Archiwa kategorii: na szwajcarskim stole

Boćwina i wino

Dziś krótka przerwa w kulinarnej podróży po Szwajcarii ;) Ale tylko częściowa przerwa. Już przechodzę do szczegółów…Gdy tydzień temu ‘spacerowałam’ po targu zastanawiając się, co też szwajcarskiego mogłybym Wam jeszcze pokazać ;) trafiłam na przepiękne ‘pęczki’ boćwiny. I choć pierwotnym zamysłem była bardzo popularna tutaj zupa z porów na białym winie, to mój wybór od razu padł jednak na te dorodne zielone liście, które postanowiłam przyrządzić w bardzo podobny sposób. A że boćwina jest tu dość często używanym warzywem, to nadal będzie trochę po szwajcarsku ;) I na dodatek, użyte przeze mnie wino rzecz jasna również było tutejsze ;)

Oprócz wina, do warzyw dodałam też nieco kuminu i lubczyku i całość – jak zwykle ;) – zmiksowałam. I tak powstała wiosenna, aromatyczna zupa ze specjalną dedykacją dla odwiedzających Moją Kuchnię :)

Pod warunkiem, że lubicie winne smaki rzecz jasna!

soupeblettespdet

Zupa z boćwiną i białym winem

2-3 łyżki oliwy z oliwek
3 małe młode cebulki
2 ząbki czosnku
500 g boćwiny
500 g ziemniaków
150 ml białego wytrawnego wina
ok. 1 litr bulionu
sól, pieprz
1 łyżeczka kuminu
kilka gałązek lubczyku
(ewentualnie śmietana)

Boćwinę umyć i osuszyć. Pokroić osobno jej białe i zielone części liści. Ziemniaki obrać i pokroić w drobną kostkę. Czosnek obrać i lekko zmiażdżyć nożem, cebulki poszatkować i poddusić z czosnkiem na oliwie. Dodać kumin i jeszcze chwilę dusić. Następnie dodać wino i białe części łodyg i gotować 2-3 minuty. Dodać ziemniaki, zalać bulionem i gotować ok. 20 minut, po czym dodać zielone części liści i gotować jeszcze 5-10 minut. Na koniec dodać oberwane listki lubczyku i całość zmiksować. Doprawić do smaku (ewentualnie dodać nieco śmietany).

***********************

Na koniec wspomnę jeszcze, że w czerwcowym numerze wydania czasopisma ‘Twój Styl’ ukazała się kulinarna foto-sesja z kilkoma ciekawymi przepisami z blogosfery ;) I jak już pewnie dziś widzieliście na innych blogach (bo informuję jako ostatnia ;) ), pokazane zostały przepisy AgusiH, Dany, Kasi, Komarki, Małgosi, Trufli oraz moje ;) Dwa z prezentowanych moich przepisów są już na blogu (oryginalna wersja tutaj ;) ), a ten trzeci już niebawem pojawi się dla Was również w Mojej Kuchni.

Pozdrawiam serdecznie i już teraz życzę Wam miłego weekendu :)

foodelek: przepisy tygodnia

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Szwajcarska kuchnia, tradycje i… ‚cholera’ :)

Dania tradycyjnej kuchni szwajcarskiej nie należą niestety do zbytnio dietetycznych ;) Ale nie można się temu dziwić : rolniczo-pasterski tryb życia przez długie lata dyktował taki a nie inny sposób odżywiania się. Siłą rzeczy wykorzystywano naturalne dary natury : mleko, sery, mięso hodowanych zwierząt, łowione w rzekach i jeziorach ryby, sezonowe uprawiane warzywa i owoce. Przygotowywane potrawy miały zapewnić pracującym na roli siłę i energię na cały dzień, musiały więc zawierać odpowiednią dawkę kalorii ;)

