Archiwa autora: Bea

Lody bananowe, najprostsze (bez nabiału, bez sorbetiery)

glace_banane_rhub2
… czyli deser z cyklu ‘jak się nie ma co się lubi’ ;)

Jestem osobą, która gdyby mogła, byłaby w stanie żywić się tylko lodami. Na śniadanie, obiad i kolację. I na podwieczorek oczywiście również (na swoje usprawiedliwienie dodam, że tylko latem, zimą bowiem lody mogą dla mnie nie istnieć…). Byłabym w stanie zjeść porcję lodów codziennie. Najchętniej właśnie lodów, nie sorbetów. Nie mam oczywiście nic przeciwko sorbetom i nimi również nie pogardzę, jednak tekstura i kremowość śmietankowo-jajecznych lodów to całkiem inna bajka… I jak nietrudno się domyśleć – to właśnie tej kremowości ‘prawdziwych’ lodów najbardziej mi od czasu alergii brakuje.
Kilka lat temu przyjaciółka przesłała mi linka do tych oto lodów bananowych (wegańskich / raw), przyznaję jednak, że nie od razu je wypróbowałam, gdyż banany nie należą niestety do moich ulubionych owoców… Na zdjęciach jednak lody te wyglądają tak apetycznie, iż ostatecznie i ja im pewnego dnia uległam.
Przygotowanie i składniki? Banalne. Mrozimy banany, miksujemy je następnie / blendujemy same lub z ulubionymi dodatkami i otrzymujemy deser o niesamowicie przyjemnej, kremowej konsystencji (i całkiem dobrym jak na banany smaku ;)), bez potrzeby używania sorbetiery. Dla mnie jest to idealna odmiana dla wszelakich owocowych sorbetów, czy dla lodów na bazie mleka kokosowego (choć po zjedzeniu drugiej porcji zaczynam jednak mocniej wyczuwać ich bananowy smak… ;)).

Z czasem zmieniłam nieco przygotowanie tych lodów i zamiast mrozić banany pokrojone na kawałki (jak stypulują to przepisy) mrożę je całe i dopiero tuż przed użyciem kroję (zamrożone banany kroją się stosunkowo łatwo), gdyż – co ciekawe – zauważyłam iż dzięki temu lody nie zmieniają koloru i nie brązowieją zbyt szybko (również podczas miksowania). Oczywiście wszystko zależy od tego, jakich dodatków będziemy później do nich używać : jeśli dodajemy masło orzechowe czy domową nutellę, to kolor bananów nie jest istotny, jeśli jednak chcemy otrzymać deser o jasnym, kremowym kolorze, użyjmy bananów mrożonych w całości.
Nie wiem, kto rozpowszechnił ten pomysł jako pierwszy, faktem jest jednak, iż recepturę na te lody można znaleźć aktualnie praktycznie wszędzie, również w kilku ostatnich wegańskich książkach, jak np. w pięknie wydanej Vegan Pantry Dunji Gulin czy we francuskiej ‘Veganautorstwa Marie Laforêt.
Oczywiście proporcje jak i dobór dodatków jest dosyć subiektywny, dostosujcie je więc do swoich potrzeb; poniżej wersja podstawowa + kilka wariacji na temat :

glace_banane1
(powyżej – lody tuż po zmiksowaniu…)

Lody bananowe (bez nabiału / bez użycia sorbetiery)

Banany mrozimy (w całości lub pokrojone uprzednio na kawałki – patrz uwagi poniżej).
Jeśli mrozimy je w całości – przed użyciem kroimy banany na kawałki, przekładamy do blendera (możemy dodać odrobinę płynu, jeśli blender nie radzi sobie dobrze z samymi mrożonymi owocami, możemy też dodać na dno  ½ świeżego banana, co ułatwia miksowanie) i miksujemy / mieszamy z ulubionymi dodatkami.

