Czy i w tym roku znajdą się chętni na październikowe, blogowe dyniowanie? Jeśli tak, to już po raz szósty zapraszam Was do naszej wspólnej, wirtualnej kuchni – w dniach od 19 do 31 października. By przyłączyć się do gotujących, wystarczy w dniach trwania Festiwalu opublikować przepis z dynią w roli głównej na Waszym blogu i opatrzyć go dyniowym banerem lub linkiem do zaproszenia (uwaga : nie dodajemy przepisów archiwalnych!).
Jak zwykle proszę o przesyłanie mi maili z linkami do Waszych wpisów, bym mogła umieścić je w późniejszym podsumowaniu (adres bloga w zakładce ‘kontakt’, w prawym górnym rogu); by ułatwić i przyspieszyć pisanie późniejszego podsumowania, proszę Was o przesyłanie mi wszystkich potrzebnych do tego informacji, czyli : użytkownik – nazwa bloga – nazwa potrawy – link do wpisu, zgłoszeń jest bowiem zwykle tak dużo, że szukanie brakujących informacji zabiera niestety sporo czasu… Z góry serdecznie Wam dziękuję :)
Blogujący mogą również pobrać baner Festiwalu, kopiując poniższy kod :
Już teraz serdecznie wszystkich zapraszam na tegoroczny Festiwal Dyni, a zainteresowanym przypominam również linki do poprzednich podsumowań :
Kolejny weekend upływa pod znakiem śliwek. Smażę tegoroczne powidła (tzn. w zasadzie same się przecież smażą, ja ich tylko od czasu do czasu doglądam…), a dziś będzie finisz w postaci ostatniego już smażenia z dodatkiem niewielkiej ilości cukru i przekładanie do słoików. Powstała wersja najprostsza – z dodatkiem odrobiny cynamonu i szczypty kardamonu oraz z chlustem porto, i druga wersja (tak jak dwa lata temu – klik) – nieco orientalna, z dodatkiem wody różanej i kardamonu, pyszna. Na jesienno-zimowych tostach smakuje wybornie.
(Evayo – po raz kolejny serdecznie dziękuję! :))
Te śliwki, które nie są wystarczająco dojrzałe do przetworów, zużywam albo do korzennego syropu – klik, albo do ciasta. Oczywiście po raz kolejny na bazie bananowego (wszyscy o nie teraz dopytują, a w pracy każdy kawałek jest wyjątkowo chętnie rozchwytywany ;)) i okazuje się, że i w tej śliwkowej odsłonie ciasto również świetnie smakuje. Tym razem w większej formie (z półtorej porcji), by użyć więcej śliwek niż w wersji keksówkowej; i do tego syrop klonowy, który idealnie pasuje do jesiennych wypieków.
Ciasto bananowo-migdałowe ze śliwkami (wegańskie)
forma 23 x 23 cm
ok. 350 g węgierek
525 g mocno dojrzałych bananów (waga po obraniu)
ok. ½ łyżki soku z cytryny
otarta skórka z ½ pomarańczy
100 ml syropu klonowego
ok.100 -125 g jasnego cukru trzcinowego, zmielonego
2 łyżki (30 ml) amaretto lub rumu
1 łyżka mleka (używam migdałowego) lub dodatkowa łyżka amaretto
nasiona z 1 laski wanilii lub 1 małe starte nasionko tonki (lub ½ łyżeczki mocnego ekstraktu waniliowego / z tonki) – można pominąć
150 g b. drobno zmielonych migdałów
150 g razowej mąki orkiszowej (lub pszennej)
150 g jasnej mąki orkiszowej (lub pszennej)
1¾ łyżeczki proszku do pieczenia
spora szczypta soli
¾ łyżeczki cynamonu
ok. ¼ łyżeczki mielonego kardamonu dodatkowo :
płatki migdałowe do posypania
1-1½ łyżki cukru trzcinowego wymieszanego ze szczyptą cynamonu i kardamonu
Piekarnik rozgrzać do 180 – 200 stopni.
Śliwki umyć, osuszyć, przekroić na pół, wypestkować.
Banany pokroić na kawałki i rozgnieść widelcem (lub przecisnąć przez praskę / zmiksować), wymieszać z sokiem z cytryny, dodać cukier, alkohol i otartą skórkę oraz wanilię lub ekstrakt (i ewentualne mleko), dobrze wymieszać.
