Mimo chmurzącego się nieba, straszących nas czarnych chmur i dosyć pesymistycznej prognozy pogody, patrząc na zawartość powyższej skrzynki wiadomo już, że to z całą pewnością będzie bardzo udany weekend :) Podczas zakupów na farmie okazało się dziś bowiem, że są już pierwsze tegoroczne truskawki!!! Prosto z pola, nie z żadnej szklarni czy foliówki. Może nie są jeszcze tak słodkie jak te czerwcowe, gorące od słońca, ale są naprawdę pyszne! Zjemy je delektując się każdym ich kęsem, prawie że z namaszczeniem, bez żadnych dodatków. To dla mnie najlepszy z możliwych deserów w maju – porcja aromatycznych truskawek :)
Drugą równie miłą niespodzianką były młode ziemniaki i kapusta – wiadomo już więc, co będzie jutro na obiad (jako pierwsza na stół trafi ta tradycyjna, wiosenna wersja kapusty – klik, a dopiero gdy już się nią nacieszymy, przyjdzie pora na tę z dodatkiem curry).
Poza tym na farmie znów zaczął się sezon ‘owczy’, nie odmówiłam więc sobie przyjemności zakupienia sporej ilości serków – będą idealnym dodatkiem nie tylko do szparagów :)
‚ Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam udanego weekendu!
Wiosna już w pełni, stragany uginają się od nowalijek, łatwiej więc teraz o zmianę naszego menu na lżejsze (a wakacyjne plany i przegląd mody plażowej również zdecydowanie niektórych z nas bardziej teraz wiosną motywują ;)).
Od dłuższego już czasu coraz większy rozgłos zdobywa pewne zielone smoothie autorstwa Kimberly Snyder (wspominałam o niej à propos tego pysznego sosu z orzeszków piniowych – klik, po raz kolejny dzękuję więc Wiktorii, za podzielenie się ze mną tym ‚odkryciem’…) na temat którego peany głoszą również liczne gwiazdy Hollywood. Koktajl ten zowie się ‘promiennym’ (‚glowing green smoothie’, wybaczcie moje wolne tłumaczenie…), gdyż zapewnia nam sporą dawkę witamin i mikroelementów, oczyszcza nasz organizm z toksyn i odkwasza, a przy okazji pomaga w walce z nadprogramowymi kilogramami. Na dodatek – smakuje lepiej niż można by to sobie wyobrazić (i zdecydowanie lepiej smakuje niż wygląda na poniższym zdjęciu ;)).
Podstawą koktajlu są zielone warzywa : szpinak, sałata rzymska, łodyga selera i / lub ogórek (opcjonalnie również natka pietruszki lub świeżej kolendry), do których dodajemy jabłko i cytrynę; jeśli chcemy otrzymać bardziej pożywny koktajl – dodajemy również banana, a jeśli potrzebujemy nieco więcej naturalnej słodyczy – gruszkę (ja pomijam). Tak jak w przypadku soków, które przygotowuję w wyciskarce (pisałam o nich np. tutaj – klik), najczęściej dodaję tu również trochę świeżego imbiru, który lekko wyostrza smak koktajlu, a przy okazji pobudza nasz system trawienny i wspomaga system odpornościowy (podobno obniża również poziom cukru oraz cholesterolu).
W przypadku tego typu koktajli czy soków bardziej niż zwykle ważne jest, by używać (w miarę możliwości rzecz jasna…) ekologicznych warzyw i owoców. Oczywiście biorąc pod uwagę samo zanieczyszczenie powietrza, gleby i wód nic w dzisiejszych czasach nie może chyba być tak naprawdę w 100% ekologiczne, ale jeśli możemy ‘wrzucić’ w siebie trochę mniej chemii niż zazwyczaj, to zdecydowanie warto (poza tym, skoro pestycydy zostały stworzone po to, by niszczyć pewne żywe organizmy, to ich nadmierna ilość w pożywieniu z pewnością i dla naszego organizmu nie jest przecież obojętna…).
Szczegóły dotyczące receptury (i jej kilku wariantów) już poniżej, a pod przepisem o diecie* słów kilka…
* Edycja : Przy okazji dopiszę / sprostuję, iż używając słowa ‚dieta’ absolutnie nie mam na myśli wszelakich diet odchudzających, a ogólny styl odżywiania (zresztą słowo to, wywodzące się z greki, oznaczało również zdaje się szerzej pojmowany styl życia / niejako filozofię życiową, a nie tylko samo odżywianie się, czy też współczesne restrykcje żywieniowe…).
