Z powodu chwilowego braku czasu, pozwalam sobie ponownie opublikować zeszłoroczny lipcowy przetworowy ‘przypominacz’. Nie do końca jestem / byłam pewna, czy te ‘przypominacze’ są dobrym pomysłem, dostaję jednak sporo maili, w których dziękujecie za przetworowe propozycje, dlatego raz jeszcze przypominam te (szczególnie nowym czytelnikom :)), które lubię najbardziej…
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam ponownie już jutro :)
* * *
Na początek czereśnie, choć u nas niestety w tym roku nie obrodzily one tak jak zwykle (tak jak i tegoroczne truskawki zresztą…).
W ubiegłym sezonie wyjątkowo posmakował nam czereśniowy dżem ‘dla Pani’ (ten jaśniejszy, z różą), choć i ten ‘dla Pana’ (z dodatkiem kirschu) był pyszny (przepisy tutaj – klik).
- oraz szybkie i wyjątkowo pyszne – czereśnie i wiśnie w rumie
(z czereśni możecie też przygotować pyszny syrop lub sok, w podobny sposób jak syrop rabarbarowy i truskawkowy, o których wspominałam tutaj – klik)
A tuż po czereśniowych przetworach trzeba będzie pomyśleć o morelach (łudzę się, że może po powrocie, pod koniec lipca, uda mi się jeszcze zrobić choć kilka słoiczków…).
W tym samym wpisie znajdziecie również przepis na na dżem morelowy z dodatkiem suszonych moreli i białego wina oraz pyszny dżem morelowo-truskawkowy z octem balsamicznym :
Mariaż truskawek i moreli jest wyjątkowo smaczny, a dodatek balsamico świetnie podkreśla smak owoców. Jak dla mnie – koniecznie do powtórki :)
I na koniec jeszcze przepis na dżem morelowy z tymiankiemtutaj – klik :
A jeśli czasu (oraz wolnych słoików ;)) będziecie mieć pod dostatkiem, to polecam Wam również wcześniejszy dżem morelowo-lawendowy – klik, choć morele i lawenda to już prawie że klasyka ;)
Z lipcowch wizyt na targu wracam teraz zawsze z pudełeczkiem czarnych porzeczek. Już za niedługo będą one dodatkiem np. do dżemu brzoskwiniowego, może po raz kolejny nastawię też nalewkę… Marzy mi się też migdałowo-brzoskwiniowe ciasto z czarną porzeczką, jednak ze względu na obecność w nim jajek skończy się jednak na bananowcu ;)
Do tego ostatniego dodałam właśnie czarną porzeczkę oraz migdały (pierwsza wersja powstała rok temu, niestety nie doczekała się nigdy wpisu…); i choć migdałowe, jajeczne ciasta wciąż plasują się na najwyższym miejscu wypiekowej listy, to bananowiec z dodatkiem porzeczki jest całkiem udanym erzacem.
ok. 230 g czarnej porzeczki
1,5 łyżki skrobi kukurydzianej (maizeny)
350 g mocno dojrzałych bananów (~3 szt.), waga po obraniu
ok. ½ łyżki soku z cytryny
otarta skórka z małej pomarańczy
ok.150 g jasnego cukru trzcinowego, zmielonego
60 ml mleka migdałowego
2 łyżki likieru pomarańczowego (np. Cointreau)
nasiona z 1 laski wanilii lub 1 małe starte nasiono tonki (lub ½ łyżeczki mocnego ekstraktu waniliowego / z tonki)
100 g razowej mąki orkiszowej (lub pszennej)
100 g jasnej mąki orkiszowej (lub pszennej)
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
spora szczypta soli
¾ łyżeczki cynamonu
70 g b. drobno zmielonych migdałów
50 g płatków migdałowych opcjonalnie : płatki migdałowe do posypania + garść czarnej porzeczki
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Porzeczkę opłukać, osuszyć, oddzielić od łodyżek (ewentualnie odłożyć garść do dekoracji), wymieszać ze skrobią, odstawić.
