Dzisiejszy przepis na słodkie bułeczki drożdżowe przyda się przede wszystkim tym, którzy unikają jajek lub mleka krowiego, do ich przygotowania wystarczy bowiem mleko kokosowe oraz oliwa. Pierwsze tego typu bułeczki pokazywałam Wam trzy lata temu, w wersji z rabarbarem – klik (niecierpliwie czekam na początek sezonu rabarbarowego, by móc ponownie je przygotować… :)). Tym razem zmodyfikowałam nieco recepturę tak, by móc zużyć resztki mleka kokosowego, dodałam też nieco wiórków kokosowych oraz otartą skórkę z cytryny, która śwetnie tutaj pasuje. Bułeczki nie są mocno słodkie, dzięki czemu możemy konsumować je również z dodatkiem dżemu (moja ulubiona wersja to ta z dżemem cytrusowym). I choć najlepsze są oczywiście w dniu pieczenia, to na drugi dzień wciąż są przyjemnie wilgotne i naprawdę smaczne. Polecam nie tylko ‚uczuleniowcom’ ;)
Jeśli macie ochotę przygotować własne, domowe mleko kokosowe, odsyłam Was na blog Asi – Sojaturobię, a jeśli chcecie je przygotować z użyciem świeżego orzecha kokosowego – do Pinkcake.
Wegańskie bułeczki kokosowo-cytrynowe
300 g mąki (używam jasnej orkiszowej, może być pół na pół razowa)
50 g wiórków kokosowych
100 ml mleka kokosowego + ok. 70 ml gorącej wody
2-3 łyżki oliwy
15 g swieżych drożdży (lub ok. 1,5 łyżeczki suszonych)
1/4 łyżeczki soli
ok. 100 g cukru
otarta skórka z 1 dużej cytrnyny (lub z 2 mniejszych) opcjonalnie – nasiona z 1 laski wanilii lub starta tonka lub spora szczypta kardamonu lub szczypta kurkumy dla koloru…
Mleko kokosowe wymieszać z gorącą wodą, a następnie – gdy mleko jest letnie, nie gorące – rozpuścić w nim drożdże (czekamy chwilę, aż drożdże lekko się ‘zapienią’; suszonych drożdży ‘instant’ możemy używać od razu, bez uprzedniego rozpuszczania ich w ciepłym płynie).
Mąkę wymieszać z solą, wiórkami kokosowymi i ewentualnymi przyprawami, na środek wsypać cukier, następnie wlać rozpuszczone drożdże, dodać oliwę i zacząć wyrabiać ciasto. Po chwili dodać otartą skórkę z cytryny i dalej wyrabiać (ciasto ma być dosyć miękkie i luźne; starajmy się nie dodawać zbyt dużo mąki, by gotowe bułeczki nie były zbyt twarde). Gdy ciasto jest już elastyczne i błyszczące, umieścić je w naoliwionej misce, przykryć i odstawić do wyrośnięcia na około 1,5 – 2 godziny (ma podwoić objętość).
Następnie podzielić ciasto na 7 równych części, z każdej z nich uformować kulkę i ułożyć je w formie ‘kwiatka’ (niezbyt ściśle) na blasze (lub w natłuszczonej lub wyłożonej papierem tortownicy), przykryć i pozostawić do ponownego wyrośnięcia na ok. 30 – 45 minut.
Piekarnik rozgrzać do 200°C.
Wierzch bułeczek przed pieczeniem można ewentualnie posmarować mlekiem kokosowym, samym lub np. wymieszanym z odrobiną miodu (lub – w wersji niewegańskiej – żółtkiem wymieszanym z 1 łyżką mleka lub śmietanki).
Wyrośnięte bułeczki wkładamy do nagrzanego piekarnika, po ok. 12 minutach zmniejszamy temperaturę do 180°C i pieczemy jeszcze przez ok. 15-18 minut (jeśli bułeczki zbyt mocno się rumienią pod koniec pieczenia, możemy przykryć je papierem).
