Roczne archiwum: 2013

Toskania 2013 – cz.2

montalcino22

Jednym z celów tegorocznych wojaży po Toskanii było Montalcino – kolebka jednego z bardziej znanych i osławionych włoskich win – Brunello di Montalcino. Podczas ostatniej podróży nie udało mi się niestety tam dotrzeć, tym razem więc był to jeden z głównych punktów mojego programu. I tak jak wspominałam w poprzednim wpisie – o dziwo, to właśnie tutaj zrobiłam najmniej zdjęć…

montalcino2
Otoczone winnicami i gajami oliwnymi, to urokliwe miasteczko o etruskim rodowodzie unosi się na jednym z okolicznych wzgórz (jego pierwotna nazwa – Mons Ilcinus – pochodzi najprawdopodobniej od łacinskiej nazwy dębów – ilex – które królują w tamtejszych lasach). Za opłatą (4 euro) można również wejść na mury średniowiecznej fortecy z XIV wieku – roztaczające się stamtąd widoki są zdecydowanie tego warte (wejście i zakup biletów w Enotece w obrębie murów, w której można się przy okazji również posilić podczas winnej degustacji ;)).

montalcino3
W Montalcino wypiliśmy najdroższe toskańskie espresso (3 euro, macchiato 3.50), ale nie zdziwiło mnie to zbytnio, gdyż wybrane przez nas miejsce jest typowo turystyczne, polecane przez większość przewodników – ‘Fiaschetteria Italiana – Antica Cantina del Brunello’ na placu głównym (Piazza del Popolo), tuż na wprost XIV wiecznego Ratusza, z widokiem na jego wieżę oraz część arkadów pobliskiej Loggii. Siedząc na zalanym słońcem tarasie, w otoczeniu wyjątkowych, średniowiecznych budowli (przy akompaniamencie kilku gatunków pecorino i lampki Brunello oczywiście… ;) ) ma się ochotę zostać tu na dłużej, najchętniej na zawsze; nie miałabym nic przeciwko temu, by móc codziennie pić moją poranną kawę w takiej scenerii jak ta… :)

(jeśli będziecie w ‘Fiaschetteria Italiana’, zerknijcie również do środka – zobaczycie niesamowity, mocno leciwy ekspres do kawy, a w drugiej sali, w głębi – uginające się od wina i regionalnej oliwy półki, wypełnione aż po sufit… :))

brunello
Jak wspominałam na początku – Montalcino oczywiście kojarzy się z osławionym, ikonicznym wręcz Brunello. Mieszanka tamtejszego klimatu, optymalnego nasłonecznienia oraz skład okolicznej gleby są idealną strawą dla winogron sangiovese (w regionie wytwarza się nie tylko Brunello, ale również np. Rosso di Montalcino, o krótszym okresie dojrzewania). Jedne z najlepszych roczników Brunello, to przede wszystkim 1997, 2004, 2006 oraz 2007 (cytuję informacje z degustacji…)., a te naprawdę wyjątkowe winogrona zostają wyselekcjonowane do produkcji dłużej dojrzewających roczników, oznaczonych później mianem ‘riserva’ (o cenę np. takiego Brunello Grand Riserva 1997 lepiej jednak nie pytać… o te starsze tym bardziej ;)).

montalcino_brunello001
Brunello pojawia się w sprzedaży 5 lat od daty zbioru (Riserva po 6 latach), a Rosso – już po 2 latach (aktualnie więc najmłodsze Rosso na rynku to rocznik 2011, a Brunello – 2008). Niektóre rosso są naprawdę pyszne, choć oczywiście nie mają tak bogatego i złożonego bukietu jak długo dojrzewające wina, są jednak bardzo przyjemnym dodatkiem do ‘codziennej’ kolacji (a ich cena jest przy okazji o wiele bardziej przyjazna). Jeśli więc szukacie przyjemnego, ‘łatwego’ ;) i lekkiego wina – śmiało możecie wybrać Rosso (rocznik 2010 jest np. wyjątkowo dobry).

