Melon doskonały, zakupiony wczoraj na targu, praktycznie ‘prosto z krzaka’ ;) I na dodatek od tego samego starszego pana, z którym ucinam sobie środowe, poranne pogawędki :) Okazało się, że uprawia on melony co roku, jednak rzadko aura jest dla nich tak sprzyjająca jak tegoroczna (bardzo gorące i słoneczne lato z niezbyt dużą, idealną wprost ilością opadów).
Wieczorne zdjęcia niestety nie do końca oddają urok tegoż okazu, musicie jednak uwierzyć mi na słowo – jest to (a raczej był ;)) melon i d e a l n y! Piękna, delikatna skórka, absolutnie nie ‘zmęczona’ długim transportem i aromat, który miło łaskocze nozdrza . Niesssamowity aromat! (nie po raz pierwszy żałuję, że wirtualny świat nie pozwala na podzielenie się nim z Wami…).
Na początku obawiałam się, że smak nie dorówna moim ulubionym (charentais / de Cavaillon), okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiłam, miąższ bowiem był idealnie słodki i aromatyczny, z tym typowym dla melona ‘je-ne-sais-quoi’. I pomyśleć, że kiedyś melonów nie lubiłam! Jak widać prawdą jest, iż tylko krowa nie zmienia poglądów ;)
Mając tak dobry produkt, wykorzystać go można tylko w jeden sposób – w wersji sauté, bez zbędnych dodatków, celebrując każdy jego kęs. Ewentualnie z kilkoma plasterkami dobrego prosciutto di San Daniele. Tylko tyle i aż tyle. Pochwała kulinarnej prostoty :)
‚ Pozdrawiam serdecznie i już teraz życzę Wam udanego weekendu!
(na blogu upłynie on pod znakiem pomidorów :))
Wakacje i lato zdecydowanie mnie rozleniwiają (równieżblogowo ;)). Każdą wolną chwilę spędzam w plenerze, naiwnie mając nadzieję, iż uda się zrobić zapasy słonecznego ciepla i zachować je na długie, jesienno-zimowe miesiące, jak słoiczki dżemów na półkach spiżarni…
Gotowania i przetwarzania było ostatnimi czasy mało, wracając bowiem z całodziennych wycieczek kontentujemy się szybkimi, nieskomplikowanymi daniami, co nie jest trudne, gdy ma się do dyspozycji pyszne, sierpniowe warzywa i owoce. Codziennie na stół trafiają więc pomidory (moje ulubione to te ‘malinowe’ lub malutkie ‘olivetti’, które aktualnie smakują wręcz bosssko :)), młode cukinie (to te najmniejsze mają najlepszy, delikatny smak) i do tego bakłażany lub papryka.
Ten śródziemnomorski tercet składający się z pomidorów, cukinii i bakłażana od dawna należy do moich ulubionych i to właśnie teraz, u schyłku gorącego, słonecznego lata, warzywa te smakują najlepiej. Do tego jeszcze tylko aromatyczna oliwa, kilka gałązek świeżo zerwanych ziół i tak naprawdę niewiele już brakuje do osiągnięcia kulinarnej nirwany (rzecz jasna nie zapominając o akompaniamencie lampki dobrego wina ;)).
Schyłek lata to zdecydowanie jedna z piękniejszych pór roku; ten przejściowy czas między pełnią lata a jesienią (w filozofii taoistycznej i medycynie chińskiej zwany Piątą Porą Roku, o której wspominałam również tutaj – klik ), to czas najbliższego kontaktu z Ziemią i jej plonami. A ostatnie plony na jakie czekam teraz niecierpliwie, to oczywiście dynie, które już powoli zaczynają pojawiać się na straganach :)
Niestety dynie z końca sierpnia nie są jeszcze tak smaczne jak te październikowe; nie mają jeszcze tej charakterystycznej głębi smaku, nie są jeszcze dostatecznie dojrzałe. Poza tym dojrzewają one również podczas późniejszego ‘leżakowania’, trzeba więc poczekać jeszcze trochę, by móc w pełni cieszyć się ich smakiem.