Uwagi :
- ilość mleka / wody zależy od rodzaju użytej mąki (każda inaczej chłonie płyny…); jeśli dodamy mąki razowej, trzeba będzie również użyć nieco więcej mleka
- mleko rozcieńczam, gdyż wtedy ciasto ma lżejszą, delikatniejszą strukturę / konsystencję
- równie dobrze zamiast wersji kokosowej możemy przygotować migdałową (używając np. domowego mleka migdałowego – klik), możemy też wtedy dodać otartą skórkę z pomarańczy
- temperaturę i czas pieczenia należy oczywiście dostosować do naszego piekarnika (ewentualnie pieczemy je nieco krócej / dłużej)
- bułeczki możemy posmarować również tuż po wyjęciu ich z piekarnika (używam mleka kokosowego wymieszanego z odrobiną miodu), wtedy będą błyszczące (lecz mogą być też lekko ‘klejące’…)
* * *
Jako iż dzisiejsze bułeczki są może mało wielkanocnym wypiekiem, przypomnę Wam również te wcześniejsze, bardziej świąteczne, które mogą posłużyć też do dekoracji wielkanocnego stołu (przepis znajdziecie tutaj – klik):
A skoro już o wypiekach mowa, to pozwolę sobie przypomnieć Wam również zeszłoroczną pyszną babkę tiramisu – klik :
oraz – tak jak rok temu – kilka wcześniejszych wielkanocnych przepisów, które być może jeszcze Wam się przydadzą :
- oraz pasztety bezmięsne : sojowo-warzywny oraz sojowo-soczewcowy (choć przyznam, że ten orzechowy również w tym roku u nas zagości, tym bardziej, że aura bardziej zimowa niż wiosenna niestety ;))
W dzisiejszym ‘kiełkowym’ odcinku coś dla tych, którzy cierpią na brak czasu lub cierpliwości w zajmowaniu się hodowlą kiełków. Nie na wszystkie plony bowiem trzeba czekać kilka długich dni, niektóre z nich można konsumować już po kilku godzinach namoczenia (i ewentualnie kilku godzinach kiełkowania), tak jak wspominałam już jakiś czas temu a propos słonecznika – klik).
W ten właśnie szybki sposób możemy przygotować wszelkie orzechy i nasiona oleiste : migdały, pestki dyni, słonecznik, sezam, itd. Wystarczy najpierw zalać je wodą (migdały – koniecznie ze skórką – zalewamy dobrze ciepłą wodą, nie gorącą / wrzątkiem!) i pozostawić do namoczenia na 8-12 godzin, a następnie wypłukać i albo konsumować od razu, albo pozostawić je na 1-2 dni do dalszego kiełkowania, płucząc je 2-3 razy dziennie tak jak zostało to opisane w pierwszym kiełkowym wpisie – klik.
Zaletą skiełkowanych orzechów / nasion jest przede wszystkim fakt, iż proces kiełkowania potęguje zawarte w nich ilości witamin i mikroelementów. Poza tym uprzednie namaczanie powoduje, że orzechy stają się lekkostrawne i są lepiej przyswajane przez nasz organizm.
Na powyższym zdjęciu widnieją 2-dniowe skiełkowane migdały (migdałów nie kielłkujemy dłużej niż 48h). Są one bogate w dobre, zdrowe tłuszcze i białko, są też bardzo dobrym źródłem wapnia i fosforu, żelaza, potasu, cynku, miedzi i magnezu, zawierają też dużo witaminy E oraz niezbędne dla nas aminokwasy. Olej zawarty w migdałach chroni ściany żołądka i działa jak swoisty ‘opatrunek’, a tłuszcze, cukry i białko są idealnym pokarmem dla mięśni, mózgu i systemu nerwowego (podobno 30 g zjadanych orzechów / migdałów dziennie pomaga obniżyć poziom złego cholesterolu i zmniejsza ryzyko zaburzeń pracy układu sercowo-naczyniowego).
Migdały mają działanie alkalizujące / zasadowe, co jest wyjątkowo ważne w utrzymaniu równowagi zasadowo-kwasowej, której zachwianie prowadzi do zakłócenia pracy organizmu, a w konsekwencji również do wielu schorzeń. (aktualnie coraz więcej mówi się / pisze o tzw. ‘odkwaszaniu’ organizmu, jest to jednak osobny, dosyć rozległy temat, nie będę go więc niestety dziś tutaj poruszać; w razie pytań, ewentualnym zainteresowanym chętnie prześlę mailowo kilka informacji / linków).