montalcino_brunello2
A skoro o winach mowa, to warto oczywiście odwiedzić któregoś z lokalnych producentów; my zawitaliśmy do Fattoria dei Barbi (zdjęcia Brunello właśnie stamtąd), gdzie – po zwiedzeniu piwnic i degustacji – nie obyło się oczywiście bez zakupu kilku butelek tego szlachetnego trunku (poleca się m.in. ich Brunello Riserva 2007, które miało / ma bardzo dobre opinie na międzynarodowym rynku wina). Nieco dalej zwiedzić można również muzeum Brunello oraz posilić się w restauracji, tuż obok Fattorii.

montalcino_brunello3
*   *   *

Opuszczając Montalcino koniecznie należy zjechać nieco dalej na południe, w stronę Castelnuovo dell’Abate i zwiedzić benedyktyńskie opactwo Sant’Antimo, które – nie bez kozery – nazywa się jednym z piękniejszych romańskich kościołów nie tylko Toskanii, ale i Włoszech.

sant_antimo

Opactwo założone zostało podobno przez samego Karola Wielkiego w 780 roku, choć aktualny, trzynawowy kościół pochodzi z XII wieku. To typowy przykład surowości i prostoty cysterskiego stylu, dzięki czemu wnętrze sprzyja skupieniu, refleksji, medytacji…

colonne_santantimo
Abbazia Sant’Antimo - otwarte dla zwiedzających od 10.15 do 12.30 i od 15.00 do 18.30

*   *   *

san_quirico
Na drodze Montalcino – Pienza polecam też choć na chwilę zatrzymać się w San Quirico d’Orcia – kolejnym miasteczku o etruskim rodowodzie, gdzie zachwyca przede wszystkim Collegiata San Quirico e Giulitta z XIII wieku (o San Quirico wspominałam również we wpisie z poprzedniej podróży, szczegóły tutaj – klik).

carte01


W kolejnym odcinku – krótka przerwa w zwiedzaniu i przepis; toskański ma się rozumieć! :)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Toskania 2013 – cz. I

oliviers

Właśnie mija miesiąc od naszego powrotu z Toskanii… Wertuję mój ‘dzienniczek’ z podróży, przeglądam kolejne zdjęcia i mobilizuję się, by nareszcie dokończyć ten obiecany, toskański wpis.

W tym roku było zdecydowanie mniej ‘zdjęciowo’ niż poprzednio. Może wynikało to z faktu, iż inaczej patrzy się na coś po praz pierwszy, a inaczej podczas kolejnych wizyt – tym razem bowiem pierwsze zauroczenie zamieniło się w powolne chłonięcie atmosfery odwiedzanych miejsc (po powrocie zdałam sobie sprawę na przykład, że w jednym z moich kultowych miasteczek praktycznie nie zrobiłam zdjęć, ale o tym później…).
Okazuje się też, że nie najlepiej wywiązałam się z roli kulinarnej blogerki ;) gdyż zdjęć jedzenia też  w sumie jest niewiele (Brahdelt, wybacz! ;)), ale wciąż mam pewne opory przed robieniem zdjęć w restauracjach czy ogólnie ‘wśród ludzi’… No nic na to nie poradzę, ten model tak ma :D

*   *   *

Wyjeżdżaliśmy w pewien dosyć pogodny, acz chłodny poranek (po równie chłodnej i deszczowej szwajcarskiej wiośnie…), tak więc z nieukrywaną radością powitaliśmy słońce i prawdziwie letnie temperatury w dolinie Aosty; biorąc pod uwagę fakt, iż na ostatnim postoju tuż przed tunelem św. Bernarda trzęsłam się z zimna (termometr pokazywał wtedy 5 stopni Celsjusza…), na pierwszym przystanku po wyjeździe z tunelu przeżyliśmy swego rodzaju szok termiczny – grubo ponad 20 st. i mocne, czerwcowe słońce. Nareszcie :)