Zielony koktajl / smoothie
(proporcje nieco zmodyfikowane; oryginał również tutaj – klik)
1 szklanka wody (filtrowanej lub źródlanej)
1,5 – 2 szklanki posiekanego szpinaku
1 – 1,5 szklanki posiekanej sałaty rzymskiej
ok. ½ szklanki posiekanej łodygi selera (lub w sezonie – ogórek)
½ dużego banana (lub 1 mały)
1 jabłko (podzielone na mniejsze części, pozbawione gniazd nasiennych)
1 mała gruszka (jak wyżej) – można pominąć
sok z cytryny, do smaku (lub ok. ½ cytryny, obranej i pozbawionej pestek) opcjonalnie – mały pęczek natki pietruszki / kolendry; kostki lodu (jeśli chcemy otrzymać mocno orzeźwiający koktajl) (u mnie również dodatkowo odrobina świeżo startego imbiru)
Do blendera wlewamy wodę, dodajemy wszystkie zielone składniki, miksujemy; po chwili dodajemy jabłko i gruszkę, ponownie miksujemy. Na koniec dodajemy banana i sok z cytryny (u mnie również ewentualnie starty imbir) i miksujemy do otrzymania odpowiedniej konsystencji.
Powyższa receptura jest dosyć ogólną bazą koktajlu i nawet w poszczególnych książkach Kimberly* proporcje składników nieco się różnią, warto więc dostosować rodzaj i ilość produktów nie tylko do naszych kubków smakowych, ale i do zawartości naszej lodówki. U mnie jest zazwyczaj zdecydowanie mniej szpinaku, a więcej sałaty i np. rukoli (tak jak w przypadku koktajlu z mango – klik), za niedługo idealnym dodatkiem będzie też ogórek. Dodaję też więcej soku z cytryny niż w oryginale (u Kimberly to ok. 1 łyżka, u mnie minimum ½ cytryny) i – jak wspominałam – często również odrobinę imbiru (u autorki pojawia się również dodatek stewii, ja jednak nie dosładzam już tego typu koktajli).
Jak pisałam wyżej – z tych samych składników składników (pomijając banana) możemy przygotować sok w wyciskarce, zamiast zmiksowanego koktajlu (ja przygotowuję je najczęściej na zmianę).
Dietę, którą promuje Kimberly Snyder nazwałabym ‘zdroworozsądkową’. Jest to wypadkowa kilku znanych w dietetyce zasad, które tym razem zebrano w logiczną całość. Znajdziemy tu np. elementy Kuchni Pięciu Przemian, diety Montignaca czy tzw. diety rozdzielnej / rozlącznej.
Poniżej przykładowy dekalog przyjaznej naszemu organizmowi diety :
1. Spożywajmy więcej produktów zasadowych, a mniej kwasowych (najlepszy jest stosunek 80% – 20%), w tym więcej surowych warzyw i owoców.
2. Spożywajmy więcej produktów roślinnych (w tym białka roślinnego), a nieco mniej odzwierzęcych.
3. Jedzmy owoce między posiłkami (albo najpóźniej 30-45 minut przed posiłkiem, albo ok. 3 godziny po posiłku) by uniknąć problemów trawiennych (wyjątkiem jest tutaj jabłko).
4. Zaczynajmy posiłek od najlżejszego dania (najlepiej zasadowego) i kończmy na tym mniej lekkostrawnym i bardziej kwasowym (czyli – jak wspominałam wyżej – po raz kolejny wygrywa zdrowy rozsądek…).
5. Starajmy się nie łączyć w tym samym posiłku białka z węglowodanami (dieta rozdzielna).
6. Starajmy się nie łączyć w tym samym posiłku dwóch różnych typów białka (np. jajko + wędlina).
7. Unikajmy produktów o wysokim indeksie glikemicznym (IG – ważny element diety Montignaca, co naście lat temu wraz z dietą rozłączną całkowicie odmieniło moje problemy wagowo-dietowe).
9. Spożywajmy więcej kasz, warzyw strączkowych, orzechów, więcej zdrowych tłusczy (lecz nie w nadmiarze).
10. Spożywajmy mniej mleka i jego przetworów (z perspektywy aktualnych kilku lat alergii i wykluczeniu z mojej diety ‘krowizny’ stwierdzam, że to naprawdę działa i pomaga w pozbyciu się wielu dolegliwości… ).
