Archiwa kategorii: bez jajek i mleka krowiego

Brioszka marmurkowa (bez jajek i mleka)

brioszka_czekoladowa03
Lubię wspólne, wirtualne kucharzenie (choć rzadko niestety mam na nie czas…). Lubię, gdy nagle pada hasło : ”a może na weekend przygotujemy razem brioszkę / bułeczki / drożdżówki z serem?” (niepotrzebne skreślić ;)). Wybieramy przepis, uzgadniamy datę, a później oglądamy owoce naszych kulinarnych poczynań na łamach forum. Wymieniamy się spostrzeżeniami i ewentualnymi napotkanymi trudnościami, a następnie plasujemy przepis w naszym prywatnym rankingu (czy będzie do powtórki? czy jednak nie?).
Ostatnio to Bajaderka (znana Wam z pewnością z czeluści internetu, jej niezawodne przepisy od lat bowiem krążą w sieci…) zmobilizowała mnie do upieczenia bardzo ciekawej brioszki, która jednak kosztowała mnie nieco nerwów przy pierwszym podejściu (brioszka rzecz jasna, nie Bajaderka ;)). Otóż masa kakaowa, którą z powodu alergii musiałam przygotować bez dodatku białka, niestety nie do końca chciała należycie współpracować, w zwiazku z czym w pierwszej wersji powstała u mnie drożdżowa rolada (nie narzekam – była pyszna! :)). Już następnego dnia jednak stwierdziłam, że nie dam się jakiejś banalnej masie pokonać ;) i podjęłam drugą próbę – tym razem już całkiem udaną – z czystym sumieniem mogę więc dziś i Wam przepis polecić :)

brioszka_czekoladowa4
Reakcje na temat brioszki na forum były różne, wiadomo – de gustibus… Mnie bardzo przypadła ona do gustu i z całą pewnością będę do niej wracać (choć faktem jest, że przygotowanie jej zabiera nieco więcej czasu niż zwykle, ze względu na chłodzenie i późniejsze wałkowanie / rolowanie ciasta, za drugim razem jednak poszło mi to o wiele sprawniej niż przy pierwszym podejściu).
Brioszka jest delikatna, tylko lekko słodka, dzięki czemu idealnym dodatkiem do niej w wersji śniadaniowej  będzie np. również dżem (u nas wciąż pomarańczowy :)). Masa kakaowa nie tylko nadaje brioszce marmurkowego uroku, ale i delikatnego, czekoladowego posmaku, co nam akurat bardzo odpowiadało.

Oczywiście zmuszona byłam dokonać kilku zmian : masło zastąpiłam delikatną oliwą, a mleko krowie – migdałowym; żeby masa kakaowa i bez dodatku białka lepiej się ścięła – mąkę zastąpiłam maizeną, co okazało się całkiem dobrym rozwiązaniem. Zwiększyłam odrobinę ilość cukru (a zmniejszyłam ilość soli), dodałam też otartą skórkę z pomarańczy i szczyptę szafranu dla koloru. Więcej grzechów nie pamiętam :D
Brioszka (no dobrze – pseudo brioszka w moim wykonaniu, jej udziałem nie jest tu bowiem nawet minimalna ilość masła ;)) okazała się jeszcze lepsza na drugi dzień, a nawet na trzeci (co jest zdecydowaną zaletą wegańskich drożdżowych wypieków). Polecam więc, jeśli macie ochotę na coś lekkiego i oryginalnego.
Poniżej przepis oryginalny w tłumaczeniu stąd – klik (z drobnymi modyfikacjami) + moje uwagi.

