Czy zgadniecie, jakie było pierwsze polskie słowo, którego nauczył się mój mąż? (poza zwrotami grzecznościowymi rzecz jasna ;) ) Otóż był to… krupnik! Ku uciesze mojej mamy, krupnik bardzo mu posmakował i od tego czasu regularnie gości on na naszym stole. I choć nie zawsze może podobny jest do tego tradycyjnego, to i tak nazywam go krupnikiem. Jak na przykład dziś. Choć dziś wolę nazwać go jednak pseudo krupnikiem, by nie narazić się tradycjonalistom ;)
*
*
Do tego pseudo krupniku użyłam warzywa, które chyba dosyć rzadko gości na polskich stołach, a mianowicie białej rzepy (czy też białej rzodkwi – po francusku ‘navet’). Najbardziej lubię tę młodą, która pojawia się na straganach na początku lata, ma bowiem delikatniejszy smak i nawet Ci, którzy za nią nie przepadają – nie wyczuwają jej w moim pseudo krupniku ;) Oczywiście zupę można przygotować również bardziej tradycyjnie – z ziemniakami zamiast białej rzepy. I do tego sporo natki pietruszki oraz kilka łodyżek lubczyku z mojej balkonowej hodowli (lubczyk na szczęście przetrwał atak mszyc, a wszystko to za sprawą larw biedronek, o których wspominałam tutaj:) ). I jeszcze spora szczypta kurkumy – dla słonecznego koloru i dla zdrowia ;)
Wpis czekał na publikację już od czerwca, jednak temperatury tych ostatnich dwóch miesięcy nie sprzyjały pisaniu o rozgrzewających zupach ;) Dziś jednak jest mokro i szaro (i trochę chłodno…) zupa więc ponownie bulgocze w garnku. A przy okazji zagości też i na blogu ;)
(całkiem niedawno o białej rzepie pisała również Miss_Coco a propos wytrawnej tarty tatin z białą rzepą właśnie, serdecznie polecam Wam lekturę jej posta – klik).
*
Pseudo krupnik z białą rzepą
6 łyżek kaszy jęczmiennej
ok. 1,3 – 1,5 litra bulionu
ok. 500 g warzyw (np. 150 – 200 g marchewki + 300 g białej rzepy lub ‘mieszanki’ rzepy i ziemniaków)*
1/2 łyżeczki kurkumy
1-2 liście laurowe
kilka ziarenek ziela angielskiego oraz czarnego pieprzu
natka pietruszki + kilka gałązek lubczyku
Kaszę dobrze wypłukać w zimnej wodzie (kilkukrotnie ją zmieniając). Następnie zalać ją bulionem, dodać przyprawy i gotować ok. 15-20 minut.
W tym czasie przygotować warzywa : umyć je i zetrzeć na tarce na dużych otworach (ziemniaki kroimy w małą kostkę). Do kaszy dodać warzywa i gotować jeszcze ok. 20-25 minut. Na kilka minut przed końcem gotowania dodać poszatkowaną natkę pietruszki i lubczyk (ile lubimy).
Smacznego!
* *Liście tej młodej rzepy możemy wykorzystać do zrobienia pysznej, zielonej zupy, np. takiej jak ta z liści rzodkiewki – klik.
Dziś, jak zwykle 1-go sierpnia (o czym wspominałam Wam rok temu), w dzień święta narodowego w Szwajcarii, zgodnie z panującą tu tradycją ;) obudził nas koncert orkiestry dętej ;)) I jak zwykle już o 6 rano rzecz jasna! :D Na szczęście tym razem nie zatrzymano się tuż pod naszym balkonem, dzięki czemu uniknęłam zawału serca, o który co roku przyprawia mnie odgłos trąbki wyrywający nas z głębokiego snu. Tak chyba wyglądają pobudki na obozach harcerskich (to tylko moje domysły, nigdy na takowym nie byłam ;) ). W niedzielę rano, w jedyny dzień w tygodniu kiedy mogę nie nastawiać budzika, średnio lubię tego typu ‘przyjemności’. Dobrze, że to tylko raz w roku ;)
Taka pobudka o świcie ma swoje dobre strony – dzięki temu bowiem mam czas poranną kawę, na prasę oraz na leniwe, niedzielne śniadanie. A na to dzisiejsze nie mogło rzecz jasna zabraknąć tradycyjnych bułeczek mlecznych z charakterystycznym nacięciem w kształcie krzyża i ze szwajcarskimi chorągiewkami :)
*
*
Tym razem upiekłam je na mleku kozim (alergii ciąg dalszy…), a masło zastąpiłam oliwą (przepis oryginalny znajduje się tu – klik ).
