Roczne archiwum: 2014

Jarmużowe pesto, z dedykacją

jarmuz_kale_pesto1

Podobno jarmuż staje się trendy. Wraz z innymi dawnymi i ‘zapomnianymi’ warzywami powoli wraca do łask (nawet ostatni numer francuskiego ‘Elle à table’ poświęcił mu kilka stronic), a biorąc pod uwagę to, co ma nam do zaoferowania, mam nadzieję, że moda ta nie przeminie.
Jarmuż jest przede wszystkim dobrym źródłem żelaza* i wapnia (choć migdały, natka pietruszki czy nasiona słonecznika zawierają go znacznie więcej…), bogaty jest też w witaminy C, A i K, oraz w przeciwutleniacze; tak jak inne rośliny krzyżowe (czyli kapustne, w tym np. brokuły) zawiera też substancję (sulforafan) która zapobiega tworzeniu się komórek rakowych (tak jak i beta-karoten / wit. A). Dzięki wszystkim zawartym w sobie cennym minerałom jarmuż wykazuje działanie przeciwzapalne i przeciwnowotworowe, pomaga też podobno uregulować poziom cukru we krwi oraz obniżyć poziom cholesterolu.**

*pamiętajmy, że aby ułatwić wchłanianie żelaza niehemowego należy zadbać o łączenie go w naszych posiłkach np. z witaminą C
**większość informacji wg ‘Odżywianie dla zdrowia’, Paul Pitchford

Jedynym chyba jego minusem jest fakt, iż podbno jak gąbka chłonie wszelakie pestycydy (tak jak marchewka – metale ciężkie), dlatego dobrze było by kupować jarmuż ekologiczny (lub ze znanych źródeł, a najlepiej rzecz jasna z własnego ogródka, którego niestety nie posiadam…).
Możemy spożywać go na surowo w sałatkach czy sokach / koktajlach (przygotowując sałatki zaleca się uprzednie ‘rozcieranie’ w dłoniach poszatkowanych liści, dzięki czemu stają się miękkie i delikatniejsze), można oczywiście serwować go w formie gotowanej, duszonej czy pieczonej (wycinamy uprzednio twardą, centralną część liścia). Jeśli nasz organizm nie najlepiej trawi rośliny kapustne na surowo, możemy lekko zblanszować jarmuż lub ugotować go na parze (u mnie najczęściej jest dodatkiem do zimowych zup).

Na prośbę jednej z Czytelniczek bloga – dziś pierwszy jarmużowy wpis, i z całą pewnością nie ostatni.
Danie niezwykle szybkie – gotowe w niecałe pół godziny, a jeśli pominiemy pieczoną dynię (czego oczywiście nie polecam! ;)), to potrzebny nam będzie tylko czas na ugotowanie ulubionego makaronu. A do makaronu – jarmużowe pesto. Przepis z jesiennego magazynu Jamie Olivera, z niewielkimi zmianami (okazuje się, że dynia z jarmużem wyjątkowo do siebie pasują :)).

jarmuz_kale_pesto4
Jarmużowe pesto, dynia i orecchiette

na 4 porcje

ok. 500 g dyni (np. Butternut)
2-3 łyżki oliwy z oliwek
(+ opcjonalnie : spora szczypta mielonej kolendry, kuminu, papryczki chilli, suszonego oregano + 1 rozgnieciony ząbek czosnku)
sól
100 g jarmużu (u mnie waga po wycięciu łodyg)
50 g orzeszków piniowych (lub migdałów / orzechów włoskich)
2-3 ząbki czosnku
1 – 1,5 łyżki soku z cytryny
50 g pecorino lub parmezanu (można ewentualnie pominąć) + dodatkowo do posypania
kilka łyżek oliwy z oliwek
500 g orecchiette (lub innego makaronu – u mnie również np. soba)
(w oryginale dodatkowo gotowana wędzona szynka)