(Aniu, raz jeszcze dziękuję za pomysł i motywację! :*)

brioszka_czekoladowa02
Brioszka marmurkowa (bez jajek i mleka)

(oryginał tutaj  i  tutaj)

Na brioszkę :
450 g mąki
1 łyżeczka suchych drożdży (u mnie nieco więcej, ok. 1½ łyżeczki)
60 g cukru (u mnie 85 g jasnego cukru trzcinowego, zmielonego)
260 ml letniego mleka (użyłam migdałowego)
15 g masła (u mnie ok. 1,5 łyżki oliwy)
1 łyżeczka soli (dałam mniej, ok. 1/3 łyżeczki)
otarta skórka z 1 pomarańczy
szczypta szafranu

Na masę czekoladową :
20 g mąki (użyłam maiżeny)
50 g cukru (u mnie ponownie jasny trzcinowy, zmielony)
1 białko (pominęłam)
80 ml mleka (migdałowego)
20 g gorzkiego kakao
10 g masła (u mnie ok. ½ łyżki delikatnej oliwy)
+ żółtko / mleko do posmarowania (u mnie mleko migdałowe wymieszane z odrobiną szafranu)

Mleko lekko podgrzać i rozpuścić w nim szafran. Mąkę wymieszać z solą i skórką pomarańczową, dodać cukier i drożdże, a następnie dodając mleko oraz oliwę wyrobić hakiem robota przez kilka minut jednolite, elastyczne ciasto (ma się odklejać od ścianek misy).
(w oryginale – wymieszać bezpośrednio mąkę, sól, cukier, drożdże, masło w temperaturze pokojowej oraz mleko i wyrobić ciasto).
Przykryć folią spożywczą i odstawić na 1 – 1h30 w temp. pokojowej (ciasto ma podwoić objętość).
Masa czekoladowa :
W miseczce wymieszać mąkę, cukier i białko (u mnie maizena + cukier). Zagotować mleko z dodatkiem kakao. Zdjąć z ognia, dodać mieszankę na bazie mąki i stale mieszając dalej gotować na wolnym ogniu aż masa zgęstnieje (podobnie jak do crème pâtissière). Zdjąć z ognia, dodać masło / oliwę, wymieszać i pozostawić do wystudzenia (polecam wstawienie garnka do zimnej wody, by masa dosyć szybko się schłodziła). Następnie przełożyć masę na folię spożywczą, rozpłaszczyć / rozsmarować ją na kwadrat o grubości ok. 0,5 cm, zawinąć i umieścić w lodówce (uwaga – polecam umieścić masę w zamrażalniku, przynajmniej w końcowej fazie przygotowania, gdyż samo chłodzenie w lodówce u mnie niestety absolutnie nie zdało egzaminu; masa musi być na tyle zimna, by dało się odkleić folię wciąż zachowując zwarty kwadrat; jeśli wciąż przykleja się do folii – pozostawiamy ją w zamrażalniku do skutku).
Gdy ciasto na brioszkę podwoiło objętość umieszczamy je na ok. 30 min w lodówce, by lekko ‘stwardniało’ (łatwiej będzie je później wałkować). Następnie przekładamy je na lekko umączony blat, rozpłaszczamy / rozwałkowujemy na prostokąt, w środku umieszczamy masę czekoladową, nakładamy obydwa boki do środka składając ‘w kopertę’ (tak jak w przypadku ciasta francuskiego, z tym, że zamiast masła rozwałkowujemy masę czekoladową) i lekko rozwałkowujemy ciasto; następnie ponownie składamy je w kopertę i ponownie rozwałkowujemy, czynność powtarzamy raz jeszcze (ja za każdym razem obracałam ciasto o 90°, tak by utworzyć ‘listkowanie’ (podobnie jak w cieście francuskim, choć w uproszczonej wersji, nie schładzamy bowiem ciasta po każdym składaniu / wałkowaniu).
Po ostatnim rozwałkowaniu ciasto zrolować, naciąć w kilku miejscach i umieścić w wyłożonej papierem do pieczenia keksówce. Szczelnie przykrytą brioszkę (umieszczam ją w dużym worku) pozostawić do wyrośnięcia na ok. 1 godz. w temperaturze pokojowej.
Piekarnik rozgrzać do 200°.
Przed pieczeniem posmarować ciasto żółtkiem wymieszanym z odrobiną wody lub mleka (u mnie mleko migdałowe + szczypta szafranu), obniżyć temperaturę do 180° i piec brioszkę przez ok. 30 – 35 minut. Wystudzić  na kratce (uwaga – nie idziemy moim śladem i nie kroimy brioszki przed całkowitym wystygnięciem ;)).

