W listopadowym wpisie na temat godnych polecenia dyniowych adresów (raz jeszcze dziękuję Wam za wszystkie cenne informacje, którymi się z nami dzielicie!), Jadwiga zaproponowała mieszkającym w okolicach Nałęczowa swoje (ekologiczne) dynie z przydomowego ogrodu. By wiadomość dotarła do jak największej ilości czytających, zamieszczam ją w osobnym wpisie, szkoda by bowiem było, by dynie się zmarnowały… Poniżej cytuję wcześniejszy komentarz Jadwigi, a zainteresowanych proszę o kontakt :
Mam kilka dyń do zaoferowania, uprawiałam we własnym ekologicznym ogrodzie. Jeżeli ktoś bywa w Nałęczowie i chciałby nabyć dosłownie kilka dyń to zapraszam. Mój ogród znajduje się w centrum Nałęczowa, mogę śmiało powiedzieć w „sercu uzdrowiska”. Jestem miłośniczką dyń :) jak mówią moje dzieci pozytywnie dyniowo zakręconą….
‚
Pozdrawiam serdecznie i liczę na Wasze dyniowe zainteresowanie ! :)
edycja – przepraszam za zaszłą pomyłkę, chodzi bowiem o drugą komentującą Jadwigę (informacje już poprawione); dynie wciąż aktualne :)
Gdy trzeba unikać nabiału i jajek, upieczenie dobrego ciasta bywa nie lada wyzwaniem. Owszem – mój bananowiec oraz jego dyniowa wersja są naprawdę smaczne, ale ileż można piec dokładnie to samo! Czasami potrzeba jakiejś odmiany, prawda? Wszak rutyny należy się wystrzegać, nie tylko w kuchni ;)
Sporo wegańskich przepisów, które przetestowałam pozostawiało wiele do życzenia, przede wszystkim jeśli chodzi o konsystencję wypieku. Nie lubię (i nie używam) proszkowego substytutu jajka (zbyt długa lista składników + dodatek tłuszczu palmowego, którego unikam), a jeśli już naprawdę muszę – używam zmielonego siemienia lnianego lub nasion chia (zmieszanych z wodą), choć i tutaj i konsystencja, i smak nie zawsze są takie jak bym sobie tego życzyła. Do każdego nowego przepisu podchodzę więc jak do jeża, starając się unikać kulinarnych rozczarowań.
Podobnie było z przepisem na czekoladowe ciasto bez jajek i nabiału, opublikowanym u Sabrine d’Aubergine (blog ‚Fragole a merenda’) wiosną tego roku – musiał najpierw swoje odczekać w kolejce i nabrać mocy prawnej ;) A gdy już je upiekłam, pojawiły się ogromne wyrzuty sumienia, że… że nie uczyniłam tego wcześniej! To był naprawdę wielki błąd, przed którym Was przestrzegam :)
Środkiem spulchniającym jest tutaj soda, która dzięki dodatkowi octu powoduje natychmiastową reakcję chemiczną* (dlatego po krótkim wymieszaniu składników należy natychmiast wlać masę do formy i wstawić do piekarnika). Ciasto świetnie rośnie, jest dosyć puszyste i – jeśli nie przetrzymamy go zbyt długo w piekarniku – pozostaje wilgotne. Absolutnie nie czuć w nim ani smaku sody, ani octu (i nawet osoby, które zazwyczaj stronią od wypieków z użyciem sody, pochłaniają to ciasto w zastraszającym tempie ;)).
*zawsze uczono mnie, by używać sody, a nie proszku do wypieków zawierających kwaśny dodatek, nigdy jednak nie tłumacząc dlaczego; jeśli więc chcecie ten problem zgłębić, to zapraszam do lektury jednego z wpisów Wisły – klik
Jak pisze Sabrine – rodowód tej receptury sięga biednych, kryzysowych czasów Ameryki; jest to banalnie proste, jednomiskowe ciasto, które nie może się nie udać (i chyba nie może nie smakować…) i którego przygotowanie zajmuje aż pięć długich minut :D A największym komplementem dla takiego ‘biednego’ wypieku jest fakt, iż wszyscy dopytują o przepis i nie wierzą, że nie ma w nim ani jajek, ani masła na ten przykład. I ochoczo sięgają po kolejny kawałek :)
260 g mąki (używam T650 – 720)
40 g kakao w proszku (gorzkiego)
165 – 180 g cukru (używam zmielonego trzcinowego)
1 łyżeczka sody
¼ łyżeczki soli
(opcjonalnie – 100 g b. drobno posiekanej kandyzowanej skórki pomarańczowej)
ok. 80 ml oliwy / oleju
1 łyżka octu (używam jabłkowego lub cydrowego)
250 – 300 ml wody / soku pomarańczowego (lub innego płynu)
Piekarnik nagrzać do 170-180 st.
Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Wymieszać w misce suche składniki (wraz z ewentualną skórką pomarańczową). Zrobić dwa oddalone od siebie zagłębienia – jedno mniejsze i drugie większe; najpierw w większe zagłębienie wlać oliwę / olej, a następnie w drugie – ocet, po czym natychmiast wlać sok pomarańczowy / wodę i dokładnie wymieszać (dosyć szybko, nie dłużej niż 20-30 sekund). Przelać masę do formy, lekko wygładzić wierzch i natychmiast wstawić do piekarnika.
Piec ok. 30 – 35 minut (ciasto ma wciąż być lekko błyszczące na powierzchni; jeśli jest matowe, oznacza to, iż będzie lekko przesuszone…). Pozostawić jeszcze kilka minut w formie, a następnie wystudzić na kratce.
(edycja – 10.11.2013)
Uwagi :
U nas przepis ten zaczął żyć własnym życiem i doczekał się wielu ‘wariacji na temat’; przede wszystkim dodaję mniej cukru (ok. 165 g zamiast 180 g), a zamiast wody często używam soku pomarańczowego (może być też z chlustem Cointreau czy rumu – zastępuję nimi ok. 50 ml soku). Do tej pomarańczowej wersji idealnie pasuje kandyzowana skórka pomarańczowa (lub świeża, otarta skórka, jeśli wolicie…), a ostatnio ok. 1/3 soku zastąpiłam mocną kawą, co zyskało jeszcze większe rzesze zwolenników :). Ostatnio był również niewielki dodatek podgrzanego uprzednio dżemu pomarańczowego, wymieszanego z sokiem, co nadało jeszcze lepszej konsystencji i smaku…
Czasami, w zależności od typu użytej mąki i jej chłonności, zdarzało się, iż potrzebowałam więcej płynu, do 300 ml, zaczynam jednak zawsze od 250 ml i jeśli podczas mieszania widzę, że masa jest dosyć sucha – dolewam jeszcze 30 – 50 ml.
Oczywiście jak to u mnie bywa – dodatkiem do ciast bardzo często jest również moja ulubiona starta tonka, której aromat i tym razem świetnie tutaj pasuje (spodobała nam się równeż wersja posmarowana po upieczeniu podgrzanym uprzednio dżemem pomarańczowym / mandarynkowym czy z marakui).
Ciasto można też upiec zamieniając połowę mąki na razową (używam orkiszowej), choć wtedy trzeba zazwyczaj użyć nieco więcej płynu.
Jak wspominałam wyżej – ważne jest, by nie przesuszyć ciasta zbytnio podczas pieczenia, dlatego (jak pisze również Sabrine), dobrze jest upiec je w nieco szerszej keksówce czy np. w foremce chlebowej. A jeśli okaże się mniej wilgotne niż być powinno, zawsze można nasączyć je dodatkowo tuż po upieczeniu, lub podać z syropem pomarańczowo-mandarynkowym (o który nota bene jestem proszona nawet wtedy, gdy ciasto jest odpowiednio wilgotne… ;)).
(syrop przygotowuję gotując sok z pomarańczy z dodatkiem soku z marakui i miodu z kwiatów pomarańczy, czasami dodając niewielki chlust rumu ;) oraz 1-2 lekko zmiażdżone ziarna tonki; syrop gotuję kilka – kilkanaście minut, aż odpowiednio zgęstnieje, a następnie dodaję do niego cząstki mandarynek lub pomarańczy i odstawiam do maceracji na kilka godzin, a najlepiej na całą noc; przed podaniem lekko podgrzewam)
edycja 10.11.2013 : oto ostatnia wersja pomarańczowo-kawowa, z syropem pomarańczowo-mandarynkowym (z dodatkiem marakui)
Dziś ciasto w wersji kawowo-pomarańczowej (oczywiście z dodatkiem syropu i mandarynek ;)) umiliło współpracownikom całodniowe szkolenie (a całkiem niedawno zdobyło drugie miejsce w pewnym wypiekowym konkursie! Na dodatek Ci, którzy nie zdążyli zagłosować, po degustacji stwierdzili, że to właśnie TO było ich ulubione ciasto… :)).
Ancora una volta – grazie per questa deliziosa ricetta Sabrine! Baci :)
Dziś tylko krótkie info – do dyniowego podsumowania – klik dodany został alfabetyczny spis potraw; mam nadzieję, że będzie on przydatny.
Jak zwykle proszę o informacje dotyczące ewentualnych przeoczeń / niedopatrzeń i dziękuję za czujność i pomoc :)