To w zasadzie główne elementy zdrowego odżywiania do którego zachęca Kimberly Snyder; w jej książkach (oraz na jej blogu) znajdziecie oczywiście o wiele więcej szczegółów dotyczących danych produktów oraz ich wpływu na nasze zdrowie, na nasz organizm, samopoczucie, na wygląd naszej skóry. Warto podkreślić, iż nie chodzi tu o kolejną dietę-cud, dzięki której zrzucicie w ekspresowym tempie X nadprogramowych kilogramów (które zresztą równie szybko wrócą na dawne miejsce w niedługim czasie po zakończeniu diety…), a jedynie o to, by trochę bardziej zadbać o nasz organizm. Porzućcie więc katorżnicze diety, nie starajcie się chudnąć w ekspresowym tempie, zapomnijcie o liczeniu kalorii; nie wierzcie, że awokado, banany czy orzechy tuczą – to są zdrowe kalorie i zdrowe tłuszcze, których nasz organizm bardzo potrzebuje, i to z pewnością nie z ich powodu nie mieścimy się wiosną w nasze ulubione ubrania ;)
(przy okazji polecam Wam świetny wpis Małgosi na temat diety-cud – klik oraz liczenia kalorii właśnie, podpisuję się pod każdym Jej słowem :))
Oczywiście powyższe dywagacje na temat zdrowego odżywiania (o którym regularnie wspominam na blogu) oraz powyższe ‘10 przykazań’ nie oznaczają, że trzeba już na zawsze zapomnieć o pewnych naszych ulubionych daniach – wszak nie od dziś wiadomo, iż ważnym czynnikiem naszej diety jest również przyjemność jaką czerpiemy z jedzenia. Warto jednak zmodyfikować choć część naszych nawyków żywieniowych, by zadbać o to co najcenniejsze – wszak już Kochanowski we ‘Fraszkach’ nas instruował! Oby nie na próżno ;)
‚ Pozdrawiam serdecznie (i mam cichą nadzieję, że wytrwaliście do końca dzisiejszego wpisu…?;))
Wciąż zapominam, że u Was dziś dzień wolny od pracy, ba – zazwyczaj na dodatek dosyć krótki tydzień w pracy i przedłużony majowy weekend; dobrze, że mam akurat ferie, gdyż bardzo bym Wam zazdrościła ;). Mam nadzieję, że aura sprzyjać będzie piknikom i przebywaniu na łonie natury i że miło spędzicie ten pierwszy długi majowy weekend.
U nas niestety pogoda nie dopisała (dopiero w niedzielę ma ponoć być słonecznie i sucho), tak więc pocieszyć trzeba się będzie na przykład takimi oto bułeczkami z rabarbarem :
Przygotowuję je na bazie tego samego ciasta o którym wspominałam à propos strucli makowej – klik, za każdym razem zmieniając tylko typ użytej mąki oraz ewentualne dodatki. Niestety z dodatkiem mąki razowej bułeczki nie są tak puszyste jak te tradycyjne, mają też nieco inną strukturę niż te przygotowywane z dodatkiem jajek i masła; dlatego jeśli nie cierpicie na żadne alergie, możecie przygotować ciasto np. z tej oto receptury na wcześniejsze dyniowe ślimaki – klik lub tak jak prezentowane kiedyś na blogu buchty – klik (a jeśli nie macie ochoty ‘bawić się’ w wałkowanie i zwijanie ciasta, to przygotujcie bułeczki właśnie tak jak wspomniane buchty).