Przygotowanie mleka roślinnego (na przykładzie migdałowego)
Namoczone / skiełkowane orzechy i nasiona możemy również wykorzystać do przygotowania mleka roślinnego, które będzie zdecydowanie bogatsze w mikroelementy niż to, przygotowane bez uprzedniego namaczania (a przy okazji będzie też bardzo lekkostrawne, jak same skiełkowane orzechy / nasiona).
Jeśli zależy nam na zachowaniu wszystkich cennych substancji (i jeśli interesujemy się np. dietami typu ‘raw’), przygotujmy mleko z dodatkiem zimnej wody i unikajmy zbyt długiego miksowania migdałów / orzechów, by niepotrzebnie ich nie ogrzewać; dobrze jest miksować orzechy z wody kilka razy, po ok. 10-15 sekund, robiąc następnie ok. 30 sekundową przerwę (nadmierne ‘ogrzanie’ miksowanych orzechów powoduje wydzielanie się tłuszczu). Przygotowane na surowo mleko migdałowe np. zachowuje nie tylko wszystkie mikroelementy, ale jest też wyjątkowo bogate w łatwo przyswajalny przez organizm wapń, co jest wyjątkowo ważne dla osób na diecie wegetariańskiej czy wegańskiej.
Kupne mleka roślinne, oprócz tego, iż zawierają często dodatek np. skrobi do zagęszczenia czy maltodekstryny oraz cukru (mleka ‘bio’ zazwyczaj nie zawierają konserwantów) niestety nie są tak wyraziste w smaku jak mleko, które możemy przygotować domowym sposobem. Jeśli więc lubimy wiedzieć, co jemy i jeśli chcemy przygotować takie mleko, jakie nam będzie najlepiej odpowiadać, warto przygotować je własnoręcznie, tym bardziej, że zajmuje to naprawdę przysłowiową ‘chwilę’ ;)
Na ok. 1 litr mleka migdałowego / roślinnego potrzebujemy :
200 g migdałów ze skórką(lub innych orzechów, najlepiej ekologicznych / bio) 1 litr wody + woda do namoczenia (idealnie źródlana lub przefiltrowana) opcjonalnie – dodatki smakowe (szczegóły poniżej)
Jeśli chcemy otrzymać mleko roślinne o wyrazistym smaku, użyjmy więcej orzechów / nasion (używam np. minmum 200 g migdałów na 1 litr wody), jeśli jednak potrzebujemy mleka delikatniejszego, użyjmy od 100 do 150 g orzechów.
Migdały – koniecznie ze skórką* – zalewamy dobrze ciepłą wodą (nie wrzątkiem!) i odstawiamy na 12 godzin (pod koniec moczenia możemy ewentualnie ponownie zalać je ciepłą wodą, by łatwiej obrać je później ze skórki). Następnie płuczemy je i obieramy ze skórki, która dosyć łatwo odchodzi od napęczniałych w wodzie migdałów. Przekładamy je do blendera, dodajemy 1-2 szklanki świeżej wody (nie tej z moczenia) i miksujemy przez 10-15 sekund, następnie robimy przerwę (ok. 30 sekund), dolewamy kolejną szklankę wody, ponownie miksujemy 10-15 sekund, znów robimy 30 sekundową przerwę i powtarzamy operację. Jeśli mamy wrażenie, że migdały nie są jeszcze odpowiednio drobno zmiksowane – miksujemy jeszcze raz. Na tym etapie mleko migdałowe jest już gotowe, możemy więc już teraz przelać je na sito wyłożone gazą i przefiltrować; jeśli jednak chcemy uzyskać bardziej wyrazisty smak, możemy zmiksowane z wodą migdały odstawić na kilka godzin do lodówki i dopiero wtedy je przefiltrować (ja tę właśnie opcję preferuję, lecz gdy czasu mam mniej, filtruję mleko od razu).