Piekarnik rozgrzać do 200°C. Dynię obrać i pokroić na plastry (lub w kostkę). Ułożyć na wyłożonej papierem blasze i skropić oliwą, posolić (ja wymieszałam najpierw oliwę z przyprawami i czosnkiem i wymieszałam z kostkami dyni). Upiec do miękkości (ok. 15 – 18 minut).
Orzeszki piniowe (lub migdały) zrumienić na suchej patelni.
Jarmuż umyć, osuszyć, pozbawić twardych centralnych części łodyg. Porwać liście na mniejsze kawałki, przełożyć do blendera i zmiksować z dodatkiem czosnku, orzechów, sera, szczypty soli i soku cytrynowego, dodając tyle oliwy, by otrzymać jednolitą masę (możemy też ewentualnie dodać odrobinę wody by otrzymać odpowiednią konsystencję bez dodawania zbyt dużej ilości oliwy).
Makaron ugotować al dente, odsączyć (pozostawiamy część wody z jego gotowania). Dodać pesto do makaronu i wymieszać, dodając tyle wody (z gotowania makaronu), by otrzymać zadowalającą nas konsystencję (na tym etapie możemy też dodać więcej startego sera).
Podawać z upieczoną dynią (w oryginale również z dodatkiem gotowanej wędzonej szynki).

jarmuz_kale_pesto7
Uwagi :
- dynię przygotowałam z dodatkiem przypraw (jak pisałam wyżej – spora szczypta mielonej kolendry, kuminu, papryczki chilli, suszonego oregano + 1 rozgnieciony ząbek czosnku); jeśli nie chcemy / nie możemy dyni upiec, możemy też ewentualnie przygotować ją na patelni

- zamiast dyni możemy użyć upieczonych słodkich ziemniaków (batatów)

- pesto możemy też przygotować z dodatkiem migdałów czy innych orzechów

- jako iż znacie moją niechęć do tradycyjnego makaronu ;) nie zdziwi Was zapewne fakt, iż dla siebie przygotowałam to danie z porcją makaronu soba (podobnie jak w tym przypadku – klik)

- jarmużowe pesto okazało się też świetnym dodatkiem do kanapek ze zgrillowanego chleba (oczywiście wciąż w towarzystwie pieczonej dyni!) oraz do sałatki na bazie komosy (quinoi)

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Bataty, dynia i soczewica

soupe_batat_lent02
Zimą (o ile to, co widać za oknem można wciąż nazwać zimą…) najbardziej lubię zupy. Zdecydowanie najchętniej i najczęściej je teraz gotuję, korzystając z sezonowych warzyw oraz z ‘szafkowych’ zapasów. Często powtarzam nasze ulubione receptury, ale regularnie też testuję przepisy innych. Tym razem obiado-kolacja powstała z przepisu Donny Hay (tutaj np. jej Pinterest – klik), której zdjęcia powodują, iż mam ochotę natychmiast biec do kuchni (a przeglądając je zawsze żałuję, że czasopismo / aplikacja jest dwumiesiecznikiem… wcale nie pogniewałabym się, gdyby to był tygodnik ;)).
Tym razem nie oparłam się pewnej pięknej, słonecznej zupie (choć przy naszym zachmurzonym niebie nie wygląda ona zbyt słonecznie niestety…). Przyznaję, iż dodatek soczewicy do zupy o tajskim smaku nie do końca mnie przekonywał, okazało się jednak, że ta wersja wszystkim przypadła do gustu. Ja użyłam czarnej soczewicy, jednak brązowa czy zielona również będzie tutaj pasować (jedynie czerwona zdecydowanie mniej, gdyż przez to, iż jest już łuskana, bardzo szybko się rozgotowuje).

soupe_batat_lent1
Zupa ze słodkich ziemniaków / dyni z soczewicą

(Donna Hay – Red coconut curry lentil and sweet potato soup)

na 4 porcje
2-3 łyżki oliwy /oleju
3 szalotki, poszatkowane
2 ząbki czosnku, zmiażdżone
3 cm kawałek imbiru, obrany i starty
2 łyżki tajskiej czerwonej pasty curry* (w oryginale 75 g – używam mniej)
750 g słodkich ziemniaków lub dyni (u mnie tym razem pół na pół)
niecały 1 litr bulionu / wody (w oryginale bulion z kurczaka)
250 ml mleka kokosowego (w oryginale 400 ml)
2 łyżki sosu sojowego (w oryginale sos rybny)
2 łyżki soku z limonki
ok. 200 g ugotowanej soczewicy (użyłam czarnej)
mały pęczek posiekanej kolendry

Słodkie ziemniaki (lub dynię) obrać i pokroić w kostkę.
Szalotki i czosnek lekko zrumienić na rozgrzanym tłuszczu (2-3 minuty, aż zmiękną, lecz nie mogą zbrązowić). Dodać imbir, smażyć jeszcze 1 minutę, dodać pastę curry i ponownie smażyć jeszcze 1 minutę. Dodać słodkie ziemnaiki / dynię, bulion, mleko kokosowe, sos sojowy / rybny i gotować ok. 15 minut (aż warzywa będą miękkie). Następnie dodać sok z limonki i zmiksować zupę, ewentualnie doprawić do smaku.
Podawać z ugotowaną soczewicą i świeżą kolendrą (ja posypuję zupę również odrobiną czerwonego pieprzu z młynka, ze względów czysto wizualnych).