A do dzisiejszych bułeczek – prezentowany w poprzednim wpisie dżem brzoskwiniowo-morelowy z malinami, który kolorystycznie idealnie pasuje do szwajcarskiej flagi ;)
Do kawy zaś będzie ciasto z ‘narodowym’ owocem, czyli z morelami :) Tym razem w połączeniu z jeżynami i marcepanową kruszonką. W jednym z ostatnich numerów ‘Living’ Marthy Stewart zauroczyło mnie zdjęcie tarty z morelami i jeżynami właśnie, stwierdziłam więc, że wykorzystam ten pomysł i do mojego dzisiejszego ciasta. I okazało się, że te dwa owoce bardzo lubią swoje towarzystwo! A jako że morele lubią się również z kardamonem, to właśnie nim ‘doprawiłam’ ciasto. I do tego – marcepanowa kruszonka, by przełamać lekko kwaskowy posmak owoców (inspiracja kruszonką Bajaderki, z przepisu na tę tartę – klik).
Bazą przepisu jest najprostsze w przygotowaniu ciasto ucierane (część tłuszczu możemy też zastąpić np. 3-4 łyżkami kwaśnej śmietany czy gęstego jogurtu), które – za sprawą niewielkich tylko modyfikacji – świetnie smakuje z wszystkimi sezonowymi owocami. A marcepanowa kruszonka, która lekko ‘roztapia’ się na cieście, idealnie komponuje się ze smakiem moreli i jeżyn.
*
Ciasto z morelami, jeżynami i marcepanową kruszonką
na tortownicę o śr. 24 cm
kruszonka marcepanowa*
60 g marcepana
40 g mąki
30 g cukru (użyłam trzcinowego)
30 g masła * do ciasta zużyłam mniej więcej 2/3 z tych proporcji
owoce
ok. 15 – 16 moreli
ok. 150 g – 180 g jeżyn
ciasto
150 g tłuszczu roślinnego lub miękkiego masła
150 g cukru
2 duże jajka (lub 3 mniejsze)
150 g mąki
szczypta soli
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki zmielonego kardamonu
otarta skórka z 1 cytryny
Marcepan zetrzeć na tarce (radzę wcześniej go schłodzić – można go włożyć na kilkanaście minut do zamrażalnika). Wszystkie składniki kruszonki wymieszać i posiekać, by utworzyły się ‘grudki’. Gotową kruszonkę przykryć folią i odstawić w chłodne miejsce.
Piekarnik nagrzać do 180°.
Owoce umyć i dokładnie osuszyć. Morele przepołowić, wypestkować i pokroić na ćwiartki.
Masło utrzeć (zmiksować) z cukrem do białości. Dalej miksując dodawać po jednym jajku, a gdy masa jest już jednolita dodać otartą skórkę z cytryny oraz – partiami – mąkę wymieszaną z solą, proszkiem i kardamonem. Ciasto przelać do natłuszczonej i delikatnie wysypanej mąką formy, ułożyć owoce i posypać marcepanową kruszonką. Piec ok. 45 min (lub do suchego patyczka).
*
Smacznego!
*
ciasto przed pieczeniem
*
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłej, słonecznej niedzieli :)
*
Lipiec dobiega już końca, pora więc pomyśleć o przetworach z moreli ;)
Tutaj konfitura morelowa (czy też dżem) to tradycja, nie może więc zabraknąć choć kilku słoiczków domowych przetworów z moreli na zimę. Niestety tradycyjna tego typu konfitura (czyli np. ta robiona przez teściową ;) ) nie wchodzi u mnie w rachubę; nie jestem bowiem w stanie przełknąć czegoś, co zawiera blisko kilogram cukru na kilogram owoców. Swoje dżemy robię po to, by czuć w nich przede wszystkim smak owoców, a nie cukru, dlatego ‘okrajam’ ten składnik jak tylko mogę.
Dżemy / konfitury lubię wzbogacać przyprawami czy ziołami. Dzięki temu co sezon z tych samych owoców można wyczarować coś innego. I tak do moreli na przykład świetnie pasuje wanilia, kardamon, cynamom, imbir a nawet szafran, który dodatkowo nadaje owocom pięknego, intensywnego koloru. Rozmaryn, werbena cytrynowa a przede wszystkim lawenda również są godnymi polecenia partnerami dla moreli. A propos lawendy – jeśli używamy kwiatów (suszonych lub świeżych) warto zawinąć je w gazę i wyciągnąć je pod koniec smażenia, by smak nie stał się zbyt intensywny i ‘mydlany’ (od pewnego czasu zamiast kwiatów lawendy używam naturalnego olejku eterycznego, który jest prawdziwą ‘esencją’ rośliny i który wg mnie nadaje potrawom bardziej subtelnego aromatu).