Banany pokroić na kawałki i rozgnieść widelcem z dodatkiem soku z cytryny na dosyć gładką masę (pozostawiam widoczne małe kawałki), wymieszać z cukrem, dodać mleko, alkohol i otartą skórkę oraz wanilię lub ekstrakt, dobrze wymieszać.
Wymieszać wszystkie suche składniki a następnie połączyć je z masą bananową (mieszamy tylko do połączenia się składników, niezbyt długo); następnie dodać porzeczkę, ponownie wymieszać i przełożyć masę do wyłożonej papierem (lub natłuszczonej i wysypanej mąką) keksówki i ewentualnie posypać płatkami migdałowymi i / lub udekorować czarną porzeczką. Piec do godziny, przykrywając ciasto pod koniec pieczenia, jeśli zbyt mocno brązowieje.
Po upieczeniu pozostawić jeszcze na kilka minut w foremce, a następnie wystudzić na kratce.
Ci, którzy choć trochę interesują się kuchnią włoską (a szczególnie toskańską), z pewnością słyszeli już o farro. Jest to bardzo dawna, rustykalna odmiana zboża, spokrewniona z pszenicą samopszą oraz z orkiszem. Wszystkie trzy gatunki należą do rodziny Triticum, jednak orkisz to Triticum spelta (wł. – spelta / farro grande / farro spelta, fr. – épeautre, ang. – Spelt, niem. – Dinkel), samposza to Triticum monococcum, nazywana też po włosku piccolo farro, a po francusku – analogicznie – petit épeautre (czyli ‘mały orkisz’) lub engrain, po angielsku i niemiecku – Einkorn; farro zaś – czyli tytułowa płaskurka- to Triticum dicoccum (fr. – amidonnier, ang. / niem. – Emmer). To gwoli uściślenia nazewnictwa, może przyda się Wam ono podczas wojaży lub zakupów poza granicami RP ;) A skoro o nazewnictwie mowa, to w odnalezieniu polskiej nazwy farro z pomocą przyszła mi Maya i jej Włoszczyzna, na codzień bowiem obcuję tylko z francuskimi tudzież niemieckimi / włoskimi nazwami (to jest jeden z plusów mieszkania w Szwajcarii – trzyjęzyczne napisy na opakowaniach ;)).
Tak jak i orkisz – rustykalna płaskurka jest odporna na choroby, szkodniki i niedogodności klimatyczne, w związku z czym nie wymaga stosowania pestycydów, nawozów czy chemicznych środków ochrony roślin, jest więc idealnym produktem dla upraw ekologicznych. Poza tym ziarno otacza twarda łuska, która skutecznie chroni je przed wszelakimi zanieczyszczeniami, co jest dodatkową naturalną ochroną dla ziaren. Bogate w minerały, witaminy oraz błonnik, zboże tj jest niezwykle cennym dla naszego zdrowia pokarmem (choć aktualnie orkisz jest chyba mimo wszystko nieco bardziej znany niż płaskurka…). Podobno leczy wiele schorzeń, wzmacnia organizm oraz pomaga w walce z nowotworami (dla zainteresowanych – ciekawe artykuły np. tutaj – klik oraz tutaj – klik).
Do tej pory najczęściej kupowałam orkisz (naście lat temu ‘zaraził’ mnie nim mąż oraz tutejsi znajmomi) oraz petit épeautre (orkiszu używam częściej w postaci mąki, a pszenicy samopszy – jako dodatek do dań, w zastępstwie ryżu np.), jednak od pewnego czasu i ziarna płaskurki mogę już nabywać regularnie, bez wcześniejszego ich zamawiania. Tak więc nic nie stoi już teraz na przeszkodzie w przygotowywaniu toskańskich specjałów z farro (choć moja ‚sklepowa’ płaskurka jest rodzima, nie włoska; ta na zdjęciu obok jest jeszcze z tegorocznych zakupów w Toskanii :))
Jeśli nie macie dostępu ani do ziaren płaskurki, ani do orkiszu, możecie oczywiście w zamian użyć pszenicy zwyczajnej, choć smak nie będzie jednak do końca ten sam, orkisz i płaskurka mają bowiem bardzo charakterystyczny, lekko orzechowy posmak.