Uwagi :

-* czerwona pasta curry z przepisu Donny Hay to : 3 papryczki chilli + 1 łyżeczka pasty krewetkowej + 6 cm (30 g) imbiru + 2 szalotki + 4 ząbki czosnku + 4 listki limonki kaffir + 1 łyżka oleju arachidowego + 1/3 szklanki cuukru palmowego (dla mnie to za dużo…) – wszystkie składniki miksujemy na pastę , możemy przechowywać przez kilka dni w lodówce; oczywiście możecie użyć tutaj pasty z Waszego ulubionego przepisu, ja najczęściej przygotowuję ją podobnie jak tutaj – klik

- soczewicę gotujemy w podwójnej / potrójnej ilości wody, do miękkości (choć ja pozostawiam ją lekko al dente); pod koniec gotowania solimy ją, a następnie odsączamy

- soczewicę można też wymieszać po ugotowaniu z odrobiną oliwy / oleju i np. posiekanej kolendry i odrobiny startej skórki z limonki / cytryny; możemy też taką soczewicę przygotować nieco inaczej : przesmażamy b. drobno posiekaną 1 szalotkę + 1 ząbek czosnku, następnie dodajemy ugotowaną soczewicę (koniecznie al dente, by nie powstaéa papka…), odrobinę sosu sojowego, ewentualnie odrobinę soku z cytryny i / lub otartej skórki, szczyptę chilli, mieszamy i smażymy chwilę, aż smaki się ‘przejdą’ (coś à la ‘stir fry’)

A wielbicielom wszelkich zimowych, rozgrzewających zup polecam również kilka wcześniejszych receptur :
- zupę z batatów i pasternaku, z mlekiem kokosowym i curry

- kremową zupę soczewicowo-dyniową

- zupę-krem z jesienno-zimowych warzyw

- zupę dyniowo-pomarańczowa z mlekiem kokosowym

- oraz wspomnianą wyżej zupę z dyni w tajskim stylu

(w każdym z powyższych przepisów można zamiast dyni użyć słodkich ziemniaków, czy nawet marchewki z dodatkiem 1-2 ziemniaków)

Pozdrawiam serdecznie

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Żytni chleb radzieckiego żolnierza, czyli styczniowe wspólne pieczenie

chleb_zolnierza_zakwas
Lubię, gdy w domu pachnie świeżo upieczonym chlebem. Najlepiej dobrym, żytnim razowcem. To już rytuał. W czwartek wieczorem lub w piątek rano (w zależności od wybranej na weekend receptury) ‘karmię’ zakwas, a wracając z pracy nastawiam zaczyn, by w sobotę rano móc upiec kolejny bochenek.
Tym razem wybór padł na żytni chleb radzieckiego żolnierza, a wszystko to za sprawą Amber, gdyż (nareszcie! ;)) udało mi się dołączyć do wspólnego pieczenia w tegorocznej styczniowej edycji blogowej piekarni (Amber, raz jeszcze dziękuję za zaproszenie!).
Jak większość tego typu żytnich razowców – chleb ten jest zwarty i nie wyrasta tak mocno jak chleby z dodatkiem jasnej mąki, mnie jednak ta konsystencja odpowiada. Jeśli wszystkie etapy były przeprowadzone tak jak powinny, to chleb nie jest ‚kleisty’ i daje się pokroić się na bardzo cienkie kromki (świetnie smakował jako dodatek do wyrazistych serów i lampki wina, choć tytułowy radziecki żołnierz zapewne popijał go nieco innym trunkiem ;)).
Do ciasta dodałam (tradycyjnie już) nieco mielonego kuminu oraz sproszkowanego słodu (data ważności pogania, więc używam go częściej niż zazwyczaj…). A jako iż mój zaczyn był tym razem naprawdę bardzo leniwy, dodałam również odrobinę drożdży, by pomóc ciastu rosnąć.