Wybierając owoce do przygotowania dżemów / konfitur pamiętajmy, by były one dobrze dojrzałe, jednak nie za bardzo, gdyż im bardziej dojrzałe owoce, tym mniej zawierają one pektyny, co jest logiczne : dojrzały owoc = o wiele więcej cukru = o wiele mniej kwaśności, a im mniej kwaśny owoc – tym mniej pektyny; wtedy możemy ewentualnie dodać np. nieco soku z cytryny (ok. 2-3 łyżki na każdy kilogram owoców, połowę na początku smażenia, a połowę pod koniec) co - obniżając Ph preparacji – powoduje lepsze ‘ścinanie’ się masy. Możemy też oczywiście dodać samej pektyny lub bogatych w nią owoców, o czym wspominałam również tutaj – klik.
Do dżemów z moreli czy brzoskwini bardzo często obieram owoce ze skórki – w tym celu zalewam je wrzątkiem i pozostawiam na ok. minutę, po czym natychmiast przekładam je do zimnej wody i po chwili obieram. Jako że nie używam cukrów żelujących, to owoce smażę dosyć długo, nie przeszkadza mi bowiem konsystencja marmolady, wręcz przeciwnie ;) Jeśli jednak chcemy by owoce nie były zbytnio ‘rozgotowane’ a konfitura nadal pozostaje dosyć płynna, możemy ‘wyłowić’ owoce i dalej gotować sam pozostały w rondlu sok (dodając również to co skapuje z odłożonych owoców), aż do otrzymania odpowiedniej konsystencji; wtedy przekładamy owoce ponownie do garnka, gotujemy jeszcze ok. 5 minut i napełniamy wyparzone / wypieczone słoiki.
Jeśli zaś chcemy naszej konfiturze nadać charakterystycznego aromatu – dodajmy do niej kilka gorzkich ‘migdałów’ znajdujących się w pestce moreli : pestkę rozgniatamy, wyciągamy ‘migdał’, blanszjemy go, obieramy ze skórki i dodajemy go do naszej konfitury (ok. 5 sztuk na kilogram owoców). Pod warunkiem oczywiście, że lubimy ten posmak ;)
A samych pestek z moreli nie wyrzucamy! Wkładamy je do dużego słoja (najlepiej jeśli będą mieć ‘przyczepiony’ jeszcze kawałek owocu), zasypujemy cukrem (500-600 g na ok. 100 pestek), dodajemy kilka gorzkich ‘migdałów’ + ewentualnie dwie morele, zalewamy alkoholem (ok. 1 litr) i po kilku miesiącach otrzymujemy pyszną nalewkę ;) A przy okazji wielce ekologiczną, nic się bowiem w naszej kuchni wtedy nie zmarnuje :D
Dziś jednak nie o nalewce ma być, a o przetworach, choć i coś ‘procentowego’ znajdzie się na końcu listy ;) *
Dżem morelowy z lawendą (lub kardamonem)
1 kg moreli (waga po wypestkowaniu)
ok. 250 cukru
3 źdźbła lawendy (lub 2 krople naturalnego olejku eterycznego)*
dodatkowo : sok z cytryny lub pektyna naturalna
* lawendę możemy zastąpić zmielonym kardamonem
metoda I
Morele sparzyć i pozostawić we wrzątku na ok. minutę, następnie przełożyć je do zimnej wody, obrać ze skórki, wypestkować i pokroić na kawałki. Owoce zasypać cukrem, przykryć i odstawić minimum na 12 godzin (ewentualnie mieszając od czasu do czasu). Następnie dodać lawendę (lub kardamon) i smażyć owoce regularnie mieszając aż do otrzymania odpowiedniej konsystencji (ewentualnie dodając sok z cytryny lub odrobinę naturalnej pektyny, jeśli dżem nadal jest zbyt płynny).
Gorący dżem przełożyć do czystych, gorących, wyparzonych (i osuszonych) lub wypieczonych słoików.
Jeśli chcemy dżem przechowywać dość długo – radzę go dodatkowo zapasteryzować (przypominam wpis o pasteryzacji tutaj – klik).
metoda II (dwudniowa)
Przygotować owoce jak wyżej (obrać ze skórki, wypestkować i pokroić) i gotwać je bez dodatku cukru przez ok. 30-45 minut. Odstawić.
Następnego dnia owoce ponownie zagotować, po kilku minutach dodać cukier i ewentualne przyprawy i smażyć do otrzymania odpowiedniej konsystencji. Następnie – postępować jak powyżej.
W ten sposób przygotowuję co roku moje powidła śliwkowe i metoda ta sprawdza się również i tutaj, w przypadku moreli.