levanto01
W drodze do Toskanii, na nocleg zatrzymaliśmy się w Levanto (region Cinque Terre) i to tam wypiliśmy jedną z najlepszych kaw tego włoskiego tygodnia; zresztą przez cały nasz późniejszy pobyt wszystkie kawy były porównywane do tej właśnie i po skrupulatnej degustacji otrzymywały komentarze takie jak : ‘prawie tak dobra jak w Levanto’ lub ‘zdecydowanie gorsza niż w Levanto’ ;). Idealny smak, idealna crema, a wszystko to w zawrotnej cenie 1 euro (oczywiście nie zapominajmy, że mówimy tu o espresso, czyli o ok. 25 ml napoju, a nie o wielkiej filiżance ;)).
(dla zainteresowanych – jest to miejsce tuż koło plaży i basenu; niestety nie zanotowałam nazwy, ale o ile się nie mylę było to w Casinò Municipale, na wprost Piazza Colombo…)

Kolacja (tym razem już bliżej centrum) nie należała do tych, które na długo zapadają w pamięci, ale i tak cieszyłam się, że alergikowi udało się coś zjeść ;) Za to wino było było całkiem dobre (Niccolò V 2009 – Lunae), niestety czasu nie starczyło na poszukanie go w pobliskich sklepikach…

levanto2
Niefortunnie, na drugi dzień powitał nas już deszcz (przecież za mało go mieliśmy wiosną ‘u siebie’… ;)), zdecydowaliśmy się więc odłożyć zaplanowane wcześniej zwiedzanie Vernazzy na następny raz. W związku z kilkoma nadplanowymi godzinami postanowiliśmy w zamian zawitać do Lukki, gdzie aura niestety też nie była zbytnio łaskawa, bowiem już po kilkunastu minutach zwiedzania zaczęła się burza i niezwykle intensywna ulewa z gradem włącznie. Na szczęście byliśmy blisko Katedry (Duomo) i to tam przeczekaliśmy apogeum burzy.

lucca3
lucca1
lucca2
(To tu, w Lukce, piliśmy kolejną dobrą kawę, prawie tak dobrą jak w Levanto! Mały, niepozorny bar na Piazza Napoleone, tym razem 2 euro)

Pod wieczór, w akompaniamencie ostatnich kropli deszczu, dotarliśmy do Pienzy.
pienza1
I choć zarezerwowany w B&B pokój nie do końca wyglądał tak, jak myślałam, to mając tego typu widoki wokół przecież się nie marudzi! Cała reszta to tylko detale, które przez te kilka dni można ‘przeżyć’ ;)

pienza_chat1
Obowiązkowo, tuż po wypakowaniu bagaży, idziemy na ‘obchód’ miasteczka – la città ideale
Pienza wieczorem na początku czerwca jest dosyć wyludniona, nie ma jeszcze takiego natłoku turystów jak w pełni sezonu (co zbytnio mi nie przeszkadza ;)). Mam wrażenie, że pęknięcia na murach Duomo są jeszcze głębsze niż ostatnim razem (jak pisałam Wam wtedy – katedra została zbudowana za szybko, w związku z czym ‘osiada’ teraz z jednej strony, co powoduje pękanie murów…)

pienza_duomo_fissures
Odwiedzam ‘stare śmieci’ ;), a najważnieszym punktem programu są – rzecz jasna – sklepiki z moim ukochanym pecorino :
pienza_pecorino1
pienza_pecorino2
Właściciel jednego ze sklepików, wciąż równie sympatyczny (Marusco), podobno mnie pamięta, choć nie do końca w to wierzę… ;). Gdy kilka dni później przed wyjazdem z Pienzy kupuję u niego sery ‘na drogę’, jeden z kawałków dostaję w prezencie, a gdy chcę zostawić mu ‘resztę’ zaokrąglając rachunek, wzbrania się, wydaje mi resztę co do grosza i mówi ‘un regalo è un regalo’! (czyli ‘jak prezent to prezent’ ;)).
Wieczór kończymy kontemplując zachód słońca przy lampce wina, w barze winnym ‘Il Casello’ na murach Pienzy; wieczorem jest tutaj też kilku tubylców, więc to raczej dobry znak, choć – szczerze mówiąc – ani kawa, ani wino nie rzucają mnie na kolana; jest ok, ale bez fajerwerów. Na szczęście z taką scenerią w tle wszystko smakuje o wiele lepiej (zdjęcie zeszłoroczne, tym razem byłam na wieczornym spacerze bez aparatu…) :

