edycja : to niestety nie widok z mojego okna, a z ostatniego ‚wypadu’ w plener… :)
‚
Czerwcowe słońce, które nareszcie raczyło do nas zawitać, totalnie mnie rozleniwia; owszem – gotuję, czasami nawet robię zdjęcia ;) zdecydowanie gorzej jednak jest z mobilizacją do blogowych wpisów… Tym bardziej, jeśli dzień spędza się w takiej scenerii, jak na powyższym zdjęciu, korzystając z pierwszego słonecznego dnia po wielu dłuuugich dniach deszczu…
‚
‚
A jako iż połowa czerwca już za nami, to oznacza to, że zaczęła się jedna z najsmaczniejszych kulinarnych pór roku (oczywiście to tylko moje subiektywne zdanie ;)). Niestety nie ma już na ‘mojej’ farmie szparagów (starcza ich zaledwie do początku czerwca niestety…), za to na otarcie łez od ponad tygodnia jest już groszek (i zwykły, i cukrowy), fasolka szparagowa w kilku odmianach, młode cukinie i fenkuł, a wszystko to oczywiście idealnie smakuje z wiosennymi ziemniakami :) Tylko bobu brakuje mi do pełni szczęścia, ale i on już za chwilę pojawi się na straganie… ‚
‚
Obiady i kolacje są teraz niezwykle szybkie : zielone warzywa najczęściej gotuję na parze, bardzo krótko, by wciąż były lekko chrupkie. Do tego młode ziemniaki – pieczone lub smażone na patelni, oraz cukinia, często również grillowana lub pieczona. Do tego lekki, ziołowy sos vinaigrette, czasami jogurt (kozi lub owczy) w równie ziołowej wersji. Możemy też dodać kilka wiórków pecorino (lub parmezanu) czy kilka plasterków szynki parmeńskiej i wiosenna obiado-kolacja gotowa :) ‚
‚
A do tego najchętniej oczywiście zioła z domowej uprawy – na zdjęciu poniżej tymianek cytrynowy, który pokochałam kilka lat temu; oprócz niego, jak co roku rośnie spory zapas bazylii, trochę szczypiorku, pietruszki, koperku, mięty i melisy oraz oregano i majeranek, który rozrasta się w szalonym tempie. ‚
‚
A jeśli są u Was jeszcze dostępne szparagi, to polecam również tę oto ‘sałatkową’ wersję z brokułem, pieczonymi ziemniakami i ziołowym sosem vinaigrette, która idealnie pasuje na czerwcowy, słoneczny obiad :)
‚ ‚
Czasami niestety zmuszeni jesteśmy trochę zwolnić tempo. Nawet wtedy, gdy wcale nie mamy na to ochoty. Zapala się czerwone światło i musimy dostosować się do pewnych zaleceń – na przykład pooperacyjna zerowa ilość wysiłku i dźwigania, co nie za bardzo niestety idzie w parze z kucharzeniem… A jako iż nie jestem wzorową pacjentką, to nie zawsze przestrzeganie tych zasad mi się udaje ;)
Dzisiejsze danie na szczęście można zrobić nawet wtedy, gdy samopoczucie lub wolny czas nie bardzo nam na to pozwalają. Jeśli zaopatrzycie się w zielone szparagi, to nie trzeba ich będzie obierać, wystarczy odłamać zdrewniane końcówki i ewentualnie pokroić je na mniejsze kawałki. Pomidory (powinny być jak najsłodsze, co na razie nie jest jeszcze zbytnio możliwe niestety…), czarne oliwki i aromatyczna bazylia (a ode mnie jeszcze otarta skórka z cytryny, która idealnie tutaj pasuje) i czosnek. Potem wszystkie składniki wkładamy do żaroodpornego naczynia, mieszamy, wstawiamy do piekarnika i po kilkunastu minutach mamy pyszny, wiosenny obiad :)
(Yrso, dziękuję za podzielenie się przepisem!)