Nie mogłam jednak oprzeć się pokusie i przechodząc ostatnio na targu koło straganów z dyniami mimo wszystko kupiłam dwa małe Butternuty i dwie Hokkaido, które zostały upieczone i spałaszowane jako dodatek do sałatki z bakłażana, cukinii, pomidorów i orkiszowo-komosowej kaszki kuskus. I choć dynia sama w sobie nie była jeszcze tak smaczna, jak w pełni sezonu, to zdecydowanie zyskała na smaku w towarzystwie pełnych słońca warzyw.
Sałatka z pieczoną dynią
wszystkie warzywa umyć i osuszyć; przygotować też kuskus lub komosę, płaskurkę czy kaszę jaglaną
- dynię (mały Butternut lub Hokkaido) przekroić, wydrążyć, pokroić na ćwiartki, ułożyć na wyłożonej papierem blasze, posmarować oliwą, lekko posolić i upiec do miękkości w piekariku nagrzanym do 200°
- na suchej patelni zrumienić orzeszki piniowe (lub migdały czy inne ulubione orzechy)
- pomidorki koktajlowe (u mnie ‘olivetti’) przekroić na pół, dodać pokrojoną w cienkie piórka szalotkę, 1-2 łyżki oliwy, nieco octu balsamicznego, doprawić do smaku, wymieszać, odstawić
- bakłażana pokroić w kostkę i usmażyć na rozgrzanej oliwie do miękkości, dodając 1 rozgnieciony ząbek czosnku; doprawić do smaku, dodać posiekaną natkę pietruszki, ostawić
- cukinię pokroić w plastry i usmażyć / upiec / zgrillować (lubię, gdy cukinia jest jeszcze lekko chrupka); doprawić do smaku, odstawić
- usmażone warzywa oraz pomidorki wymieszać z przygotowanym uprzednio kuskusem (lub komosą, płaskurką czy kaszą jaglaną), dodać kilka posiekanych listków bazylii (u mnie tym razem również kilka listków werbeny cytrynowej); sałatkę posypać orzechami i podawać z upieczoną dynią (odmiany Hokkaido nie obieram ze skórki).
Do sałatki i pieczonej dyni świetnie pasował również dodatek tego oto sosu z pieczonej papryki – klik i choć nie jest on tutaj konieczny, to idealnie dopełnia się z resztą warzyw. A jako, iż sałatka smakuje również na zimno, to jutro znajdzie się w moim ‘lunczowym’ pudełku do pracy :)
Od naszego powrotu z Toskanii minęły już dwa miesiące, a ja wciąż nie uporałam się z toskańskimi wpisami… Postaram się więc choć częściowo nadrobić te zaległości (o ile macie jeszcze ochotę, by ‘męczyć’ Was wakacyjnymi zdjęciami ;)).
By pozostać we włoskiej tematyce, dziś słów kilka o pysznym sosie pomidorowym, który był u nas dodatkiem do toskańskich pici, wyglądających jak grube, mocno rustykalne ;) spaghetti, tradycyjnie wyrabianych tylko z mąki i wody (czyli bezjajeczny makaron w sam raz i dla mnie ;)). Czy oznacza to, że nareszcie polubiłam makaron? Nieee, długo jeszcze makaron nie znajdzie się chyba na mojej liście kulinarnych bestsellerów, ale podany z dobrym sosem plasuje się zdecydowanie coraz wyżej, choć nie na tyle, bym częściej porywała się w domu na jego wyrób (dzisiejsze pici to ‚resztki’ wakacyjnych zakupów :)).
Dzisiejszy‘sugo finto’, czyli sos ‘fałszywy’, to kolejna potrawa tzw. biednej kuchni (cucina povera), w której mięso było rzadkim, odświętnym dodatkiem, a sosy takie jak ten miały ‘udawać’ ich odpowiedniki z mięsną wkładką (stąd nazwa ‘finto’, czyli ‘fałszywy, oszukany’).
