osobnym rondelku, a następnie przetrzeć je przez sito i dodać do smażących się owoców)

Śliwki i figi umyć i osuszyć. Śliwki wypestkować, a następnie pokroić je wraz z figami na mniejsze kawałki. Przełożyć owoce do rondla o grubym dnie, dodać miód, sok z cytryny i pomarańczy, otartą skórkę oraz cynamon, zagotować i smażyć owoce do otrzymania odpowiedniej konsystencji (ja jak zwykle smażyłam dżem przez dwa dni – każdego dnia po ok. 30 – 45 minut); pod koniec smażenia można dodać chlust likieru i po kilku dodatkowych minutach smażenia przełożyć dżem do wyparzonych / wypieczonych w piekarniku słoików (można ewentualnie zapasteryzować).


Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego tygodnia!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email