Dżemu rabarbarowego z podanych poniżej wychodzi odrobinę więcej niż potrzeba go do bułeczek, ta niewielka nadwyżka jednak zdecydowanie bardzo szybko znika jako dodatek do porannego tosta ;)
Drożdżowe bułeczki z rabarbarem (bez jajek i nabiału)
350 g mąki pszennej (tym razem 150 g orkiszowej razowej + 200 g pszennej T 820)
ok. 5-7 g drożdży instant (lub ok. 15-20 g świeżych drożdży*)
1/4 łyżeczki soli
ok. 130 g cukru (używam jasnego trzcinowego, zmielonego)
otarta skórka z 1 małej cytryny
ok. 180 – 200 ml letniego mleka (u mnie migdałowe)
ok. ¼ łyżeczki mielonego kardamonu
50 ml oliwy / oleju
na masę :
500 g rabarbaru
2-3 łyżki miodu z kwiatów pomarańczy
2-3 łyżki cukru (jak wyżej)
1 łyżka soku z cytryny
otarta skórka z 1 pomarańczy dodatkowo :
- płatki migdałowe, do posypania
- cukier puder, na lukier (opcjonalne)
Przygotować dżem (można to zrobić również dzień wcześniej) :
Rabarbar umyć, osuszyć i pokroić niezbyt grube plastry. Umieścić w rondlu o grubym dnie, dodać pozostałe składniki, wymieszać i zagotować; gotować na wolnym ogniu aż do otrzymania odpowiedniej konsystencji – dżem do ciasta musi być dosyć dobrze wysmażony, by nie wypływał później w trakcie pieczenia (u mnie trwało to niecałą godzinę). Jeśli chcemy przygotować rabarbarowy lukier do ciasta, 1- 2 łyżki soku z początku smażenia rabarbaru zachowujemy do późniejszego użycia.
Gotowy dżem wystudzić, a jeśli przygotowujemy go dużo wcześniej – umieścić w lodówce do czasu użycia.
Mąkę wymieszać z solą, utworzyć zagłębienie, wlać mleko i oliwę, dodać cukier i drożdże (*jeśli używamy świeżych drożdży, należy rozrobić je uprzednio w ok. ¼ szklance ciepłego mleka – czekamy chwilę, aż drożdże lekko się ‘zapienią, a następnie dodajemy je do mąki; suszonych drożdży ‘instant’ możemy używać od razu, bez uprzedniego rozpuszczania ich w ciepłym płynie) oraz otartą skórkę z cytryny i wyrabiać przez 5-7 minut aż ciasto będzie gładkie i elastyczne (uwaga : mimo iż ciasto jest dosyć lepkie, starajmy się nie dodawać zbyt dużo mąki, bułeczki będą bowiem wtedy suche i twarde, ciasto będzie też słabiej rosło).
Przełożyć gotowe ciasto do naoliwionej misy, przykryć (ściereczką, folią spożywczą lub umieścić w dużym worku) i pozostawić do wyrośnięcia na ok. 1 – 1,5 godziny (ciasto powinno podwoić objętość, choć przy dużej ilości mąki razowej trwa to nieco dłużej).
Wyrośnięte ciasto odgazować, przełożyć na wysypany mąką (lub wyłożony papierem) blat i rozwałkować na prostokąt (na grubość ok. 0,5 cm), posmarować przygotowanym wcześniej dżemem rabarbarowym (pozostawiając ok. 1 cm ciasta od brzegu) i posypać płatkami migdałowymi. Następnie zwinąć ciasto w rulon (od długiego boku) i dobrze docisnąć brzegi, by ciasto się rozkleiło podczas pieczenia. Ostrym nożem pokroić rulon na ok. 7 kawałków i ułożyć ‘ślimaczki’ w tortownicy (o średnicy ok. 22-24 cm), ewentualnie posypać dodatkowo płatkami migdałowymi. Przykryć foremkę i pozostawić bułeczki do ponownego wyrośnięcia (na ok. 30 – 45 minut).
Piekarnik nagrzać do 200 – 220°C.
Piec bułeczki w 180 – 200°C przez ok. 25-30 minut (jeśli zbyt mocno się rumienią możemy przykryć je papierem / folią aluminiową pod koniec pieczenia i obniżyć nieco temperaturę). Wystudzić na kratce. Przygotować lukier (opcjonalnie) : wymieszać cukier puder z taką ilością soku rabarbarowego, by otrzymać dosyć gęsty lukier; udekorować nim wystudzone bułeczki.
Uwagi:
- jako iż każda mąka chłonie nieco więcej /mniej płynu, dostosujmy jego ilość do konsystencji ciasta
- ciasto po wyrobieniu nadal może być lekko klejące, nie dosypujmy jednak zbyt dużo mąki, by nie stało się ono później za suche
- ciasto można wałkować przez papier do pieczenia lub folię spożywczą, dzięki czemu unikniemy dodatkowego podsypywania ciasta mąką i zachowamy odpowiednią jego konsystencję
- jeśli nie jesteśmy uczuleniowcami – wyrośnięte bułeczki możemy posmarować stopionym masłem lub żółtkiem wymieszanym z mlekiem, w przeciwnym jednak razie ten etap pomijamy… ;)
‚ Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam udanego, długiego weekendu! :)