pienza9
Oczywiście nie mogło też podczas tego toskańskiego tygodnia zabraknąć kolacji w osterii ‘Sette di Vino’, o której wspominałam Wam już w poprzednim wpisie; karta dań na szczęście się nie zmieniła, choć tym razem – ze względu na alergię – nie wszystkiego mogłam spróbować :(

pienza_settedivino

Przesympatyczny Luciano tak bardzo przejął się faktem, iż moja kolacja może skończyć się wizytą w szpitalu, że odradzał mi każde danie, którego nie był w 100% pewien, nawet jeśli prawdopodobieństwo, że jest tam ‘krowizna’ było nieznaczne. Dania więc, które zawierały jakiś odsetek ryzyka lądowały na talerzu męża, a Luciano – widząc żal w moich oczach, gdyż były to również moje ulubione smaki – serwując je zakrywał je dłońmi i mówił do mnie : ‘Ty tego nie widzisz! Ty możesz tylko to, co jest na twoim talerzu! Tych innych nawet nie widzisz, prawda? ’ :D W związku z powyższym ominęły mnie tym razem np. crostini formaggio e noci (z serem i orzechami) oraz przepyszna brushetta ricotta e cipolla (z ricottą i szczypiorkiem), ale to nic – funghi e tartufo (grzyby i trufle), pecorino e tartufo czy olio, aglio e pomodori znów były wyśmienite :) A do tego ponownie pyszne Rosso di Montepulciano i na koniec – kieliszek ‘domowego’ vin santo; nie zapominajcie jednak – o czym wspominałam też po ostatniej podróży – że w ‘Sette di Vino’ nie wypijecie kawy (vin santo lub grappa to rekompensuje ;)) i że nie zjecie tam ani makaronu, ani pizzy, ale kto by się tym przejmował? ;)

pienza_rest
(na tym samym placu mieszczą się również dwie inne restauracje; niestety zdjęć kolacji brak, również z racji dosyć później pory, a co za tym idzie – fatalnego światła, a raczej jego braku, gdyż jedliśmy na tarasie, pod mocno rozgwieżdżonym niebem… :))

A skoro o jedzeniu mowa, to zatrzymajcie się koniecznie w jednej z lodziarni – ‚Gelateria Toscana’, gdzie zjeść możecie robione bezpośrednio na miejscu (czyli super świeże i świetnej jakości) przepyszne lody i sorbety; plusem jest to, iż na ścianie wisi coś w stylu tablicy informacyjnej, gdzie obok nazwy lodów / sorbetów umieszczone są znaczki takie jak : bez mleka – bez jajek – bez glutenu czy też – w 100% włoskie składniki. Alergicy mają więc ułatwiony wybór ;)
(w gablocie po lewej – lody dla alergików, te z czerwoną łyżką są np. bez laktozy; na szczęście przesympatyczny właściciel świetnie mówi też po angielsku, możecie więc o wszystko bez problemu dopytać)

Cdn.