brioszka_czekoladowa5
Uwagi :

- jeśli lubicie słodsze ciasta, użyjcie 100 – 120 g cukru

- dodatek skórki z pomarańczy wyjątkowo dobrze tutaj pasuje (do masy dodałam również kilka kropli naturalnego olejku pomarańczowego, ‘aptecznego’; w pierwszej wersji, gdy masa nie chciała stężeć, ostatecznie dodałam do niej ok. 1,5 łyżki dżemu pomarańczowego i rozsmarowałam całość na cieście, a następnie zrolowałam

- ciasto wałkowałam na papierze do pieczenia (bez podsypywania mąką) i po zrolowaniu bezpośrednio z papierem przełożyłam brioszkę do keksówki – polecam nieco szerszą formę niż tradycyjna keksówka, np. ok. 13 x 25 – 28 cm

- tutaj na zdjęciach widać poszczególne etapy przygotowania ciasta – klik


Pozdrawiam serdecznie!

EDYCJA – przepis za sugestią Wisły  wielką przyjemnością dodaję do lutowej listy wypieków ‚zakwasie i na drożdżach’ :)

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Naleśniki – bez jaj! ;)

crepes_vegan1
Po tegorocznych naleśnikach nie ma już śladu; podrzucanie na patelni zaliczone, moneta w lewej dłoni takoż ;)
W niedzielę nie było niestety czasu na to, by jednocześnie smażyć naleśniki, pałaszować je i robić przy tym zdjęcia na potrzeby bloga, dlatego też wczoraj przygotowałam drugą ich partię, specjalnie dla Was ;)

Ostatnimi czasy najczęściej przygotowuję naleśniki na mleku migdałowym z dodatkiem wody gazowanej, która choć po części zastępuje tu jajka i spulchnia ciasto. Część mąki zastępuję też maizeną, która powoduje, że ciasto lepiej się ‘skleja’, a naleśniki są elastyczne i sprężyste (podobny efekt uzyskamy zastępując wodę gazowaną piwem). Reszta – jak w poprzednich naleśnikowych wpisach : ciasto dokładnie, energicznie mieszamy uważając, by nie powstały grudki (jeśli tak się stanie – przecedzamy masę przez sito), a następnie odstawiamy ciasto na minimum godzinę (lub na dłużej, wtedy jednak wstawiamy ciasto do lodówki), by mąka mogła napęcznieć i by gluten mógł odpowiednio się rozwinąć – naleśniki będą miały idealną, aksamitną konsystencję; dobrze rozgrzewamy patelnię (to chyba jeden z najważniejszych czynników – na słabo rozgrzanej patelni trudno będzie usmażyć dobre naleśniki…) i lekko smarujemy ją tłuszczem przed smażeniem pierwszego naleśnika (później nie jest to już konieczne dzięki dodatkowi tłuszczu do ciasta). Et voilà :)
A jako iż mam ostatnio w kuchni ‘fazę’ na wszystko, co pomarańczowe (spijam hektolitry soku pomarańczowego, jadam tylko dżem pomarańczowy i wszędzie, gdzie się da dodaję otartą skórkę z pomarańczy…), to i naleśniki powstały w wersji pomarańczowej właśnie :)

crepes_vegan02

Naleśniki (bez jajek i nabiału)

szklanka = 250 ml
proporcje na 4-5 dużych naleśników  (najczęściej przygotowuję je z 1,5 porcji)

1 szklanka mąki
(używam 40 g maizeny +  90 – 100 g mąki T650 – 750)
spora szczypta soli
opcjonalnie – szczypta cynamonu / kardamonu  lub ok. ¼ otartej tonki
otarta skórka z 1 małej pomarańczy
1 szklanka mleka (u mnie migdałowe)
1/3 szklanki wody gazowanej (+ ewentualnie ok. 50 – 80 ml wody do późniejszego użycia)
1,5 – 2 łyżki oleju / oliwy
2 łyżki syropu klonowego (lub płynnego miodu / syropu z agawy)