Przygotowując tego typu zboża nie musimy ich wcześniej namaczać, choć jeśli chodzi o aspekty typowo zdrowotne, to uprzednie namaczanie ziaren jest mocno wskazane, gdyż ułatwia ich późniejsze trawienie i przyswajanie zawartych w nich substancji odżywczych. Tak jak w przypadku większości zbóż czy kasz – najpierw płuczemy ziarna w zimnej wodzie (pozbywamy się tych, które pływają na powierzchni), zalewamy czystą, zimną wodą i albo odstawiamy na kilka-kilkanaście godzin do namoczenia (np. na noc), albo gotujemy od razu, w dużej ilości wody (na 1 szklankę zboża wlewam ok. 2,5-3 szklanki wody) i gotujemy ok. 30 – 40 minut od momentu zagotowania się wody (krócej lub dłużej, w zależności od tego, jaką konsystencję i stopień ugotowania preferujemy oraz w zależności od tego, do jakiego dania będziemy ziaren potrzebować). A później zużywamy np. do takiej oto najprostszej sałatki, którą teraz latem przygotowuję wyjątkowo często…
Sałatka z płaskurką i warzywami
na 4 porcje
200 g ziaren płaskurki lub orkiszu / pszenicy (1 szklanka – 250 ml)
250 g pomidorków koktajlowych
1 średniej wielkości bakłażan
1 średniej wielkości cukinia (lub 2 mniejsze)
1-2 ząbki czosnku
1 cebula dymka
oliwa, ocet balsamiczny
sól, pieprz do smaku
pęczek natki pietruszki, bazylia opcjonalnie : orzeszki pinowe / płatki migdałów lub ulubione orzechy
Płaskurkę (lub orkisz) wypłukać, zalać zimną wodą i ugotować do miękkości (można uprzednio namoczyć), lekko posolić.
Warzywa umyć i osuszyć.
Pomidorki przekroić na pół, dodać pokrojoną w cienkie piórka cebulę oraz pokrojoną zieloną część dymki, dodać 1-2 łyżki oliwy, nieco octu balsamicznego, doprawić do smaku, wymieszać, odstawić.
Bakłażana pokroić w kostkę i usmażyć na rozgrzanej oliwie do miękkości, dodając 1 rozgnieciony ząbek czosnku. Doprawić do smaku, ostawić.
Cukinię pokroić w plastry i usmażyć / upiec / zgrillować (lubię, gdy cukinia jest jeszcze lekko chrupka). Doprawić do smaku, odstawić.
Orzechy zrumienić na suchej patelni.
Natkę pietruszki drobno poszatkować (ja dodaję również kilka-kilkanaście listków bazylii).
Ugotowaną i ostudzoną płaskurkę / orkisz wymieszać z natką pietruszki oraz z przygotowanymi warzywami, doprawić do smaku (ewentualnie dodać również nieco oliwy lub octu balsamicznego), posypać orzechami i udekorować kilkoma listkami bazylii.
Uwagi :
- lubię tego typu sałatki, gdyż można przygotować je dużo wcześniej bez uszczerbku dla ich smaku (wręcz przeciwnie) lub też wykorzystać je na drugi dzień jako lunch do pracy (co regularnie czynię w poniedziałki właśnie :))
- warzywa przygotowuję osobno, gdyż mogę wtedy w ostatniej chwili dodać ich mniej lub więcej, zużywając ewentualnie resztę do innego posiłku (przygotowuję ich zawsze więcej z myślą o ‘pracowym’ lunchu…)
- często dodaję tu również odrobinę otartej skórki z cytryny – nadaje ona sałatce dodatkowej świeżości
- bakłażany przygotowuję również często w formie tej oto wcześniej pokazywanej Wam sałatki – klik (która pojawiła się na blogu dzięki Miss_coco)
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego tygodnia! :)