* * * * *
Poniższy dżem to aktualny hit tegorocznego lata ;) W weekend będę go robić ponownie, z podwójnej porcji, niesamowicie bowiem wszystkim posmakowal.
*
Dżem brzoskwiniowo-morelowy z malinami
waga owoców po wypestkowaniu
700 g brzoskwiń
500 g moreli
250 g malin
60 ml wody
ok. 200 g cukru
1 laska wanilii (można pominąć)
otarta skórka z cytryny
dodatkowo : sok z cytryny lub pektyna naturalna
Brzoskwinie i morele sparzyć i pozostawić we wrzątku na ok. minutę, następnie przełożyć je do zimnej wody, obrać ze skórki, wypestkować i pokroić na kawałki. Laskę wanilii przekroić wzdłuż na pół i ostrzem noża wyjąć ziarenka. Owoce wymieszać ze skórką cytrynową oraz z ziarenkami wanilii, zasypać je cukrem, dodać obie połówki laski, przykryć i odstawić na minimum 12 godzin (ewentualnie mieszając od czasu do czasu).
Maliny gotować w wodzie przez ok. 5 minut, następnie przetrzeć je przez sito, by pozbawić je pestek; otrzymany sok dodać do zasypanych cukrem owoców (to na tym etapie dodajemy ewentualnie również sok z cytryny). Smażyć owoce (regularnie mieszając) aż do otrzymania odpowiedniej konsystencji (pod koniec smażenia możemy również dodać odrobinę naturalnej pektyny).
Gorący dżem przełożyć do czystych, gorących, wyparzonych (i osuszonych) lub wypieczonych słoików.
Jeśli chcemy dżem przechowywać dość długo – radzę go dodatkowo zapasteryzować (wpis o pasteryzacji tutaj – klik).
Oczywiście owoców nie musimy obierać ze skórki, a maliny możemy dodać do dżemu bez uprzedniego przecierania, jeśli ich pestki nam nie przeszkadzają; możemy też ewentualnie dodać odrobinę rumu na przykład. Morele możemy pominąć i użyć tylko brzoskwiń i malin, mnie jednak to trio bardzo przypadło do gustu.
1 kg moreli (waga po wypestkowaniu)
2 szklanki wody
2,5 szklanki cukru
1,5 łyżeczki kwasku cytrynowego (można pominąć)
lawenda (użyłam 2 kropli naturalnego olejku eterycznego)*
Morele – dojrzałe lecz jędrne – sparzyć i pozostawić we wrzątku na ok. minutę, następnie przełożyć je do zimnej wody, obrać ze skórki, wypestkować i ułożyć w suchych, wyparzonych słoikach (nie uciskając ich zbyt mocno).
Wodę zagotować z cukrem, następnie dodać kwasek cytrynowy i ewentualnie olejek lawendowy (lub kwiaty lawendy) i zalać wrzątkiem owoce. Słoiki zakręcić i pasteryzować jak zazwyczaj. Wystudzone słoiki odstawić w ciemne i chłodne miejsce na minimum 2 miesiące. * Jeśli używamy suszonej lawendy, to w zależności od tego, jak bardzo lawendowy smak chcemy uzyskać, dodajemy jej ok. 1-2 łyżek do przygotowania syropu; przed zalaniem owoców syrop filtrujemy, pozostawiając mniej więcej łyżeczkę lawendy, z czasem nadaje on bowiem coraz mocniejszego smaku.
*
* * * * *
*
Morele w rumie
1 kg moreli (waga po wypestkowaniu)
500 – 600 g cukru
rum
1-2 laski cynamonu lub wanilii
+ ewentualnie spirytus : na każde 500 ml rumu ok. 150 ml spirytusu (można pominąć)
Morele sparzyć i pozostawić we wrzątku na ok. minutę, następnie przełożyć je do zimnej wody, obrać ze skórki, wypestkować i ułożyć w suchym, wyparzonym słoju (lub w kilku mniejszych). Owoce zasypać cukrem* i zalać alkoholem tak, by przykrył on owoce. Zamknąć szczelnie słoik i odstawić w ciemne miejsce na minimum 2 miesiące. Regularnie ‘potrząsać’ słoikiem by cukier dobrze się rozpuścił.
*cukier możemy też ewentualnie rozpuścić wcześniej w niewielkiej ilości rumu, podgrzewając go bardzo delikatnie w rondelku (delikatnie, by alkohol nie wyparował)
*
* * * * *
To tyle na dziś, jak zwykle zrobiło się dłużej, niż przypuszczałam… I później, niż przypuszczałam ;) Dobrze, że jutro już piątek :)
Pozdrawiam serdecznie! I życzę Wam słonecznego weekendu :)