Filtrowane migdały najpierw pozostawiam na sicie, a gdy większość mleka zostanie już przefiltrowana, wyżymam migdałowe wytłoki jak najmocniej (tak, jak wyżymamy np. pranie ;)), by uzyskać jak najwięcej mleka (zazwyczaj z 1 litra wody uzyskuję ok. 900-950 ml mleka).
* Brązowa skórka chroni migdały przed oksydacją / utlenieniem (a utlenione kwasy tłuszczowe mogą podobno być szkodliwe, jeśli spożywa się je w dużej ilości); ponadto migdały bez skórki często nie kiełkują, gdyż podczas przemysłowego obierania ich ze skórki poddawane są bardzo wysokiej temperaturze, która niestety uszkadza mający kiełkować zarodek.
Wytłoków (zwanych okarą) absolutnie nie wyrzucamy! Możemy użyć ich do wypieków i deserów, jako dodatek do porannej owsianki czy zapiekanych owoców, a nawet do przygotowania takiej oto wielkanocnej wegańskiej paschy - klik, jaką niedawno prezentowała na swoim blogu Pinkcake. Możemy też zużytkować je w sposób niekulinarny, przygotowując z nich np. domowy peeling czy maseczkę :)
Mleko migdałowe przechowujemy w lodówce do 2-3 dni (przed użyciem należy je wstrząsnąć, gdyż lekko rozwarstwia się).
Najtrwalsze do przechowywania jest mleko sojowe** (z pewnością dlatego, iż jest uprzednio gotowane), do 5-6 dni; mleka zbożowe / ryżowe również są dosyć trwałe, jednak te przygotowywane z migdałów i orzechów mają właśnie nieco krótszy okres trwałości (zazwyczaj do 2-3 dni właśnie). Najmniej trwałe jest wspomniane mleko migdałowe, to z orzechów nerkowca wytrzymuje nieco dłużej. By przedłużyć żywotność naszego mleka roślinnego przechowujmy je w jak najniższej temperaturze w lodówce (czyli idealnie nie na półce drzwi lodówki, gdzie temperatura jest wyższa niż w pozostałych jej partiach). Dobrze jest też przelać gotowe, świeże mleko do wysterylizowanych butelek / słoiczków, co może ewentualnie przedłużyć ich zdatność do spożycia o dzień lub dwa.
**Skoro już mowa o mleku roślinnym i o soi, przyznam, że to właśnie sojowe mleko pijam najrzadziej, a właściwie praktycznie go nie pijam… Nie tylko ze względu na jego smak, który nie do końca do mnie przemawia (zdecydowanie bardziej wolę mleka orzechowe), ale również ze względu na fakt, iż podobno najlepsze dla naszego organizmu są produkty sojowe poddawane uprzedniej fermentacji, a domowe mleko sojowe takie niestety nie jest. Poza tym soja zawiera dużo fitoestrogenów, nie w każdym więc wieku i nie dla wszystkich jest ona zalecana, a przynajmniej nie w zbyt dużych ilościach (na co ‘uczulano’ nas również podczas kursów na temat fitoterapii i zdrowego odżywiania, a pierwsze z nich robiłam już kilkanaście lat temu). A do tego dochodzi jeszcze niestety problem soi genetycznie modyfikowanej…
Tego typu mleka roślinne możemy przygotować praktycznie z większości nasion oleistych czy zbóż. Możemy przygotować domowe mleko kokosowe, kasztanowe, pistacjowe, czy każde inne orzechowe (z pekanów, orzeszków ziemnych, piniowych, z orzechów nerkowca, itd.); możemy przygotować nawet mleko z pestek dyni, słonecznika czy sezamu, choć lepiej jest mieszać je z innymi nasionami / orzechami. Zresztą mieszanie różnych nasion i orzechów podnosi nie tylko walory smakowe mleka, ale przede wszystkim jego walory zdrowotne, możemy bowiem uzupełniać to, czego danemu produktowi brakuje.