Mąkę wymieszać z solą, otartą skórką z pomarańczy i (ewentualnie) przyprawami. Wymieszać mleko i wodę i partiami dodawać płyn do mąki energicznie mieszając, tak by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać oliwę / olej oraz syrop klonowy / miód, ponownie wymieszać, przykryć i odstawić ciasto w chłodne miejsce na minimum godzinę.
Jeśli ciasto jest dosyć gęste, dodać do niego jeszcze ok. 1/3 szklanki wody gazowanej (więcej lub mniej, w zależności od typu użytej mąki i od waszych preferencji; im rzadsze ciasto, tym cieńsze naleśniki) i dobrze wymieszać.
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie. Usmażone naleśniki możemy układać w lekko nagrzanym piekarniku (ok. 30 – 50°) – dobrze jest przełożyć je papierem do pieczenia, by się nie skleiły.
Podawać np. z ulubionym dżemem (u nas ostatnio pomrańczowy lub mandarynkowy).

crepes_vegan3

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Jarmuż, sok i o jodzie słów kilka…

jarmuz_sok
Jeśli jarmużu nie macie jeszcze dosyć ;) i jeśli na surowo Wam on niestraszny, to polecam również sok, który będzie jeszcze lepszą bombą witaminową (i tak jak pisałam w poprzednim ‘sokowym’  wpisie – dobrze jest użyć ekologicznych warzyw / owoców i niewoskowanych cytrusów, na ile to oczywiście możliwe…).

Proporcje dosyć dowolne (podpatrzone u teściów) :
na około 500 ml liści jarmużu* dodaję dwa małe jabłka, kawałek imbiru (2-3 cm) oraz ok. ¼ – ½ małej cytryny (pozbawiam ją białej części skórki, która nadaje goryczy). Radzę spróbować soku pod koniec wyciskania warzyw i zdecydować, czy wolicie dodać nieco więcej cytryny, imbiru czy jabłka. Po takiej dawce witaminy C żadne katary i przeziębienia imać się Was nie będą! :)

* jak pisałam wcześniej – moje listki jarmużu są małe, więc częściej podchodzę do nich objętościowo niż wagowo


*   *   *

Przy okazji i tutaj dopiszę odpowiedź na pytanie zamieszczone przez Lo w komentarzach do poprzedniego wpisu, à propos jarmużu i faktu, iż spowalnia on wchłanianie jodu.
Czy to prawda? Tak, jak najbardziej.
Tak jak wiele innych roślin – nie tylko krzyżowych (np. brukselka, kalafior, brokuły, ale i soja, fasola czy nawet podobno cebula…), jarmuż zawiera goitrogeny, które powodują zaburzenia wchłaniania jodu (zainteresowanych tematem odsyłam np. tutaj – klik). Tyle tylko, że jeśli spożywamy jarmuż zaledwie kilka razy w tygodniu i nie w dawkach kilogramowych, to naprawdę nie powinno nam to spędzać snu z powiek. No chyba, że wszelakie warzywa kapustne były by podstawą naszej diety przez cały rok, w co raczej wątpię ;)
Poza tym ważny jest fakt iż fermentacja lub obróbka cieplna neutralizuje problem goitrogenów (wg badań o wiele skuteczniejsze okazuje się gotowanie warzyw w wodzie niż na parze, choć wtedy niestety pozbawiamy je również innych cennych substancji); podobny problem dotyczy soi na przykład – jej nadmiar może nie być dla naszego organizmu przyjazny, jednak problem ten w znacznie mniejszej mierze dotyczy produktów poddawanych uprzedniej fermentacji.

Czy powinniśmy więc unikać jarmużu? Nie! Absolutnie nie. Wystarczy tylko – tak jak do wszystkiego – podejść do niego mądrze i z umiarem. Szkoda by było wykluczyć z naszej diety tak cenne warzywo – klik, ma bowiem do zaoferowania zdecydowanie więcej korzyści niż wad. A jeśli obawiacie się o poziom jodu w organizmie, wystarczy wzbogacić dietę o ten pierwiastek, nie wykluczając jednak jarmużu (jeśli zaś wiecie, że macie problemy z tarczycą, to lekarz / dietetyk sam powie Wam wtedy czy i z czego należy zrezygnować).


Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email