Na 3 banany dodajemy np. :
- ok. 2/3 – 1 szklankę mrożonych owoców, np. maliny, truskawki, jagody (lub owoce egzotyczne)
- kilka łyżek ulubionego masła orzechowego (niestety bardzo lubimy fistaszkowe…) lub domowej nutelli (czy samego kakao)
- zrumienione na suchej patelni płatki kokosowe (ok. 1/2 szkl.) + nieco śmietanki kokosowej / bardzo gęstego mleka kokosowego (ok. 1/3 – 1/4 szkl.)
- uprażone na suchej patelni płatki migdałowe lub orzechy (wymieszać po zmiksowaniu bananów – ok. 1/2 – 3/4 szkl.)
- ok. 1 – 2 łyżki kawy (często używam rozpuszczalnej kawy zbożowej) + uprażone orzechy
- otarta skórka z pomarańczy (świetnie pasuje do wersji czekoladowej lub kawowej)
- ulubione przyprawy (np. wanilia, tonka, cynamon, kardamon, imbir, przyprawa piernikowa…)
- opcjonalnie : syrop klonowy, miód, cukier lub daktyle
- ewentualnie – chlust ulubionego likieru / alkoholu
- szczypta soli

Banany możemy zmiksować same lub z dodatkiem ulubionej substancji słodzącej – u mnie najczęściej 1-2 łyżki syropu klonowego (a np. do wersji kokosowej używam brązowego cukru kokosowego), możemy też zmiksować banany z dodatkiem kilku daktyli. I do tego spora szczypta ulubionych przypraw.
Możemy też opcjonalnie dodać tu mały chlust alkoholu, np. rumu, amaretto, cointreau, czy likieru kawowego / czekoladowego itp. (jeśli nie konsumujemy lodów od razu, dodatek alkoholu pomaga, by lody nie zamroziły się zbyt mocno i by nie miały zbat ‘twardej’ konsystencji, jak wspominałam à propos lodów truskawkowych; przy dłuższym pobycie w zamrażalniku lody bowiem dosyć mocno twardnieją…)

glace_banane_arachides001
(wersja z dodatkiem masła fistaszkowego / arachidowego; w tle – wersja kawowa w formie pitnej – zdążyła się bowiem rozmrozić czekając na zdjęcia ;))

Uwagi :

- lody przygotowane z pokrojonych bananów szybciej zmieniają kolor, te z bananów zamrożonych w całości dłużej utrzymują jasną, kremową barwę

- lody tuż po zmiksowaniu mają dosyć luźną konsystencję (patrz zdjęcia nr 2 i 3), jeśli więc chcemy formować je w gałki, należy przełożyć je do pojemnika i umieścić jeszcze dodatkowo w zamrażalniku

- najlepiej, jeśli dodatki do tych lodów są dobrze schłodzone lub uprzednio zamrożone, lody mają bowiem wtedy lepszą konsystencję (dlatego np. polecam uprzednie zamrożenie dodawanych tutaj owoców, mocne schłodzenie mleka kokosowego, wystudzenie prażonych orzechów…)

glace_banane_rhubarbe1
Jedną z ostatnich wersji były lody bananowe z dodatkiem ‘sosu’ rabarbarowo-truskawkowego :
ok. 500 g umytych i pokrojonych owoców usmażyłam z dodatkiem 2-3 łyżek miodu z kwiatów pomarańczy i otartej skórki z pomarańczy tak, by otrzymać dosyć gęstą konsystencję (prawie jak na dżem). Preparację wystudziłam i schłodziłam przez noc w lodówce. Po zmiksowaniu bananów (z dodatkiem startej tonki oraz 3 łyżek syropu klonowego na ok. 500 g bananów) przełożyłam je do pojemnika i lekko wymieszałam z prażonymi płatkami migdałowymi oraz z sosem owocowym (tak by powstała masa ‘marmurkowa’), a następnie pozostawiłam lody w zamrażarlniku jeszcze na ok. 1-2 godziny. Podałam z dodatkową porcją sosu owocowego i zrumienionych płatków migdałowych.


Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego tygodnia!
(a ja wracam na mój balkonowo-tarasowy ogródek, gdyż ostatnie rośliny czekają na przesadzenie do skrzynek… :))

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Toskańskie reminiscencje (2013, cz. 3)

montalcino22

Dokładnie rok temu o tej porze spędzałam przemiły tydzień w mojej ukochanej Toskanii. I przeglądając wpisy blogowe stwierdzam, iż zeszłoroczna relacja niestety nie doczekała się ciągu dalszego :/ Dziś więc (niejako z okazji rocznicy ;)) kilka dodatkowych zdjęć i toskańskich wspomnień…

W ostatnim wakacyjnym wpisie zatrzymałam się na Montalcino

Następnego dnia zawitaliśmy również do Montepulciano (kilka wcześniejszych zdjęć również tutaj – klik) :

montepulciano2
 (studnia Gryfów i Lwów na Piazza Grande)

montepulciano1
Całkiem przypadkowo trafiamy do Cafe Poliziano (Via Voltaia del Corso 27/29), którego historia sięga XIX wieku; zresztą sala wciąż wygląada tak, jakby czas się tam na chwilę zatrzymał…

montepulciano_illy1
(na piętrze niżej mieści się również restauracja)

montepulciano_illy2

Z maleńkich tarasów rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę :

montepulciano_illy3
Sami chyba przyznacie, iż miło sączy się espresso (moje ulubione Illy) w takiej scenerii ;)

montepulciano_illy4
Wyjeżdżając z Montepulciano zatrzymujemy się przy przepięknym kościele San Biagio, który niestety jest akurat w trakcie renowacji (to pewnie znak, że trzeba tu wrócić, by móc zwiedzić jego wnętrze…).

Jedziemy więc dalej, do kolejnego punktu naszej wyprawy – Monticchiello (13 km od Pienzy, miasteczko liczy sobie niewiele ponad 200 mieszkańców…), do którego nie udało mi się dotrzeć poprzednim razem
Jeśli przez przypadek śledzicie australijską wersję Masterchefa (nota bene dla mnie to zdecydowanie najlepsza wersja tego programu jaka istnieje…), to może pamiętacie, iż dwa lata temu, podczas ich włoskiej wyprawy, to właśnie w Monticchiello rozegrano jeden z odcinków (nagminnie pisząc wszędzie Monticello ;)). Kandydaci mieli najpierw przygotować tamtejszy typowy makaron pici, a następnie cały posiłek dla mieszkańców miasteczka. Nie mogłam więc odmówić sobie przyjemności i nie zawitać do tego maleńkiego, lecz wielce urokliwego miasteczka (regularnie przybywają tam nowożeńcy, a w dniu naszego pobytu w Monticchiello był tam akurat ślub polskiej pary – świat jest mały :)).

monticchiello_la_porta
Clou naszej wyizyty w Monticchiello była Osteria La Porta (tuż przy wejściu do miasteczka, przy głównej bramie średniowiecznych murów – skąd jej nazwa; zamknięte w czwartki), w której bez wątpienia należy się zatrzymać.

monticchiello_bruschette1

monticchiello_bruschette2
Kawę czy małe przekąski (obowiązkowe bruschette / crostini - serwowane od 15.00) można konsumować również na tarasie, kontemplując widoki na dolinę Val d’Orcia.

monticchiello_pluie01
Niestety pogoda zaczyna dosyć szybko się zmieniać i pod koniec posiłku dociera do Monticchiello nie tyle burza, co oberwanie chmury w akompaniamencie olbrzymich kulek gradu.

monticchiello_pluie3
Powrót na parking w dole miasteczka jest absolutnie niemożliwy, ulice zamieniają się praktycznie w potok, postanawiamy więc przeczekać ulewę we wnętrzu osterii (przyznaję, iż w takim wnętrzu zupełnie mi to nie przeszkadza ;))

monticchiello_vins
Sącząc kolejne espresso przeglądamy książki na półkach obok i trafiamy na dedykowane właścicielce egzemplarze szkiców literackich Marka Zagańczyka (po raz kolejny stwierdzam, że świat jest jednak mały… :))
(oprócz osterii La Porta polecić można również znajdującą się całkiem niedaleko restaurację La Cantina, która prowadzona jest przez córkę właścicielki La Porta; zamknięte w środy)