Jego bazą jest popularne we włoskiej kuchni soffritto, czyli bardzo drobno posiekane* i podsmażone wcześniej na tłuszczu warzywa, które stają się dzięki temu niezwykle aromatyczne; najczęściej jest to cebula, marchewka i seler, które np. Laura Santtini nazywa Trzema Muszkieterami kuchni włoskiej (w roli d’Artagnana zapewne czosnek ;)), a Pamela Sheldon Johns – Świętą Trójcą ;). Dodajmy jeszcze do tego czosnek, natkę pietruszki, kilka listków szałwii i gałązkę rozmarynu, podlejmy czerwonym winem i koniecznie użyjmy aromatycznych, pachnących słońcem pomidorów. Dzięki tym oto składnikom (i dzięki wcześniejszemu soffritto) otrzymamy niezwykle aromatyczną, intensywną preparację, która ożywi każde najprostsze nawet danie. A jeśli całość posypiemy jeszcze startym parmezanem, to otrzymamy coś, co być może zbliży nas do smaku umami (U-Mamma! jak mawia wspominana już Laura Santtini :) Prawda, że to idealne określenie dla tego typu dań? :)).
Dzisiejszy przepis to ‘wypadkowa’ tych oto dwóch receptur, znalezionych na stronie Emiko – klik oraz Julii – klik. Sos z dodatkiem czosnku, szałwii i rozmarynu smakował nam o wiele bardziej, nie rezygnujmy więc z nich, sos bowiem zdecydowanie zyskuje w ich towarzystwie. A o samych pici wspomnę jeszcze w następnym wpisie, gdyż łączy je z moimi wakacjami krótka anegdota…
* u Julii możecie zobaczyć, jak drobno wszystko powinno być posiekane (u mnie niestety nie było aż tak drobno… ale było smacznie, a to ponoć najważniejsze! ;))
‘Sugo finto’, czyli sos pomidorowy z aromatycznym soffritto i czerwonym winem
na 4 porcje
kilka łyżek oliwy
ok. 600 g pomidorów (można też użyć pelati lub ewentualnie przecieru pomidorowego)
1 cebula
1 marchewka
1 duża łodga selera
1 pęczek pietruszki
1-2 ząbki czosnku (można pominąć)
½ kieliszka czerwonego wina (u mnie nieco więcej…)
sól, pieprz
opcjonalnie : 3-4 listki szałwii, 1 łodyżka rozmarynu + kilka listków bazylii do dekoracji (lub dodane do sosu)
Jeśli używamy świeżych pomidorów, należy je sparzyć, przełożyć do zimnej wody, następnie obrać ze skórki, przekroić na ćwiartki oddzielając nasiona, a następnie pokroić w kostkę.
Oliwę rozgrzać w garnku o grubym dnie (używam garnka żeliwnego).
Czosnek zmiażdżyć i bardzo drobno poszatkować.
Cebulę, marchewkę, łodygę selera oraz natkę pietruszki bardzo drobno poszatkować (również listki szałwii, jeśli je dodajemy; rozmaryn dodaję w całości i wyławiam pod koniec gotowania) i podsmażyć na rozgrzanym tłuszczu (mniej więcej w połowie smażenia dodać czosnek) przez ok. 10 minut (mieszając od czasu do czasu) aż cebula będzie dobrze zeszklona, a warzywa będą już intensywnie pachnieć. Wtedy wlać wino (zdeglasować) i gotować jeszcze kilka minut, aż wino częściowo się zredukuje. Następnie dodać pomidory, doprawić solą i pieprzem i gotować ok. 35 – 45 minut, aż sos stanie się odpowiednio gęsty (podczas duszenia, w zależności od tego jaką konsystencję sosu chcemy uzyskać, możemy również dodać nieco wody).
Sos ten można też potraktować jako bazę sosu mięsnego i po przygotowaniu soffritto dodać mięso, zrumienić je i dalej postępować jak kolejnych etapach przepisu.
Podając sos z makaronem, podgrzewamy sos i dodajemy do niego ugotowany al dente makaron, dolewając ewentualnie kilka łyżek wody z gotowania makaronu. Mieszamy dokładnie i przekładamy na talerze; możemy ewentualnie posypać startym parmezanem lub pecorino.