I u mnie było dziś czekoladowo, a jakże! Dla Atiny, z podziękowaniem za tegoroczną organizację czekoladowego szaleństwa :)
(po przepis zapraszam jutro, po pracy… )
‚
Pozdrawiam serdecznie!
I u mnie było dziś czekoladowo, a jakże! Dla Atiny, z podziękowaniem za tegoroczną organizację czekoladowego szaleństwa :)
(po przepis zapraszam jutro, po pracy… )
‚
Pozdrawiam serdecznie!
Zmobilizowana przez Qd (w komentarzach do przedostatniego wpisu – klik), postanowiłam powrócić do tematu ‘resztek’, a konkretnie rzecz biorąc – do problemu marnowanej przez nas żywności.
Choć nie lubię statystyk (a mój humanistyczny umysł ma lekką awersję do liczb…), to czasami przedstawienie pewnych zjawisk w ten właśnie statystyczno-procentowy sposób zdecydowanie przemawia do wyobraźni. Dlatego zacznę od przytoczenia kilku liczb właśnie…
Według ostatniego raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Żywienia i Rolnictwa (FAO), 1/3 produkowanej przez nas żywności trafia do kosza, natomiast według opublikowanego pod koniec ubiegłego roku raportu ‘Global food, waste not, want not’ (grudzień 2012, Wielka Brytania – IMECHE) do śmieci trafia nie 1/3 a połowa produkowanej żywności, czyli prawie 2 miliardy ton. Czy nie jest to przerażające?! Co roku w Unii Europejskiej wyrzuca się 3 miliony ton chleba; chleba, który można by jeszcze zużytkować w inny sposób… (w Wiedniu np. codziennie wyrzuca się praktycznie połowę wyprodukowanego pieczywa :/ ).
Najwięcej żywności trafia na europejskie śmietniki w Wielkiej Brytanii (ok. 1,6 mln ton rocznie), na drugim miejscu plasują się Niemcy, później Francja i Holandia. Polska zajmuje piąte miejsce – wyrzucamy prawie 9 milionów ton żywności rocznie (tabelka na str. nr 4 raportu Federacji Polskich Banków Żywności – klik).
Najczęściej do śmietnika trafia wspomniane już wyżej pieczywo, później warzywa / owoce i wędliny, a następnie mięso, jogurty, mleko i sery (co ciekawe – ponad połowy tego marnotrastwa można by uniknąć…).
Oczywiście do marnotrawstwa dochodzi na każdym etapie produkcji żywności, a nie tylko w naszych domach. Duże koncerny i supermarkety do sprzedaży nie dopuszczają warzyw i owoców o ‘niestandardowym’ wyglądzie, dlatego już na etapie ich skupu odrzuca się ogromną ilość produktów, które – mimo iż całkowicie nadają się do konsumpcji – trafią na wysypisko, a nie do naszego koszyka. Jest to właśnie jedna z przyczyn, dla których kupuję wszystko co mogę bezpośrednio od rolnika / producenta, limitując konieczność zakupów w ‘sieciówkach’ do minimum. Nie ma to dla mnie znaczenia, czy marchewka jest prosta czy krzywa, czy pomidory mają nierównomierne ubarwienie, czy jabłka są za małe / za duże. Wiem, że płacę rolnikowi za jego (ciężką i mozolną) pracę i że dzięki temu połowa jego plonów nie zostanie bezsensownie zmarnowana.
Duża część żywności ulega zniszczeniu / uszkodzeniu również podczas długiego transportu, dlatego również z tego powodu warto propagować kupowanie produktów sezonowych i lokalnych, które przebywają jak najkrótszą drogę od producenta do konsumenta (nie wspominając nawet o chemii, jaką są naszpikowane warzywa czy owoce, by taki długi transport przetrwały…).
No dobrze, powiecie mi teraz, że owszem, możemy kupować nasze warzywa i owoce na targu, ale nie mamy niestety wpływu na to, że dany sklep wyrzuca niesprzedany towar, czy że jakaś jego część ulega zepsuciu podczas transportu. Mamy jednak stuprocentowy wpływ na to, co trafia do śmieci w naszym domu. Zastanówmy się więc, dlaczego trafia do niego aż 9 milionów ton żywności rocznie?!
Odpowiedź według mnie jest dosyć prosta : wyrzucamy, ponieważ za dużo kupujemy. Kropka.