Do Monticchiello wracamy jeszcze następnego dnia, by tym razem napawać się widokiem skąpanych słońcem uliczek :

monticchiello_place

monticchiello_maison_à_vendre
monticchiello_roses
monticchiello_maison02
monticchiello_boite
monticchiello
*   *   *

Przy wejściu / wyjściu z miasteczka warto też zatrzymać się na tarasie baru La Guardiola (Wine Bar / Lounge), choć ceny przekąsek są tam niestety dosyć wygórowane (4 malutkie kawałki pecorino do degustacji kosztują tutaj 10 euro, a w Montalcino np. za praktycznie potrójną - poczwórną porcję płacimy 13 euro…). Na szczęście kawa i wino w całkiem ‘normalnej’ ;) cenie, a do tego miła obsługa i absolutnie niesamowite widoki na dolinę…


Cdn.

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Kluski na parze / pampuchy

kluski_na_parze2
Kluski na parze / pampuchy / buchty / parowańce (czy też wielkopolskie pyzy drożdżowe). Dla mnie są one nieodłącznym elementem moich wakacyjnych wspomnień z dzieciństwa. Najchętniej jadałam je z dodatkiem truskawkowego jogurtu lub polane stopionym masłem i posypane cukrem (i poza tymi kluskami właśnie masło mogło dla mnie nie istnieć…). Pamiętam wielki garnek z gotującą się wodą, obwiązany gazą, na której Mama lub Babcia układały pulchne, wyrośnięte buchty, a po przykryciu dużą, metalową misą pozostawało już tylko cierpliwie czekać, aż się uparują; kilkanaście minut później na talerzu pojawiały się piękne, puchate kule, które wtedy byłam w stanie jadać nawet codziennie…

Co do ciasta na pampuchy – teoretycznie nie ma nic prostszego : mąka, drożdże, mleko / woda, jajko (lub same żółtka), czyli podstawa każdego drożdżowego ciasta. A dodatki już stosunkowo dowolne : w domu mojego Taty Babcia podgrzewała / przesmażała na patelni śmietanę z cukrem i to w niej maczano później kluski, u Mamy zaś polewano je wspomnianym stopionym masłem i posypywano cukrem; znam osoby, które podają je z budyniem waniliowym (o konsystencji sosu) oraz takie, które zjadają je tylko i wyłącznie jako dodatek do… zupy* :)
* w niektórych regionach, jak we wspomnianej Wielkopolsce, serwuje się również jako danie wytrawne, ja na Śląsku zawsze jadałam je jednak tylko na słodko

kluski_na_parze01
Teraz na moje alergiczne potrzeby powstały kluski po lekkiej modyfikacji. Z tych proporcji ciasto ma dokładnie taką konsystencję jak lubię, choć jak zwykle w przypadku ciasta drożdżowego – ilość użytego płynu należy dostosować do typu i chłonności użytej mąki (na 500 g mąki zużywam ok. 350 – 360 ml płynu; gdy wlewam całe 1,5 szklanki – 375 ml – muszę dodatkowo dosypywać ok. 1 – 2 łyżki mąki…). Do tego teraz w sezonie sos ze zmiksowanych truskawek (swoim sosem zainspirowała mnie kilka lat temu Karolina, u niej sos w wersji waniliowej), tym razem z dodatkiem syropu z kwiatów czarnego bzu. I mimo iż zawsze byłam pewna, że to właśnie kluski z w wydaniu owocowym są moimi ulubionymi, to teraz okazuje się, że smaku tych ze stopionym masłem brakuje mi jednak nabardziej :/ Ale jak się nie ma co się lubi… to się świętuje wspomnieniowy Dzień Dziecka tym, czym można ;)

(tym, którzy szukają przepisu tradycyjnego, polecam wspomnianą już recepturę u Karoliny – klik oraz wpis u Qd – klik a przepis z przyjemnością dodaję do Kwiatowej Uczty u Gosi oraz do zakwasowo-drożdżowej listy u Wisły :))

kluski_na_parze03
Kluski na parze

na ok. 15 sztuk średniej wielkości

500 g mąki (używam T 650)
½ łyżeczki soli
ok. 3 łyżki cukru (lub waszego ulubionego środka słodzącego)*
4-5 g drożdży instant (lub ok. 15 g świeżych drożdży)
350 – 360 ml ciepłego mleka (u mnie 2/3 mleka roślinnego + 1/3 wody)
2 łyżki oliwy