Pienza – kulinarnie :

- sklep z serami i produktami lokalnymi : La Bottega da ‘Marusco e Maria’, Corso il Rossellino 21
(po sery warto też pojechać bezpośrednio do jednego z producentów, np. ‚Fattoria La Buca Nuova’, Via I° Maggio 4 – na drodze z Pienzy do Montepulciano; przemiła obsługa i pyszne pecorino, a do tego również inne regionalne specjały, choć wybór jednak mniejszy niż w sklepie Marusco)

- ‘Gelateria Toscana’, Viale E. Mangiavacchi (na samym rogu)

- ‘Sette di Vino’, Piazza di Spagna 1 (na wprost Duomo, wchodzimy w uliczke obok ‘Caffè la Posta’, zamknięte w środy)

- bar ‘Il Casello’, Via del Casello, 3 (na murach Pienzy, jedna z pierwszych uliczek tuż za Duomo)

- jeśli żywicie się we własnym zakresie – sklep ‚Coop’ na wjeździe do Pienzy (od strony Montepulciano), na przeciw stacji benzynowej; otwarty do 19.30 (z przerwą obiadową w południe)

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Ciasto bananowe w dwóch odsłonach (wegańskie, dla alergików)

cake_banane_rhub01
Jak pisałam w poprzednim ‘koktajlowym’ wpisie, od czasu alergii na jajka i ‘krowiznę’ powoli przepraszam się z bananami i z bananowymi wypiekami… I o ile we wcześniejszych latach mogłam od czasu do czasu zjeść ciasto z dodatkiem jajek czy masła, tak teraz muszę naprawdę rygorystycznie ich unikać :( w związku z czym przepisy, które wcześniej mi się spodobały, musiałam zaadaptować do moich aktualnych potrzeb.
Mleko jak zwykle zastępuję więc roślinnym (najczęściej kokosowe lub migdałowe), a smak bananów staram się choć trochę przytłumić przyprawami lub dodatkiem innych owoców. Jesienią dodaję np. suszone morele i pekany, a wiosną i latem korzystam ze świeżych owoców (najczęściej są to truskawki, maliny lub rabarbar, ale była też wersja z jagodami czy z czarną porzeczką).
Wprawdzie część dzisiejszych zdjęć czeka na publikację już od maja, gdy sezon rabarbarowy był w pełni (ciasto w wersji migdałowo-rabarbarowej bardzo smakowało w pracy, przy okazji też świetnie sprawdziło się jako prowiant w drodze do Toskanii ;)), jednak ostatnio pieczona wersja z truskawkami też okazała się pyszna. Poza tym są to ciasta z serii ‚jednomiskowych’ i można przygotować je bez użycia miksera, co jest dodatkową ich zaletą. A co więcej – na drugi dzień smakują jeszcze lepiej :)

(jeśli nie musicie unikacie jajek w wypiekach, to zerknijcie np. tutaj i tutaj  – może któraś z tych propozycji też Wam się przyda; i do tego jeszcze majowe bananowo-rabarbarowe ciasto u Kaby – klik)

cake_banane_rhub_fraise1
Ciasto bananowo-kokosowe z owocami

keksówka ok. 11 x 30 cm

ok. 220-230 g rabarbaru / truskawek / malin
2 łyżki skrobi kukurydzianej (maizeny)
350 g mocno dojrzałych bananów (~3 szt.), waga po obraniu
ok. ½ łyżki soku z cytryny + otarta skórka z małej cytryny / limonki
ok.150 g jasnego cukru trzcinowego, zmielonego
100 ml mleka kokosowego
2 łyżki rumu
nasiona z 1 laski wanilii lub 1 małe starte nasiono tonki (lub ½ łyżeczki mocnego ekstraktu waniliowego / z tonki)
100 g razowej mąki orkiszowej (lub pszennej)
100 g jasnej mąki orkiszowej (lub pszennej)
spora szczypta soli
100 g wiórków kokosowych
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
¾  łyżeczki cynamonu
opcjonalnie : płatki / wiórki kokosowe do posypania + kilka truskawek