Dla pokolenia naszych rodziców czy dziadków, wyrzucanie jedzenia było czymś niewyobrażalnym. Kupowało się tylko to, czego się potrzebowało (choć często i z tym bywały przecież problemy…), nie wyrzucało się czerstwego chleba czy pozostałych z obiadu ziemniaków czy kaszy. O mięsie nawet nie wspominając (tym bardziej, że niezwykle rzadko gościło ono na stołach).
Dziś wszystko mamy w zasięgu ręki, wszystko możemy bez problemu kupić w każdej chwili. To tylko kwestia wyciągnięcia ręki i wrzucenia jednego produktu więcej do koszyka. Nie wiem, czy tak naprawdę go potrzebuję, nie wiem, czy go zużyję, ale na wszelki wypadek kupię. I oczywiście kupię więcej, niż potrzebuję. Później okazuje się, że w czeluściach lodówki czy szafek znajdujemy przeterminowane produkty, o których zupełnie zapomnieliśmy, lub na zużycie których nie wystarczyło nam czasu lub odpowiedniej okazji (statystycznie 1/3 wyrzucanej przez nas żywności jest jeszcze w opakowaniu fabrycznym). Psują się i więdną źle przechowywane owoce, warzywa, wędliny czy sery. Do kosza trafiają pozostałości z naszych posiłków, na zagospodarowanie których nie mamy pomysłu (lub ochoty). Czy też produkty, które zakupiliśmy z myślą o konkretnym daniu, lecz nie wiemy do czego zużyć to, co pozostało.
Problemem są też widniejące na opakowaniach daty ważności (szczegóły do przeczytania na str. nr 9 wspomnianego już wyżej raportu – klik). O ile w przypadku mięsa czy wędlin daty przydatności do spożycia należy przestrzegać (choć i tutaj w przypadku hermetycznych opakowań margines może być spory), o tyle w przypadku jogurtu np. nie ma to już tak wielkiego znaczenia. Nie wiem, czy sami już tego doświadczyliście, ale jogurt nawet dwa tygodnie po przekroczeniu terminu przydatności do spożycia wciąż nadaje się do konsumpcji. Dlatego zamiast mechanicznie wyrzucać go patrząc na widniejącą na opakowaniu datę, wystarczy organoleptycznie sprawdzić stan produktu. Hermetycznie zamknięty nie psuje się on przecież z dnia na dzień, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Data przydatności do spożycia ważna jest w przypadku produktów świeżych (jak wspomniane mięso czy wędliny), jednak ta widniejąca na produktach typu cukier, sól czy ryż ma już zdecydowanie mniejsze znaczenie (oznacza ona, że prawidłowo przechowywany produkt zachowa wszystkie swoje właściwości co najmniej do tej daty, nie oznacza to jednak, iż po jej przekroczeniu staje się on toksyczny; warto więc nie wyrzucać produktu tylko dlatego, że jest on – teoretycznie – przeterminowany).
Marnowana i wyrzucana żywność, to nie tylko nasza prywatna strata finansowa, ale również niepotrzebna strata zużytej do produkcji tejże żywności energii oraz wody. Jak możemy przeczytać w raporcie Federacji Polskich Banków Żywności – ”produkcja 30% żywności, która nie została skonsumowana, powoduje zwiększenie o 50% zużycia wody do celów nawadniania. Do wyprodukowania 1 kg wołowiny zużywa się średnio od 5 do 10 tys. litrów wody,(…) jednego udka kurczaka (150 g) aż 650 litrów wody.” Zdajmy sobie sprawę, że 70% terenów uprawnych służy aktualnie do wykarmienia zwierząt hodowlanych, wycina się lasy Amazonii po to, by siać soję, potrzebną do wykarmienia hodowanych dla nas zwierząt; zwierząt hodowanych w niezbyt humanitarnych warunkach po to, byśmy mogli nabyć mięso, które i tak trafi kiedyś do śmietnika. Poza tym – mniej spożywanego mięsa, to mniej hodowlanych zwierząt, mniej przemysłowego chowu, a co za tym idzie – być może lepsze warunki tegoż chowu? Wiem, wiem, jestem idealistką, ale wciąż mam nadzieję, że ziarnko do ziarnka…
Według statystyk Światowego Programu Żywnościowego (World Food Programme), produkowanej aktualnie żywności powinno bez najmniejszego problemu wystarczyć dla całej ludności naszego globu. Tym bardziej więc szokujący jest fakt, iż wyrzucamy tak wielką część jedzenia, gdy co siódma osoba na świecie zagrożona jest głodem…
Oprócz wszystkich przytoczonych powyżej argumentów, dla mnie osobiście problem wyrzucania jedzenia wiąże się również z czym innym. Z czymś chyba już niemodnym i lekko trącącym myszką. A mianowicie z szacunkiem. Z szacunkiem do ciężkiej pracy rolnika i do plonu jego starań. Jeśli sami choć raz staraliście się coś wyhodować, upiec chleb czy zrobić domowy twaróg, wiecie, ile potrzeba czasu i energii, by osiągnąć zadowalający efekt. I trudno chyba jest sobie wyobrazić, że owoc naszej pracy trafia później bezpośrednio do kosza.
Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi mi tutaj o moralizatorstwo; chodzi mi tylko o to, by choć przez chwilę zastanowić się wypełniając nasz koszyk podczas kolejnych zakupów, gotując jutrzejszy obiad czy robiąc przegląd naszej lodówki i kuchennych szafek.
Nie twierdzę, że u mnie nigdy nic się nie marnuje (niestety zdarza się, że czasami jakies ‘resztki’ trafiają do kosza czy na kompost…), jednak z roku na rok ilości te są naprawdę coraz mniejsze. Mimo iż nie planuję dokładnie każdych zakupów, to znam już nasze przyzwyczajenia, wiem ile mniej więcej produktów potrzebuję / zużywam do danego dania, wiem ile mniej więcej zjadamy i zawsze kupuję… m n i e j, niż teoretycznie powinnam ;) Nawet planując posiłki na długi weekend czy na Święta, planuję o jedno-dwa dania mniej, zawsze bowiem zostaje kawałek tarty, porcja warzyw czy zupy, które można będzie wykorzystać na drugi dzień. Z ‘resztek’ ugotowanej kaszy, ryżu czy ziemniaków można zrobić szybkie kotleciki; z warzyw – pyszną frittatę czy zapiekankę; z chleba – na przykład aromatyczne, francuskie tosty – ‘pain perdu’ (choć Babcia i Mama zużywały go często do zupy chlebowej / wodzianki, a ja w dzieciństwie najchętniej do mojego ukochanego żuru :)).
Może więc klucz do ograniczenia jedzeniowego marnotrawstwa jest podobny do przepisu na dobrą dietę? M n i e j!!! Mniej nieprzemyślanych zakupów, mniej niepotrzebnie kupowanego jedzenia, mniej wyrzucanych produktów… Lepiej przecież kupić mniej dobrego jakościowo produktu, niż dużo taniego erzacu. Niestety ‘cudów nie ma’ – produkt o szokująco niskiej cenie nie może być najwyższej jakości. Tanie szparagi wędrują do nas przez pół świata, przez co smakiem niestety nie przypominają tych świeżo ścinanych. Tanie hiszpańskie truskawki czy pomidory smakują jak plastik (poza tym, ich uprawa pozostawia wiele do życzenia…). Dlatego kupując mniej zadbamy nie tylko o stan naszego portfela, ale i o nas samych. I być może częściowo również o nasze środowisko.
‚
I na koniec – 11 przykazań ‘niemarnotrawienia’ ;)
1. Przed wyjściem na zakupy sprawdźmy zawartość lodówki / szafek, by niepotrzebnie nie kupować produktów, które już się tam znajdują…
2. Obliczmy ile danego składnika / produktu potrzebujemy, przygotujmy listę zakupów i starajmy się jej trzymać.
3. Planujmy jedno danie mniej w tygodniu, z pewnością uda nam się bowiem przygotować coś z tego, co postanie z poprzednich posiłków lub z tego, co znajduje się w czeluściach naszych szafek i lodówki (a propos – czy pamiętacie cykl Gospodarnej Narzeczonej ‘Tydzień bez zakupów’? jak najbardziej warte przypomnienia…)
4. Odpowiednio przechowujmy produkty tak, by maksymalnie przedłużyć ich świeżość (nie zapominajmy, iż każda część lodówki ma inną temperaturę…), a wszystko, co można warto również zamrozić, by uniknąć ewentualnego późniejszego wyrzucenia / zepsucia.
