Rehabilitacja i dobrze dobrane ćwiczenia mogą zdziałać cuda. Może nie dosłownie oczywiście, ale to niesamowite, jak bardzo mogą poprawić naszą kondycję. Minus jest tylko jeden – po całym dniu tego typu absorbującach i męczących (by nie rzec – wykańczających… ;)) fizycznie ćwiczeń wracając do domu ‘padam’ i bardzo szybko zasypiam. Nigdy jeszcze nie przespałam tylu długich godzin co teraz! Ale ponoć to normalne, organizm musi się przecież w jakiś sposób zregenerować…
W weekendy staram się coś upichcić i upiec, jednak pierwszeństwo i tak mają długie, energiczne spacery i kolejne ćwiczenia w domu, by nie wypaść z rytmu. I nawet jeśli czasu wystarczyło mi ostatnio na zrobienie kilku nowych zdjęć, to zabrakło go na przygotowanie wpisów… Ale będą już niebawem, obiecuję :)
A dziś przypominam Wam o jutrzejszym dniu św. Łucji i o pysznych szwedzkich szafranowych bułeczkach – Lussekatter :
Przepis i krótką historię tego wypieku znajdziecie tutaj – klik. Ja będę piekła tegoroczne bułeczki dopiero w weekend i – tym razem – w wersji stricte wegańskiej (na mleku migdałowym), ale mam nadzieję, że też będą dobre :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam, by św. Łucja nie poskąpiła jutro ciepłych promieni słońca (w przeciwnym razie i tak pocieszymy się bułeczkami ;)) ‚
Pierwszy tydzień Adwentu to idealny czas na grudniowy, ciasteczkowy ‘przypominacz’ (mam nadzieję, że lista Waszych świątecznych wypieków nie jest jeszcze zamknięta? ;)). Zazwyczaj wypiekam je 2 tygodnie przed Świętami, tylko te, które mają być rozdane / wysłane – odpowiednio wcześniej (a o tradycji tego typu ciasteczek wspominałam również tutaj – klik).
Oto więc po raz kolejny lista naszych ulubionych, świątecznych słodkości, choć w tym roku niestety nie dla mnie, przede wszystkim ze względu na dietę… (pod koniec wpisu kilka dodatkowych blogowych słów wyjaśnienia …)
Na początek oczywiście tradycyjna już mieszanka (popularna również np. w Alzacji, w Niemczech czy Austrii), której nie może zabraknąć na tutejszym stole, czyli : cynamonowe gwiazdki , czekoladowe Brunsli, anyżkowe Chräbeli i przede wszystkim ciasteczkamediolańskie, zdecydowanie nasze ulubione, które przygotowuję teraz również z dodatkiem otartej skórki z cytryny i pomarańczy lub z dodatkiem maku, jak pokazywałam np. tutaj (wszystkie przepisy na te ciasteczka znajdziecie tutaj – klik) :
- po raz kolejny polecam Wam również ciasteczka, które na stałe weszły już teraz do naszego repertuaru i o które jestem regularnie proszona – delikatne, maślane ciasteczka z pekanami i syropem klonowym – klik :
‚
- w podobnym stylu są dwie kolejne receptury na pyszne, kruche ciasteczka z orzechami i żurawiną oraz drugie – z kardamonem, pomarańczą i orzechami (przepisy tutaj – klik) :
‚ - mogą zainteresować Was również tradycyjne ‚pierniczki’ z Bazylei (a raczej coś à la ‚krajanka’ piernikowa) czyli ‘Basler Läckerli’ - klik, szczególnie jeśli i Wy jesteście na bezmlecznej i bezjajecznej diecie (radzę ewentualnie dodać nieco mniej miodu / cukru…) : ‚
- nugatowe gwiazdki z białą czekoladą – klik również mają spore grono wielbicieli (pod warunkiem, że lubicie dodatek białej czekolady do wypieków… :)) ‚
‚
A jeśli lubicie wszelakie cantucci /cantuccini (‘biscotti’), to polecam również zeszłoroczne potrójnie imbirowe cantucci - klik oraz dwa wcześniejsze przepisy na pyszne biscotti z suszonymi żurawinami i orzechami oraz korzenne biscotti z koryntkami (przepisy tutaj – klik); zapewniam Was, że wyjątkowo szybko znikają ze świątecznych puszek ;) ‚
‚
Jeśli zaś macie ochotę na coś mniej korzennego, to polecam pyszne, cytrynowo-anyżowe ciasteczkaz tego przepisu – klik :
A skoro już o anyżu mowa, to nie mogę nie wspomnieć o tych pysznych anyżkowychSpringerle – klik, może i Was zainspirują? :)
‚
Mam nadzieję, że ten kolejny ciasteczkowy przypominacz i Wam się przyda :)
Korzystam też z okazji by uprzedzić Was, iż w tym roku w grudniu pojawi się tutaj zdecydowanie mniej nowych przepisów, a więcej tych ‘odgrzewanych’ ;) za co serdecznie Was przepraszam; niestety od początku miesiąca aż do Świąt spędzam 5 dni w tygodniu na rehabilitacji (są to przede wszystkim wszelakie ćwiczenia, a nie masaże czy tego typu relaksujące przyjemności ;), wysiłek więc naprawdę spory…) i docieram do domu dopiero wieczorem, tak więc czasu na gotowanie czy wpisy (a raczej energii, po całym dniu ćwiczeń i zabiegów…) niestety już nie starcza. Za to w weekendy postaram się poświęcić choć trochę czasu blogowi (będzie niebawem jeszcze wpis o kulinarnych podarkach na ten przykład :)). Z przyczyn wyżej wymienionych nie udaje mi się również w trybie natychmiastowym odpowiadać na Wasze maile, za co serdecznie przepraszam, staram się jednak choć co 2-3 dni zasiąść do komputera (a zaległości będę z pewnością nadrabiać dopiero w weekendy właśnie). Święta będą więc w tym roku u mnie z pewnością o wiele mniej ‘świąteczne’ niż zazwyczaj, ale to nic, czasami tak bywa. Najważniejsze, że będą opłatki i moja ulubiona kapusta wiglijna – reszta jest zdecydowanie mniej ważna ;) ‚ Pozdrawiam serdecznie! ‚
Kilka dni temu zawitał do nas pierwszy śnieg. I choć w mieście nie ma już po nim śladu, to lodowaty wiatr, który towarzyszy nam ostatnimi czasy, nie pozwala zapomnieć, że zima już za pasem. W takie dni najchętniej sięgam po rozgrzewające przyprawy (na zdjęciu kończąca się już pyszna, kenijska mieszanka curry oraz nowa dostawa przypraw od przyjaciółki, prosto z Indii) oraz sycące strączkowe dodatki. Najczęściej jest to czerwona soczewica (wyjątkowo zdrowa, o czym wspominałam np.tutaj – klikitutaj), gdyż zawierając aż 25 g białka jest idealnym składnikiem bezmięsnej diety.