Dlatego też te tradycyjne dania najczęściej przygotowuję jesienią i zimą; są treściwe i mile rozgrzewające i to właśnie wtedy najlepiej mi / nam smakują ;) Przede wszystkim oczywiście raclette i fondue, których jakość całkowicie zależy od dobrego (najlepszego!) jakściowo sera. Bardzo cenię sobie znającą się na rzeczy obsługę sklepów z serami, gdyż to oni właśnie najlepiej pomogą dobrać odpowiedni do każdego dania produkt.
Oprócz tego, znanym i lubianym daniem jest oczywiście rösti. Niektórzy twierdzą, że powinno ono być przygotowane tylko i wyłącznie z surowych ziemniaków, inni – że z gotowanych, jeszcze inni przygotowują je pół na pół ;) A każda pani domu ma chyba swój sekret i ulubione dodatki ;)
Wiele jest dań z ziemniakami w roli głównej; w Gryzonii np. jada się maluns – są to ugotowane, starte ziemniaki wymieszane z mąką (jak kruszonka) a następnie smażone w maśle.
Sporo jest też dań, gdzie ziemniaki łączone są z innymi warzywami, często z porami. W kantonie Vaud np. bardzo słynny jest papet vaudois (por, ziemniaki, białe wino, śmietana i do tego specjalna, tradycyjna kiełbasa). Z porem przygotowuje się wszelakie tarty, warzywne ‘kotleciki’ i zupy. Zupy te często są zakrapiane winem, ale to pewnie dlatego, że zimą miały one funkcje rozgrzewające ;) Po długim dniu w górach, na śniegu, nie ma przecież nic lepszego niż dobra, rozgrzewająca zupa :)
W ‘mastach’ jadało się więcej potraw mięsnych; w rzekach i jeziorach łowiło się (i nadal łowi) przede wszystkim okonie, pstrągi, sielawę i palię alpejską (po raz pierwszy zobaczyłam dziś tę nazwę po polsku…).
Wertując moje książki ze szwajcarskimi przysmakami ;) zastanawiałam się, co Wam pokazać, co może Was zainteresować. Mój wybór padł na przepis, który sam w sobie nie jest może ani zbytnio oryginalny, ani wykwintny. Jest to tradycyjne ‘górskie’ danie z regionu Wallis o nader frapującącej nazwie : ‘cholera’ :)) Co ciekawsze, nikt do tej pory nie umiał wyjaśnić mi genezy tej nazwy; i choć dyskutując o niej w pracy mieliśmy kilka ciekawych teorii, to nie sądzę, że któraś z nich jest w 100% prawdziwa ;) Nie mniej jednak trzeba przyznać jedno – ta szwajcarska cholera jest naprawdę smaczna! Choć o jej smaku i charakterze zadecyduje użyty do jej przygotowania ser. Najlepiej, by był to ser typu raclette i najlepiej, by był to oryginalny ser z Wallis ;) Ja użyłam sera ‘bagnes’, domyślam się jednak, że poza granicami Szwajcarii trzeba będzie użyć jakiegoś erzatzu ;)cholera2

‘Cholera’

na formę o średnicy 28 cm

Ciasto :
250 g mąki
½ łyżeczki soli
125 g zimnego masła w kawałkach
kilka łyżek bardzo zimnej wody (ok. 3-4)
(jeśli chcemy tartę ‘przykryć’ – przygotować podwójną ilość ciasta)

Mąkę wymieszać z solą, dodać masło i szybko wyrobić aż utworzą się ‘okruszki’, wtedy dodać tyle wody, by ciasto się połączyło w jednolitą masę (wyrabiać jak najkrócej). Zostawić je w chłodnym miejscu na minimum 30 minut.
(ciasto możemy przygotować nawet 2-3 dni wcześniej; możemy też je zamrozić i przechowywać do kilku miesięcy)


Farsz :
400 g ugotowanych wcześniej ziemniaków
(u mnie w mundurkach)
400 g pora
300 g jabłek
200 g startego, dobrze topiącego się sera (typu raclette)
2 łyżki oliwy z oliwek
sól, pieprz

Por umyć, osuszyć, przekroić na długość, drobno poszatkować i lekko poddusić na oliwie; następnie dodać obrane i drobno pokrojone ziemniaki oraz jabłka i dusić ok. 15 minut, mieszając co kilka minut. Posolić i doprawić pieprzem, przestudzić (jeśli jabłka puściły dużo soku – odcisnąć).

Ciasto rozwałkować i wyłożyć nim formę, ponakłuwać widelcem.