‚
Pieczone szparagi z pomidorami, oliwkami i bazylią, wg Jamiego Olivera
(Jamie Oliver – ‘Oliver w kuchni’ , przepis podany przez Yrsę tutaj – klik)
4 porcje
900g szparagów
20 pomidorków koktajlowych
1 ząbek czosnku pokrojony w cienkie plasterki
1 garść świeżej bazylii
1 spora garść czarnych oliwek
3 łyżki oliwy
sól, pieprz, szczypta pokruszonego chilli do smaku
opcjonalnie – nieco otartej skórki z cytryny (moja wersja)
Piekarnik rozgrzać do 225°C.
Umyte szparagi pozbawić zdrewniałych końcówek (zielonych nie musimy obierać, białe zdecydowanie tak) i ewentualnie pokroić na krótsze kawałki. Listki bazylii poszatkować lub porwać na mniejsze kawałki, pomidory ewentualnie przekroić. Wszystkie składniki wymieszać z dodatkiem oliwy i przypraw, wstawić do gorącego piekarnika i piec ok. 10-12 minut (jeśli szparagi są grube – nieco dłużej). W trakcie pieczenia delikatnie przemieszać 2-3 razy.
‚
* * *
Ja podałam je na obiad z młodymi pieczonymi ziemniakami, a z ‘resztek’, z dodatkiem komosy ryżowej (quinoa), powstała szybka sałatka na kolację (choć następnym razem przyda się na lunch do pracy :)).
Spora część kupowanych na farmie szparagów zostaje skonsumowana w najprostszej formie : upieczone tylko z dodatkiem odrobiny oliwy, soli i otartej skórki z cytryny (mniej więcej tak jak pokazywałamtutaj – klik) stają się idalnym ‘sałatkowym’ dodatkiem (na zdjęciu podane z oliwą truflową oraz prosciutto di San Daniele).
‚
‚
Pozdrawiam serdecznie! I pięknej, słonecznej niedzieli Wam życzę :)
Gdybym powiedziała Wam, jak długo nie jadałam kapusty, pewnie i tak byście mi nie uwierzyli ;) Nigdy nie było to moje ulubione warzywo, przynajmniej nie na tyle ulubione, by do niego tęsknić i eksperymentować. Owszem, kapusta w postaci kiszonej dosyć regularnie pojawiała się (i nadal pojawia) w moim jesienno-zimowym jadłospisie, od tej świeżej jednak nieco stroniłam. Do czasu. Do czasu gdy sama zaczęłam przygotowywać kapustę, lecz nieco inaczej niż w moim rodzinnym domu. A że najlepsza jest ta wiosenna, to właśnie teraz serwuję ją najczęściej.
Przede wszystkim – pomijam etap gotowania młodej kapusty w wodzie, jest bowiem na tyle delikatna, że bardzo szybko mięknie duszona tylko w odrobinie tłuszczu; poza tym mam wrażenie, że z odlewaną po ugotowaniu warzyw wodą wylewam też większość witamin i mikroelementów (jak i część smaku samego warzywa), dlatego – gdy tylko to możliwe – unikam takiego sposobu przygotowania. Nie zagęszczam kapusty mąką, gdyż gotując ją bez dodatku wody kapusta żadnego ‘zagęszczacza’ nie potrzebuje. Nie dodaję też cukru, gdyż taka młoda, wiosenna kapusta sama w sobie jest pełna smaku. Jednego tylko nie można pominąć (jestem pewna, że się ze mną zgodzicie… ;)) : jak największej ilości koperku! :)
Dla tych zaś, którzy najchętniej wszystko przyprawili by curry (od śniadania począwszy… ;)), powstała kapusta w wersji nieco egzotycznej, z mlekiem kokosowym i curry właśnie oraz z większą ilością ‘sosu’. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy tak przygotowana kapusta i mnie posmakuje, okazało się jednak, że od razu powinnam była przewidzieć podwójną porcję ;) (wersja z curry pod koniec wpisu)
‚
Młoda kapusta z koperkiem
ok. 500 g kapusty (2 główki, waga przed przygotowaniem)
1 szalotka lub 1 mała cebula (ok. 50-60 g)
2-3 łyżki oliwy / oleju lub masła (można też użyć pół na pół masła i oliwy / oleju)
2-3 łyżki przecieru pomidorowego (można pominąć)*
sok z cytryny (ok. 1/3 – 1/2 łyżki)
sól, pieprz do smaku
spory pęczek świeżego, posiekanego koperku opcjonalnie : ok. 140 g ulubionej wędliny (użyłam salsiz)
Kapustę opłukać, ewentualnie pozbyć się 1-2 wierzchnich liści, przekroić i poszatkować (pozbywamy się twardej, centralnej części).