Pierwsze soczewicowe zupy gotowałam trochę na wzór grochówki, dodając liść laurowy, ziele angielskie i przede wszystkim – duuużo majeranku :) Później była wersja turecka (z suszoną miętą, papryką), była i taka z dodatkiem wędzonej papryki, była i etiopska (to jest właśnie wielki plus pracy z ludźmi z czterech stron świata :)) oraz – nasza ulubiona – z curry, na ostro.
Często moja soczewicówka powstaje jako produkt uboczny weekendowej pizzy – jako iż do tej ostatniej (a raczej do jej sosu pomidorowego) nie zużywam całej butelki przecieru, reszta trafia właśnie do zupy soczewicowej, co wyjątkowo jej służy :) W sezonie dodaję tu również dynię – jeśli dysponję akurat upieczonymi wcześniej kawałkami dyni, to dodaję je dopiero pod koniec gotowania, gdy zupa jest praktycznie gotowa. I do tego jak najwięcej świeżej kolendry (niestety dopiero jako dodatek na moim talerzu, mąż bowiem za nią nie przepada…). Oto nasza ostatnia, wczorajsza wersja :
Rozgrzewająca zupa soczewicowa z dynią
ok. 500 g dyni (waga po przygotowaniu) lub słodkich ziemniaków
2-3 łyżki oliwy / oleju
ok. 120 g białej części pora
1-2 szalotki
3 ząbki czosnku
1 średnia marchewka
1,5 – 2 łyżeczki mielonego kuminu
¾ łyżeczki mielonej kolendry
2 łyżeczki mieszanki curry
spora szczypta płatków chilli
400 – 450 ml przecieru pomidorowego
200 g czerwonej soczewicy
1 ¼ litra delikatnego bulionu (lub wody)
sól, pieprz do smaku
świeża, posiekana kolendra
sok z limonki / cytryny
Dynię obrać ze skórki (przy użyciu odmiany Hokkaido nie jest to konieczne) i pokroić w średniej wielkości kostkę.
Białą część pora umyć, dokładnie osuszyć, poszatkować. Szalotki poszatkować. Czosnek zmiażdżyć i poszatkować. Marchewkę obrać i pokroić w małą kostkę (lub zetrzeć na tarce).
Soczewicę wypłukać w zimnej wodzie (płuczemy tak długo, aż woda będzie czysta).
Na rozgrzanym tłuszczu podsmażyć por i szalotki (warzywa mają zmięknąć, nie dopuszczamy do zbytniego zbrązowienia), następnie dodać czosnek, chilli, kumin i kolendrę i smażyć jeszcze 1-2 minuty. Dodać curry, marchewkę i dynię, wymieszać i chwilę podsmażyć. Wlać przecier pomidorowy i bulion, dodać soczewicę, zamieszać. Gotować ok. 25 -30 minut, aż soczewica dobrze się rozgotuje. Doprawić do smaku solą, świeżo zmielonym pieprzem i sokiem z limonki / cytryny, posypać posiekaną kolendrą.
Uwagi :
- jak pisałam wyżej, można tutaj również użyć już upieczonej dyni, dodając ją pod koniec gotowania zupy
- zamiast dyni możemy użyć również słodkich ziemniaków
- jeśli pomijamy dodatek dyni, dodajemy nieco więcej soczewicy (lub mniej bulionu)
- jeśli chcemy, by smak czosnku był bardziej intensywny, 1 przeciśnięty ząbek czosnku możemy dodać już na samym końcu gotowania
- ja często daję również sporą szczyptę kurkumy (nie tylko ze względu na walory smakowe, ale przede wszystkim – zdrowotne)
* * *
Tym, którzy lubią czerwoną soczewicę i zupy z jej dodatkiem, polecam również poprzednią wersję – klik, zdecydowanie bardziej fotogeniczną :)