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Rabarbar / truskawki umyć, osuszyć i pokroić (truskawki odzypułkować i przekroić na połówki lub ćwiartki), wymieszać ze skrobią, odstawić.
Banany pokroić na kawałki i rozgnieść widelcem z dodatkiem soku z cytryny na dosyć gładką masę (pozostawiam widoczne małe kawałki), wymieszać z cukrem, dodać mleko kokosowe, rum, skórkę z cytryny oraz wanilię lub ekstrakt, dobrze wymieszać.
Wymieszać wszystkie suche składniki a następnie połączyć je z masą bananową (mieszamy tylko do połączenia się składników, niezbyt długo); następnie dodać pokrojony rabarbar / truskawki, ponownie wymieszać i przełożyć masę do wyłożonej papierem (lub natłuszczonej i wysypanej mąką) keksówki i ewentualnie udekorować kilkoma truskawkami i / lub płatkami / wiórkami kokosowymi. Piec do godziny, przykrywając ciasto pod koniec pieczenia, jeśli zbyt mocno brązowieje.
Po upieczeniu pozostawić jeszcze na kilka minut w foremce, a następnie wystudzić na kratce.

Uwagi :
- alkohol można pominąć, dodając 2 łyżki mleka kokosowego
- jeśli wolimy ciasta o nieco bardziej zwartej konsystencji, ok. 20 g wiórków kokosowych możemy zastąpić skrobią kukurydzianą (maizeną)
- możemy dodać tutaj również sporą szczyptę kardamonu lub imbiru

cake_banane_rhub02
Ciasto bananowe z owocami (wersja migdałowa)

keksówka ok. 11 x 30 cm

ok. 220 g rabarbaru / truskawek / malin
2 łyżki skrobi kukurydzianej (maizeny)
350 g mocno dojrzałych bananów (~3 szt.), waga po obraniu
ok. ½ łyżki soku z cytryny
otarta skórka z małej pomarańczy
ok.150 g jasnego cukru trzcinowego, zmielonego
100 ml gęstego mleka migdałowego (lub kokosowego)
2 łyżki likieru pomarańczowego (np. Cointreau)
nasiona z 1 laski wanilii lub 1 małe starte nasiono tonki (lub ½ łyżeczki mocnego ekstraktu waniliowego / z tonki)
100 g razowej mąki orkiszowej (lub pszennej)
100 g jasnej mąki orkiszowej (lub pszennej)
spora szczypta soli
100 g b. drobno zmielonych migdałów
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
¾  łyżeczki cynamonu
opcjonalnie : płatki migdałowe do posypania + kilka truskawek

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Rabarbar / truskawki umyć, osuszyć i pokroić (truskawki odzypułkować i przekroić na połówki lub ćwiartki), wymieszać ze skrobią, odstawić.
Banany pokroić na kawałki i rozgnieść widelcem z dodatkiem soku z cytryny na dosyć gładką masę (pozostawiam widoczne małe kawałki), wymieszać z cukrem, dodać mleko, alkohol i otartą skórkę  oraz wanilię lub ekstrakt, dobrze wymieszać.
Wymieszać wszystkie suche składniki a następnie połączyć je z masą bananową (mieszamy tylko do połączenia się składników, niezbyt długo); następnie dodać pokrojony rabarbar / truskawki, ponownie wymieszać i przełożyć masę do wyłożonej papierem (lub natłuszczonej i wysypanej mąką) keksówki i ewentualnie posypać płatkami migdałowymi i / lub udekorować kilkoma truskawkami. Piec do godziny, przykrywając ciasto pod koniec pieczenia, jeśli zbyt mocno brązowieje.
Po upieczeniu pozostawić jeszcze na kilka minut w foremce, a następnie wystudzić na kratce.

Uwagi :
- tak jak pisałam wyżej – alkohol można oczywiście pominąć, dodając 2 łyżki mleka
- ok. ¼ mielonych migdałów można zastąpić płatkami migdałowymi, dodanymi do ciasta

cake_banane_rhub3                                                     
Ciasta te są wilgotne, lecz nie ‘zakalcowate’; dodając więcej mąki razowej (lub tylko razowej) ciasto będzie mieć bardziej zwartą konsystencję (jak na powyższym zdjęciu – ciasto kokosowo-rabarbarowe, na mące razowej), nie umniejszy to jednak jego walorów smakowych.

Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego weekendu!

(do nas nareszcie znów zawitało słońce i upały, oby na trochę dłużej tym razem… :))

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email