W głębokim rondlu lub garnku żeliwnym rozgrzać tłuszcz.
Szalotkę (cebulę) drobno poszatkować i zeszklić na rozgrzanym tłuszczu uważając, by zbyt mocno jej nie zrumienić (jeśli dodajemy wędlinę – podsmażyć ją również chwilę razem z szalotką / cebulą). Następnie dodać kapustę, dobrze wymieszać z cebulą i wędliną, posolić i dusić na wolnym ogniu regularnie mieszając (możemy podlać odrobiną wody) aż kapusta zacznie mięknąć (ok. 8-10 minut); wtedy dodać przecier pomidorowy i dusić do pożądanej konsystencji (u mnie to dodatkowe 5-10 minut). Dodać koperek i doprawić pieprzem i odrobiną soku z cytryny.
*Kapustę możemy też przygotować bez dodatku przecieru pomidorowego, wtedy utrzyma swój piękny, wiosenny kolor, jak na zdjęciu poniżej : ‚
‚
Oczywiście jeśli wolicie nieco bardziej ‘płynną’ konsystencję, wystarczy dodać trochę więcej wody do duszenia kapusty (ja wolę tę wersję ‘minimum’). A do tego np. młode ziemniaki (uwielbiam pieczone lub uduszone ‘w mundurkach’ na patelni) i mamy szybki, pyszny, wiosenny obiad :) ‚
* * *
Druga wersja, z dodatkiem curry i mleka kokosowego też jest pyszna, jednak rzecz jasna mniej wyraźnie czuć tutaj smak samej kapusty (choć dzięki temu uda się ją może ‘przemycić’ dla tych, którzy za kapustą nie przepadają ;)), dlatego wersję tę będę częściej przygotowywać w sezonie jesienno-zimowym. Inspiracją był m.in. ten oto przepis – klik, poniżej moja weekendowa wersja (niestety mało fotogeniczna…) :
Kapusta z mlekiem kokosowym i curry
1 główka młodej kapusty (ok. 250 g)
1 mała szalotka
2 łyżki oleju lub masła klarowanego
1-2 łyżki przecieru pomidorowego (w sezonie – 1 pokrojony pomidor)
½ łyżeczki mielonego kuminu
2 – 2,5 łyżeczki curry
½ łyżeczki kurkumy
garść rodzynek
ok. 200-250 ml mleka kokosowego (250 ml – jeśli chcemy otrzymać więcej ‘sosu’)
Kapustę opłukać, ewentualnie pozbyć się 1-2 wierzchnich liści, przekroić i poszatkować (pozbywamy się twardej, centralnej części).
W głębokim rondlu lub garnku żeliwnym rozgrzać tłuszcz.
Szalotkę drobno poszatkować i zeszklić na rozgrzanym tłuszczu (ok. 1 min.); nastęnie dodać kumin i curry, wymieszać i ponownie smażyć ok. 1 minutę, dodać przecier pomidorowy / pomidor i dusić jeszcze chwilę. Następnie dodać poszatkowaną kapustę, mleko kokosowe, kurkumę oraz rodzynki, posolić do smaku, dokładnie wymieszać i dusić na wolnym ogniu do miękkości (ok. 15-20 minut). Doprawić do smaku pieprzem i solą.
Podawać np. z ryżem i tofu (tofu można dodać do kapusty pod koniec gotowania, ja jednak podałam smażone osobno kotleciki typu Quorn).