5. Nie sugerujmy się zawsze datami ważności; posłuchajmy zdrowego rozsądku i zaufajmy naszym wrażeniom wizualnym i organoleptycznym ;)
6. Kupujmy sezonowo i lokalnie; krótszy transport, to mniej zmarnowanych w czasie jego trwania produktów.
7. Na ile to możliwe, kupujmy produkty bezpośrednio od rolnika / producenta (przeczytajcie koniecznie o Grupie Solidarnych Zakupów u Chilli – klik)
8. Kupujmy m n i e j!! Nasz koszyk nie musi być wypełniony po brzegi, a lodówka nie musi pękać w szwach, skoro i tak spora część jej zawartości ma później znaleźć się w koszu na śmieci…
9. Nie zapominajmy, iż wyrzucone jedzenie, to nie tylko wyrzucone pieniądze, ale również marnotrawstwo zużytej do jego produkcji energii i wody (olbrzymiej ilości niepotrzebnie zużytej wody, której niektórzy mieszkańcy naszego globu nie mają pod dostatkiem :/ )
10. Dzielmy się tym, czego być może nie zużyjemy; zawsze lepiej jest zanieść kawałek ciasta sąsiadce czy też kolegom w pracy (potwierdzam! ;)), niż bezmyślnie go wyrzucić.
11. Nie wyrzucajmy!! Starajmy się jak najlepiej zagospodarować nasze ‘resztki’, wierzcie mi – naprawdę można przygotować z nich wiele przysmaków :)
‚
Zdaję sobie sprawę, iż poruszony dziś problem, to temat-rzeka, gdyż wiąże się z nim wiele dodatkowych aspektów. Sporo można tu jeszcze dopisać, ale kto będzie mieć wtedy siłę, by dortwać do końca tego tekstu? ;) Dlatego mam nadzieję, że w komentarzach podzielicie się ze mną (i z pozostałymi czytelnikami bloga) Waszymi spostrzeżeniami na ten temat oraz ewentualnymi dodatkowymi informacjami, których we wpisie nie uwzględniłam.
Mam nadzieję, że wpis ten będzie dla nas wszystkich powodem do kilku refleksji… Jak pisała wcześniej Qd (cytuję…) : ”Ci co wiedzą, to i tak zarządzają raz w tygodniu obiad ‘przegląd lodówki’.
Ci co nie wiedzą – dowiedzą się.
Ci, co nie mają ochoty czytać… no to ich problem:)
Może choć paru osobom otworzą się oczy?”
Chętnie przeczytam, jakie są Wasze doświadczenia i przemyślenia w tym temacie, czy problematyka ta Was interesuje, czy Was dotyczy…
‚
Pozdrawiam serdecznie!
A Qd raz jeszcze dziękuję za korekcyjno-redakcyjną pomoc i cierpliwość :)
‚
Dodatkowe informacje i linki :
- jeśli nie znacie jeszcze serwisu ‘Nie Marnuję’ – klik, to polecam Wam zerknięcie na ich stronę; znajdziecie tam wiele porad i przepisów, które być może pomogą Wam ograniczyć niepotrzebnie wyrzucane produkty (warto również odwiedzić stronę Banków Żywności – klik) oraz dodatkowe informacje i linki
- Grupa Solidarnych Zakupów – klik
- krótki zwiastun filmu ‘Taste The Waste’ (podpisy dostępne w okienku, w kilku językach), zobaczcie koniecznie! (zobaczcie również ten oto fragment reportażu ‚We Feed The World’ – klik; edycja : film można zobaczyć w wersji polskiej np. na stronie ‚iplex’ – emitowany był również przez TVP)
- tutaj ‘Taste The Waste’ do obejrzenia – klik
- dla francuskojęzycznych czytelników – reportaż ‘Le scandale du gaspillage’ (emitowany 3.06.2012, przez Arte) oraz kilka ciekawych artykułów również tutaj – klik
- dla władających niemieckim – szwajcarska strona ‘Foodwaste’
- dla mieszkających w CH – zeszłoroczne wydanie ‘A bon entendeur’ – klik poświęcone tej właśnie tematyce
I jeszcze dwa polecane Wam już wcześniej linki (a propos książki ‘Food Matters’ – klik) :
‘Food, Inc’ – ‘Korporacyjna żywność’ (to link do pierwszej części; pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony)
oraz ‘Food matters’ (link do pierwszej części, pozostałe w prawej kolumnie otwierającej się strony Youtube; jest tam również wywiad z Markiem Bittmanem)
Źródła wykorzystane / cytowane :
Weekend jak zwykle kończy się nie wiadomo kiedy… Mam wrażenie, że piątkowy wieczór był dopiero wczoraj, jednak dzwoniący rano budzik bardzo szybko przywołuje mnie do poniedziałkowej rzeczywistości. Cotygodniowa lista ‘do zrobienia’ ulega kilku drobnym modyfikacjom i niestety nie skraca się. I chyba nigdy się już nie skróci… ;)
Na szczęście za oknem słońce, więc i nastroje lepsze. Zdecydowanie poprawia je również ostatnie weekendowe ciasto z zimowymi gruszkami, które za niedługo nie będą już tak dobrze smakować.