chleb_zolnierza1
Jako, że zamarzył mi się (dlaczego?!) bochenek z pięknym, odciśniętym koszykowym wzorkiem – połowę ciasta przełożyłam do keksówki, a połowę do wysypanego mąką koszyka. Bardzo mocno wysypanego mąką koszyka. I choć tuż przed umieszczeniem w nim ciasta ręka mi lekko zadrżała (ostatni eksperyment z samym koszykiem, bez ściereczki,  zakończył się przyklejonym do niego na amen ciastem…), to chęć wyprodukowania ładnego chleba wzięła górę. Niestety… :( Przy odwracaniu wyrośniętego już ciasta okazało się, że i tym razem przykleiło się ono w do dna koszyka i spektakularnie oderwało chlebowi tę wzorkową ‘czapeczkę’ :D Mimo wszystko delikatnie ją odkleiłam i ‘przysztukowałam’ ;) do chleba, co oczywiście zaowocowało urodziwym plaskaczem, który można pokazać tylko z góry i zjeść w zaciszu domowych pieleszy ;). Na szczęście ten z keksówki jest idealnie równy, uratował więc pewną serową degustację :)

Poniżej zamieszczam przepis z moimi niewielkimi zmianami, a po pełną wersję odsyłam do Amber – klik oraz do Gucia – klik.

(opis przygotowania ciasta zakwaszonego metodą metodą trójfazową na stronie M. Zielińskiej – klik)

 

chleb_zolnierza03

Żytni chleb radzieckiego żółnierza

(wg przepisu podanego przez Gucia, również u Amber – klik)

składniki na jeden bochenek chleba o wadze ok. 1 kg

375 g ciasta zakwaszonego z mąki żytniej razowej
(przygotowane dobę wcześniej metodą trójfazową, szczegóły tutaj)
450g mąki żytniej razowej
1 łżeczka mielonego kuminu
1 łyżka sproszkowanego słodu
15 g soli
330 ml dobrze ciepłej wody (ok. 40°C)
(jeśli zakwas jest młody lub rozleniwiony – możemy dodać odrobinę drożdży)

Ciasto zakwaszone dokładnie wymieszać z wodą (jeśli musimy użyć drożdży, dodajemy je na tym etapie). Mąkę wymieszać z solą, słodem i kuminem; dodać ją do zaczynu i dosyć szybko wyrobić – tylko do połączenia się składników i uzyskania jednolitej konsystencji (ciasto będzie dosyć gęste). Pozostawić do fermentacji na ok. 2 godziny w 30°C, ciasto lekko urośnie i pojawią się pęcherzyki powietrza. Przełożyć ciasto do natłuszczonych i wysypanych otrębami foremek (lub uformować bochenki i przełożyć do wyłożonych ściereczką i suto wysypanych mąką koszyków), posmarować wierzch ciasta (ręką) olejem / oliwą, przykryć szczelnie folią i odstawić do ponownego wyrośnięcia w 30°C na 35-50 minut.
Piekarnik rozgrzać do 250°C.
Piec chleby ok. 12-15 minut w 250°C, a następnie ok. 40 minut w 200-220°C (w początkowej fazie piekę z parą). Jeśli pieczemy chleby w foremce i lubimy dobrze wypieczoną skórkę, to przed końcem pieczenia wyciągamy chleby z foremki i dopiekamy je kilka minut już bezpośrednio na blasze.
Natychmiast po wyjęciu z pieca posmarować / spryskać chleby wodą. Jak pisała kiedyś Qd na forum, chleb ten dobrze jest po upieczenu owinąc w ściereczkę i włożyc do worka, by mógł powoli stygnąć. Najlepiej kroić go dopiero na drugi dzień.

Tym, którzy będą chcieli upiec ten chleb, polecam również przeczytanie wątku na forum CinCin, gdzie znajduje się sporo cennych uwag (którymi i ja się sugerowałam).

Pozdrawiam serdecznie!


*   *   *
Styczniowy chleb piekli :

Aciri 
Ania
AniaW
Alucha Alucha
Amber
Arnika
Basia
Bea
Bożena
Bożenka
Danusia
Dosia
Doowa
Dorota
Dorota
Gatita
Gosia
Gucio
Iga
Joanna
Jola
Kamila
Karolina
Krecia
Łucja
Magda
Małgosia i Piotr
Margot
Marysia
Marzena
Mysia
Olimpia
Renata S
Wiosenka
Wisła

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email