Warto jest też eksperymentować z mieszankami orzechów tak, by ich smak i tekstura dopełniały się; orzechy laskowe z migdałami czy orzechy nerkowca z laskowymi lub z migdałami. Mleko otrzymywane z orzechów nerkowca ma wyjątkowo delikatny smak oraz bardziej kremową konsystencję niż np. samo mleko migdałowe. Po namoczeniu orzechy nerkowca stają się bardzo miękkie, wyjątkowo łatwo więc jest je zmiksować praktycznie ‘na gładko’. Są one wyjątkowo bogate między innymi w żelazo i fosfor (niestety tych suszonych i łuskanych nie można właściwie doprowadzić do fazy kiełkowania).
Mleka roślinne można również dodatkowo słodzić, np. miodem, syropem klonowym, syropem z agawy, słodem, czy każdym innym produktem, którego zazwyczaj używacie (choć mleko może wtedy mieć tendencję do szybszej fermentacji). By uzyskać słodki smak bez dodatku cukru / miodu itp. można też tego typu mleka zmiksować np. z dodatkiem kilku daktyli czy nawet rodzynek, co dodatkowo polepsza też konsystencję mleka i nada mu przyjemnego smaku. Nasza zimowa daktylowo-pomarańczowa wersja z cynamonem jest wyjątkowo aromatyczna :)
Możemy też przygotowywać mleka ‘smakowe’, używając np. wanilii czy tonki, lub przypraw takich jak cynamon, kardamon, imbir (czy każdej Waszej ulubionej), czy też dodając np. nieco wody z kwiatów pomarańczy czy też wody różanej (mleko pistacjowe z dodatkiem wody różanej to prawdziwa delicja! migdałowe z wodą pomarańczową również :)). Możemy też zmiksować mleko z dodakiem kakao czy karobu, by otrzymać zimny napój o smaku czekoladowym.
Mleka roślinnego możemy używać w większości przepisów w zastępstwie mleka zwierzęcego, np. w ciastach, deserach, naleśnikach czy nawet w sosach (ja w ten sposób przygotowuję najczęściej moje ciasto / bułeczki drożdżowe lub naleśniki właśnie), przy okazji otrzymując dzięki temu ciekawy, oryginalny smak potrawy. Można na ich bazie przygotowywać pyszne koktajle czy smoothies, miksując je z dodatkiem ulubionych owoców.
Na bazie mleka roślinnego można również przygotowywać jogurty, jednak trudniej jest otrzymać wtedy gęstą, jedwabistą konsystencję (najczęściej zaleca się, by dodatkowo je zagęścić). Można też przygotowywać pseudo-serki / twarożki (zresztą patrząc na odcedzoną na gazie okarę, jest to pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy – wygląda jak domowy biały ser! :)).
Przy okazji odsyłam Was również do nowego bloga Asi – Sojaturobię, gdzie oprócz receptur na roślinne mleko (np. migdałowe i kokosowe) znajdziecie mnóstwo wspaniałych przepisów wegańskich (o mlekach roślinnych pisała również niedawno Polka, m.in.o sojowym – klik).
Wiosna w tym roku każe nam na siebie czekać. Zeszłoroczne zdjęcia przywołują wspomnienia soczystej zieleni, pierwszych kwitnących drzew i krzewów, eksplozji wiosennych kolorów. W tym roku młode, zielone listki są jeszcze mikroskopijne, a o kwinących drzewach można tylko pomarzyć…
Dziś rano powitał nas deszcz i pochmurne niebo, jednak popłudniowa aura na szczęście okazała się zdecydowanie bardziej łaskawa : słońce i ponad 20 stopni na termometrze (no dobrze, w mocno nasłonecznionym miejscu, ale zawsze to lepsze niż zero ;) ). Może więc już niebawem uda się zamienić wełniany płaszczyk na lekki, wiosenny trencz, który cierpliwie czeka w szafie na swoją kolej? :)
Na szczęście brak zieleni za oknem możemy sobie zrekompensować jej obecnością na talerzu :) Dobrze jest więc przypomnieć sobie np. o kiełkach (informacje ogólne dla zainteresowanych tutaji tutaj, a pozostałe szczegóły w zakładce kiełki – klik), które teraz na przednówku są idealnym zastrzykiem witamin i mikroelementów (koktajle z ich dodatkiem są wyjątkowo cennym elementem naszej diety).