Jedne były pieczone z dodatkiem wina, inne pod orzechową kruszonką, a te ostatnie posłużyły jako dodatek do ciasta imbirowego (wszak imbir świetnie do gruszek pasuje).
Przygotowałam je bardzo podobnie do prezentowanego w grudniu ‘odwróconego’ ciasta z gruszkami, żurawiną i pekanami - klik. Tym razem bez orzechów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by i tutaj ich dodać.
‚
na tortownicę o śr. 22-24 cm
3 duże gruszki
½ łyżeczki sproszkowanego imbiru
¼ łyżeczki mielonego kardamonu
2-3 łyżki masła (używam masła bez laktozy)
2-3 łyżki miodu lub cukru
na ciasto:
160 g mąki
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1½ – 2 łyżeczki sproszkowanego imbiru
¼ łyżeczki mielonego kardamonu (można pominąć)
2 jajka
165 g cukru (używam jasnego trzcinowego, zmielonego )
spora szczypta soli
75 g imbiru kandyzowanego
75 ml (5 łyżek) oliwy / oleju
ok. 100 ml gęstego jogurtu (używam owczego)
50 g bardzo drobno zmielonych orzechów (laskowych, włoskich lub migdałów)
uwaga – wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową!
Masło i cukier roztopić w naczyniu o grubym dnie na wolnym ogniu.
Gruszki umyć, osuszyć, obrać, pozbawić gniazd nasiennych i pokroić w niezbyt grube plastry, a następnie przełożyć je do stopionego masła, dodać imbir i kardamon i dusić na wolnym ogniu aż zaczną mięknąć; zdjąć z ognia i przestudzić.
Piekarnik rozgrzać do 180°.
Mąkę wymieszać z proszkiem, sodą i przyprawami. Jajka ubić z cukrem na puszystą masę, a następnie powoli dodawać oliwę / olej miksując na wolnych obrotach. Dodawać na przemian mąkę i jogurt (1/3 jogurtu, 1/3 mąki itd., zaczynając od jogurtu i kończąc na mące), nie miskując zbyt długo, tylko do połączenia się składników. Na koniec dodać mielone orzechy / migdały, wymieszać.
Przestudzone owoce ułożyć na dnie natłuszczonej foremki (uwaga : foremka musi być szczelna, by sos powstały ze smażenia owoców nie wypływał z niej podczas pieczenia), polać je częścią sosu (2-3 łyżki) i nałożyć na nie przygotowaną masę. Piec ok. 50 minut (lub do suchego patyczka). Pozostawić w formie jeszcze na 5-10 minut, a następnie delikatnie przełożyć ciasto na paterę odwracając je tak, by owoce znalazły się na górze ciasta.
(opcjonalnie – można polać ciasto syropem pozostałym ze smażenia owoców)
‚
- jak przy większości ciast z dodatkiem jogurtu, ważne jest, by wszystkie składniki miały temperaturę pokojową (wyciągam jogurt z lodówki minimum godzinę – półtorej przed pieczeniem); nie należy też zbyt długo ucierać ciasta w jego końcowej fazie, tylko do połączenia się składników (w przeciwnym razie grozi nam ewentualna niespodzianka w postaci zakalca ;))
- temperaturę i czas pieczenia ciasta należy oczywiście dostosować do naszego piekarnika
- jak pisałam wyżej – i tutaj możemy dodać również orzechy, tak jak w przypadku tego wcześniejszego ciasta – klik
- połowę mąki możemy zastąpić razową (używam razowej orkiszowej)
- jeśli unikamy masła, można pominąć je podczas smażenia gruszek i użyć samego miodu czy np. syropu klonowego
‚
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam udanego tygodnia!
‚