Do przestudzonego farszu dodać starty ser, wymieszać i nałożyć na ciasto. Możemy tartę przykryć płatem ciasta czy udekorować jego kawałkami (przed pieczeniem posmarować roztrzepanym jajkiem), możemy też ‘przykryć’ ją plasterkami ziemniaków i jabłek.

Piec ok. 40 minut w 200°.

Smacznego!

Bon appétit! Guten Apetit! En Guete! Buon appetito! Bun Appetit! :)

*   *   *

(pierwsze zdjęcie pochodzi z tej strony)

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Rozwiązanie quizu ;)

Serdecznie dziękuję Wam za czynny udział w sobotnim quizie :)

Bardzo lubię te nasze wirtualne dyskusje, to dla mnie najprzyjemniejsza część blogowania :)

Jak się można było domyślać, większości z Was Szwajcaria kojarzy się z serami, Alpami, czekoladą, zegarkami, bankami (pytanie na jak długo ;) ), scyzorykami oraz z neutralnością (choć niestety nie tak do końca…). Na liście kulinariów króluje fondue, raclette i rösti oraz wszelakie słodkie wypieki jak pierniczki czy chałki.

Produkty pokazane na zdjęciach to niestety tylko niewielka część tutejszych smakowitości, chciałam jednak pokazać Wam choć małą ich część. Może z czasem uda mi się coś więcej Wam tu na blogu dopisać.

Zaczynamy od pieczywa :


Po lewej – tradycyjny żytni chleb z kantonu Wallis (nie smakuje jednak tak, jak polskie zakwasowce; jego miąższ jest bardziej ‘suchy’ i ‘zbity’).
Po prawej – jeden z chlebów z kantonu Ticino (z melasą i ziarnami, pyszny).
I na koniec moje ulubione bułeczki, nazywane tutaj ‘pains de sils’ lub ‘délices’; ciasto w smaku bardzo przypomina preclowe, pisała kiedyś o nich również na swoim blogu Agnieszka.
Wśród szwajcarskich wypieków nie można też zapomnieć o wszelakich przepysznych chałkach, chlebach ‘wiejskich’, rustykalnych, ale też i jasnych pszennych; każdy region ma rzecz jasna swój tradycyjny i charakterystyczny typ pieczywa.

Również słodkie wypieki są tutaj bardzo liczne :


Na pierwszym planie – ‘salée au sucre’ czy też ‘gâteau de Vully’ (przepis dla chętnych tutaj).
Po prawej – nasze tutejsze bułeczki mleczne (takie jak te pieczone na święto narodowe, wpis na ich temat tutaj), tym razem z rodzynkami;
po lewej – ‘taillaule’ z Neuchâtel, czyli coś a la brioszka, z dodatkiem rodzynek. Chętnym już niebawem zaproponuję ten przepis w ramach Weekendowej Piekarni Alicji :)


To okrągłe ‘coś’, to nasze słynne ‘ramequins’ : na bazie kruchego lub francuskiego ciasta piecze się coś a la słone babeczki z masą serowo-śmietanową. Bardzo kaloryczne i baaardzo dobre :) Tradycyjnie jednak ramequin był czymś w rodzaju chlebowo-serowej zapiekanki, którą chętnie Wam kiedyś zaprezentuję.
Obok – ‘taillé aux greubons’; bardzo specyficzny wypiek z dodatkiem skwarków (dziękuję Agatce i Anoushce za pomoc językoznawczą ;) ). Jest to również typowy wypiek z kantonu Vaud, (w Neuchâtel kupić można coś podobnego, pod nieco inną nazwą). Jeśli lubicie smak smalcu, to ‘taillé’ z pewnością by Wam posmakowało :)

Teraz bardziej słodko :


Na górze, po lewej – ‘Engaddiner Nusstorte’ czyli tarta / tourte z orzechami (brawa dla Sini! :) ) – bardzo sycąca, dosyć słodka, jednak niesamowita i rozpływająca się w ustach. I nigdzie nie smakuje tak dobrze jak w Engadynie! Choć może to dlatego, że to jedno z moich ukochanych w Szwajcarii miejsc. Rok bez wakacji tam, jest rokiem straconym ;) Ale o tym pewnie napiszę Wam po powrocie z tegorocznego pobytu. A tymczasem dla zaintersowanych kilka fotek tutaj.
Prócz tego na zdjęciu przykłady wszelakich pierniczków, np. berneński z niedźwiadkiem (brawa dla Andrzeja!) oraz te mniejsze po lewej – Basler Läckerlis (brawa dla Margot, Buruuberii i Sini ;) ) o których kilka miesięcy temu.