Mąkę wymieszać z solą, zrobić lekkie zagłębienie, dodać cukier i drożdże (jeśli używamy świeżych drożdży, należy rozrobić je uprzednio w ok. ¼ szklance ciepłego mleka – czekamy chwilę, aż drożdże lekko się ‘zapienią’, a następnie dodajemy je do mąki; suszonych drożdży ‘instant’ możemy używać od razu, bez uprzedniego rozpuszczania ich w ciepłym płynie), a następnie wlać mleko i oliwę i wyrobić gładkie, elastyczne ciasto (jeśli wyrabiamy mikserem – najpierw kilka minut na pierwszym biegu, później jeszcze chwilę na drugim).
Ciasto przełożyć do naoliwionej misy i pozostawić do wyrośnięcia (ma podwoić objętość).
Następnie ciasto podzielić na ok. 15 części i uformować średniej wielkości bułeczki (by nie dodawać zbyt dużo mąki, formuję bułki zwilżonymi w oliwie dłońmi) lub rozpłaszczyć wyrośnięte ciasto na lekko wysypanym mąką blacie i wycinać szklanką bułeczki; układać je na omączonym blacie lub tacy, przykryć i pozostawić do ponownego wyrośnięcia jeszcze na 10-15 minut.
W tym czasie zagotować wodę do parowania klusek (np. garnek z wkładką do gotowania na parze, duży garnek owiązany gazą lub ściereczką, czy też parowar).
Wyrośnięte kluski ułożyć na wkładce, umieścić w garnku, przykryć i parować przez ok. 10 minut (nieco dłużej, jeśli kluski są większe). Następnie przełożyć je na talerz, lekko przestudzić i podawać z ulubionymi dodatkami.

Sos truskawkowo-bzowy

500 g truskawek
1 łyżka soku z cytryny
ok. 3 łyżki syropu z kwiatów czarnego bzu (lub cukier / miód + kwiaty z 2-3 baldachów czarnego bzu)

Truskawki dokładnie opłukać, odszypułkować, przełożyć do blendera i zmiksować z dodatkiem soku z cytryny i syropu.
(jeśli zamiast syropu mamy akurat świeże kwiaty bzu, możemy zmiksować je – lub tylko wymieszać – z truskawkami, dodając nieco miodu / cukru, do smaku)

Uwagi :
- część mąki można zastąpić pełnoziarnistą / razową (dodaję od 1/3 do 1/2), ciasto może wtedy rosnąć trochę dłużej, a bułeczki będą nieco mniej puszyste (a jeśli bułki mają być dodatkiem do dania wytrawnego, zredukujmy ilość środka słodzącego do minimum)

- często zamiast cukru / miodu używam również sproszkowanego słodu jęczmiennego (dodaję go nieco więcej niż cukru); jeśli używamy miodu lub słodu płynnego, możemy ewentualnie zmniejszyć nieco ilość dodawanych płynów

- mleko najczęściej bezpośrednio rozcieńczam wrzątkiem, dzięki czemu pomijam etap podgrzewania go (co zmniejsza ilość ustensyliów do późniejszego zmywania ;))

- do parowania tych klusek idealnie sprawdza się parowar (dosyć duży, owalny), w którym mogę na raz umieścić o wiele więcej kluske niż w garnku; z moich obserwacji wynika, że kluski, które zbyt długoczekają na parowanie i zbyt długo wyrastają nie mają później tej idealnie gładkiej powierzchni (gdy tylko odkrywamy pokrywkę, ich powierzchnia marszczy ię i ‘zapada’), dlatego jeśli robimy ich więcej, to warto choć część wstawić do lodówki, co spowolni etap ich wyrastania

- ewentualny nadmiar uparowanych klusek można również zamrozić po wystudzeniu


Pozdrawiam serdecznie  i życzę wszystkim miłego, pogodnego tygodnia!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email