Z pojawiających się na tagru wszelakich młodych listków (szpinak, rukola, roszponka, rukiew wodna czy niebawem już listki pokrzywy czy rzodkiewki) oprócz sałatek można przygotować np. wiosenną zupę, jak np. ta z roszponką – klik lub ta z listkami rzodkiewki – klik (na szparagową z rukolą trzeba będzie chyba w tym roku nieco dużej poczekać…).
Warto też włączyć do naszego menu np. liście mniszka lekarskiego (taraxacum officinale), który zawiera przede wszystkim sporo witamin (A, B i C) oraz mikroelementów (między innymi potas, żelazo i wapno), a ponadto pomaga nam w pobudzeniu przemiany materii (nieco więcej o mniszku pisałam tutaj – klik). Często poleca się spożywanie mniszka również w formie soków, wyciągów czy ziołowych naparów, gdyż świetnie oczyszczaorganizm zmęczony nie tylko samą zimą, ale i naszą zimową dietą.
A skoro już o wiosennym detoksie mowa, polecam również pijanie herbatki / naparu z rozmarynu, który odtruwa i regeneruje wątrobę (a herbetka z ogonków czereśni wspomoże pracę nerek); do listy dobrych dla nas roślin możemy też teraz dodać np. wspomnianą już wyżej pokrzywę, czarną rzepę czy karczochy, również w formie naparów, soków, ekstraktów czy też kapsułek.
Nie zapominajmy jednak, że tak naprawdę ważne jest przede wszystkim to, co jemy i czym ‘zasilamy’ nasz organizm. Jeśli będziemy dobrze i mądrze się nim opiekować przez cały rok, nie trzeba się będzie zbytnio martwić o przesilenie wiosenne czy różne witaminowe niedobory. Wszak – ponoć – jesteśmy tym co jemy :)
* * *
A na koniec jeszcze dwa ogłoszenia parafialne ;)
1. Jak pewnie zauważyliście – zmieniła się (nareszcie!) szata graficzna bloga i po prawie dwóch latach (!!!) od ‘zamówienia’ doczekałam się wiosennej odsłony bloga (ponoć lepiej późno niż… ;)). Mam nadzieję, że zmiany przypadną Wam do gustu (małe kosmetyczne przeróbki jeszcze w trakcie…) i że wszystko będzie funkcjonować tak jak powinno. Jednocześnie przepraszam za wczorajsze i dzisiejsze krótkie zablokowanie adresu, które być może jeszcze się w najbliższych dniach przytrafi (są to jednak zazwyczaj przerwy zaledwie kilkuminutowe).
Będę wdzięczna za wszelkie uwagi, szczególnie jeśli zauważycie, że cokolwiek nie funkcjonuje tak jak powinno. I proszę przy okazji o wyrozumiałość i cierpliwość ;)
Mam też mały problem z kolorystyką bloga, bowiem na ekranie komputera męża zieleń jest dosyć ciepła i wiosenna, a na moim wpada nieco w chłodny, niebieskawy odcień… Ciekawa więc jestem, jak wygląda to u Was (wciąż bowiem nie do końca wiem, co z tym fantem zrobić…).
2. Jako, iż zainteresowanie książkami Cecylki Knedelek było spore, zdobyłam dla Was (dzięki uprzejmości wydawnictwa ‚Jedność’) trzy dodatkowe egzemplarze ‘Książki Kucharskiej’ Cecylki (z drewnianą łyżką :)), które – po wyeliminowaniu komentarzy osób już wylosowanych lub nie zainteresowanych – trafiają do :
- Edith (komentarz z dn 11 marca, 22h14)
- elisabettadem (komentarz z dn. 12 marca, 22h35)
- Majki (komentarz z dn. 12 marca, 8h56)
Proszę więc o kontakt mailowy (adres w górnym prawym rogu bloga), by książki mogły jak najszybciej do Was dotrzeć :)
Pozdrawiam serdecznie! I życzę Wam pięknej, słonecznej wiosny :)