Na kolejnym zdjęciu :


Po lewej – mieszanka do słynnego szwajcarskiego Birchermüesli :) Wspominał o nim niedawno Andrzej, chętnych odsyłam więc do jego notki (dodam tylko, że mnie bircher posmakował stanowczo bardziej niż Andrzejowi ;) ale nie robię tej podstawowej, oryginalnej wersji, tylko moją własną, nieco już teraz po latach zmodyfikowaną ;) ).
W środku – ‚vin cuit’ czyli w tłumaczeniu ‘gotowane vino’ (nazywane też ‘raisinée’) – to gotowany sok z gruszek lub jabłek, rzadziej z winogron. Gotuje się go bardzo długo na wolnym ogniu, tak aż odpowiednio zgęstnieje (sok ma zmniejszyć swoją objętość praktycznie dziesięciokrotnie). Otrzymany produkt jest bardzo gęsty i ciemny, o intensywnym smaku, przypomina nieco melasę. Używa się go np. do tart i deserów.
A tuż obok coś baaardzo typowego. Cenovis to szwajcarski odpowiednik angielskiego ‘Marmite’. Ten zielony jest klasyczny, niebieski zaś jest bez soli (i ten osobiście preferuję). Cenovis generalnie albo się lubi, albo nienawidzi, rzadko jest się wobec niego obojętnym ;)
A w głębi, po lewej – szwajcarski ryż. Tak tak, tutaj rośnie ryż, o czym nie wszyscy wiedzą. A konkretnie we włoskiej części Szwajcarii, w Kantonie Ticino, między Locarno a Asconą. Produkuje się tam ok 100 ton rocznie bardzo dobrej jakości ryżu, szczególnie polecanego do risotto.

W Ticino rosną też przepyszne kasztany, stąd tubka tegoż smakołyku na poniższym zdjęciu. Reszta produktów natomiast nie wymaga chyba wielu dotatkowych informacji ;)


Na Toblerone widnieje przepiękny, majestatyczny Matterhorn (podaję Wam linka do strony po angielsku, gdyż więcej jest na niej zdjęć).
Ovomaltine zaś to ulubiony napój każdego chyba szwajcarskiego dziecka ;) No dobrze, teraz może już nie, ale kilka(naście) lat temu z pewnością ;)
Pozwolę sobie sobie tutaj zacytować słowa Ady napisane w komentarzach z poprzedniego postu, gdyż dowiedziałam się od niej czegoś ciekawego na temat ovomaltine : ‘Jej recepturę stworzył szwajcarski lekarz Albert Wander i już w 1931 roku powstała w Krakowie filia szwajcarskiego producenta znana jako „DR. Wander S.A.” – rozpoczęto tam produkcję ovomaltyny, a odżywka ta była stosowana m.in. przez sportowców na olimpiadzie w Berlinie. Krakowska firma dała początek późniejszej Polfie.’ Przyznam szczerze, że nie miałam o tym pojęcia. Co jest natomiast ‘zabawne’, to że z dokładnie tą samą datą związana jest historia cukierków Sugus widniejących na dole zdjęcia, które to również pierwotnie były produkowane w Krakowie. Czyżby : Polak – Szwajcar, dwa bratanki? ;)

I na koniec, baaardzo tutaj słynna Rivella.


Na zdjęciu akurat najnowsza jej wersja (z zieloną herbatą), tradycyjna jest jednak z czerwoną etykietką. Jest to bardzo specyficzny napój, naturalnie gazowany, z dodatkiem… serwatki :) To właśnie przede wszystkim serwatka nadaje rivelli tego specyficznego posmaku. Jeśli będziecie mieli okazję, to warto spróbować by samemu przekonać się, co sądzicie o tym smaku :)

Jak już wspominałam w sobotę, na zdjęciach jak na razie brak jest serów i trunków, będzie jednak o nich kilka słów już niebawem.
A tymczasem idę przygotować zdjęcia do kolejnego wpisu ;)

Pozdrawiam serdecznie!

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email