Wymieszać wszystkie suche składniki a następnie połączyć je z masą bananową (mieszamy tylko do połączenia się składników, niezbyt długo). Przełożyć masę do wyłożonej papierem (lub natłuszczonej i wysypanej mąką) formy, ułożyć połówki śliwek (układam je ‘na stojąco’, lekko zatapiając je w cieście), posypać owoce cukrem wwymieszanym z przyprawami oraz płatkami migdałowymi.
Piec w 180 st. przez ok. godzinę, przykrywając ewentualnie ciasto pod koniec pieczenia, jeśli zbyt mocno brązowieje.
Po upieczeniu pozostawić jeszcze na kilka minut w foremce, a następnie wystudzić na kratce.
Uwagi :
- ilość cukru można oczywiście zmniejszyć / zwiększyć, również w zależności od tego, jak słodkie / kwaśne są śliwki
- ilość użytego płynu zależy od typu mąki i jej chłonności, jeśli więc masa po wymieszaniu wydaje się zbyt zwarta / sucha, możemy dodać jeszcze wtedy 1-2 łyżki płynu (ja używam tutaj maks. 3 – 3,5 łyżki płynu, najczęściej samego amaretto :))
Drugi w Waszym rankingu tuż po focaccii znalazł się pieczony bakłażan, tak więc dziś o nim słów kilka.
Przepis pochodzi z ostatniego numeru ‘Jamie Magazine’ i jest niezwykle prostym i smacznym pomysłem na przygotowanie oberżyny. Jeśli lubicie połączenie bakłażana i pomidorów (czyż można tego nie lubić???) podrasowanych odrobiną cynamonu i orzeszków piniowych – natychmiast zapiszcie sobie co trzeba na jutrzejszą listę zakupów ;) Oczywiście wolałabym móc delektować się bakłażanami alla parmigiana, póki co jednak mozarella i cała reszta nie wróciła jeszcze niestety do łask…
oryginał : Jamie Oliver – ‘Jamie Magazine’ nr 42
Pieczony bakłażan z pomidorami
2 większe lub 3 mniejsze bakłażany
oliwa
ok. ½ łyżeczki mielonego cynamonu
sól, pieprz
3-4 szalotki
2-3 lekko zmażdżone ząbki czosnku
200-250 g pomidorków koktajlowych (użyłam olivetti)
ocet z czerwonego wina (używam balsamicznego)
ok. 50 g orzeszków piniowych
opcjonalnie – feta do posypania (w oryginale dodatkowo 50 g miąższu z chleba oraz 2 łyżki rodzynek)
Piekarnik nagrzać do 220 st.
Orzeszki piniowe zrumienić na suchej patelni.
Umyte i osuszone bakłażany pokroić w plastry (ok. 1 cm grubości) i ułożyć na blasze (lub w naczyniu żaroodpornym / patelni itp.); posmarować je lekko oliwą, posypać cynamonem, solą i pieprzem. Po ok. 8 – 10 minutach dodać pokrojone w ósemki szalotki, czosnek oraz pomidory i piec jeszcze ok. 10 minut; gdy warzywa są już miękkie, skropić je octem (ok. 1 łyżka, do smaku) i oliwą, doprawić do smaku.
Podawać posypane orzeszkami piniowymi.
Ja serwowałam warzywa na kromkach zrumienionego na patelni chleba, przetartego ząbkiem czosnku i lekko skropionego oliwą. Dodatek fety i cebuli dymki (tymianku w drugiej wersji) był również trafiony.
U Jamiego upieczone warzywa posypuje się okruchami chleba wymieszanymi z orzeszkami piniowymi, rodzynkami, szczyptą cynamonu, soli i pieprzu oraz chlustem oliwy i zapieka się je jeszcze ok. 5-10 minut, nam jednak wersja uproszczona zdecydowanie bardziej smakowała :)
Świetnie pasował tutaj również kozi ser z regionu Ardèche, o lekko kremowej konsystencji, jak dla mnie wręcz idealny. A jako iż Ardèche słynie z kasztanów, wiele tamtejszych serów dojrzewa na liściach kasztanowca właśnie. Uwierzcie mi na słowo – serowa poezja :)