Na dzisiejsze święto chleba proponuję Wam pewien szwajcarski specjał, a mianowicie ‘la cuchaule’. Jest to podobna do brioszki bułeczka o delikatnym, szafranowym smaku, choć jej miąższ jest nieco bardziej zwarty niż ten ‘brioszkowy’. Jest to tradycyjny wypiek rodem z kantonu Fribourg (to tutaj między innymi znajduje się miasteczko Gruyère, gdzie produkuje się ser gruyère), który podczas ‘dożynkowego’ święta (nazywanego ‘Bénichon’) podawany jest z równie tradycyjną i specyficzną ‘musztardą’ o takiej też nazwie (la moutarde de Bénichon), która smakiem podobna jest do słodko-kwaśniej konfitury czy delikatnego chutney. Na szczęście, tę szafranową brioszkę piecze się absolutnie przez cały rok i to najczęściej ją właśnie pałaszuję w pracy na śniadanie ;) Jako że nie jest to bardzo słodki wypiek, świetnie pasuje i do słonych i do słodkich dodatków.
Oto wersja ‚maszynowa’, rzecz jasna do zrobienia również tradycyjną, ręczną metodą :) *
500 g mąki typ 450
300 ml mleka
1 opakowanie suchych drożdży (7g)
100 g cukru
40 g miękkiego masła
1 łyżeczka soli (ok.10 g)
1 mała ‘porcja’ szafranu w proszku (ok.125 mg)
+ żółtko wymieszane ze śmietanką do posmarowania
Składniki umieścić w maszynie w kolejności, w jakiej robicie to zazwyczaj (ja najpierw wlewam mleko + masło, sól, na to mąka, cukier i na końcu drożdże). Nastawić program ‘ciasto’ (dough). Po zakończeniu programu wyciągnąć ciasto i uformować jedną, dwie lub kilka małych bułeczek. Przykryć je wilgotną ściereczką i pozostawić jeszcze na ok. 20 minut do ponownego wyrośnięcia. Następnie ponacinać i posmarować żółtkiem wymieszanym ze śmietanką. Piec ok. 30-35 minut w 180º.
Smacznego !
A tutaj moja cuchaule w towarzystwie przepyyysznych powideł śliwkowych, za które raz jeszcze bardzo serdecznie dziękuję ofiarodawczyni :D
Dziś, 1-go sierpnia, mamy święto narodowe Szwajcarii :)
Mój mąż (Szwajcar), zawsze przyznaje, że to jednak trochę ‘dziwny’ kraj, skoro w święto pracy się pracuje, a w dzień święta narodowego (który jest dniem wolnym od pracy zaledwie od 1994 roku) już o 6 rano śpiących obywateli budzi maszerująca ulicami orkiestra dęta grająca hymn narodowy :) I co najśmieszniejsze, to że praktycznie co roku o tym ‘zapominamy’ i dopiero wyrywające nas ze snu trąbki i bębny nam o tym przypominają :)
Tak też było i dziś. Postanowiłam więc wykorzystać ten poranny czas (i przyjemny chłód w mieszkaniu ;) ) i upiekłam na śniadanie tutejsze typowe ‘pierwszo-sierpniowe’ bułeczki mleczne. *
Bułeczki mleczne
– wersja maszynowa
(na ok. 14 sztuk)
500 g mąki pszennej (typ 500)
250 g mąki typ 650
1,5 – 2 łyżeczki suchych drożdży
1,5 łyżki cukru
ok. 400 ml mleka z wodą (pół na pół)
40 g stopionego, schłodzonego masła
2 łyżeczki soli
+ żółtko z mlekiem do posmarowania
Do formy wlać mleko z wodą oraz stopione masło; następnie dodać przesianą mąkę, sól, cukier i drożdże (uważając, by drożdże nie były bezpośrednio obok soli), nastawić program ‘wyrabianie ciasta’ (‘dough’). Po kilku minutach wyrabiania sprawdzić konsystencję ciasta : jeśli jest za suche, dodać odrobinę wody / mleka, jeśli jest zbyt wilgotne – dodać odrobinę mąki (zawsze dość małymi partiami, ½ – ¾ łyżki). Po zakończeniu cyklu wyjąć wyrośnięte ciasto i podzielić na 14 części; z każdej uformować kulkę, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i zostawić do ponownego wyrośnięcia (ok. 40 minut). Następnie posmarować wierzch bułek żółtkiem rozkłóconym z odrobiną mleka, po czym naciąć każdą z nich – na 1 sierpnia konieczne są nacięcia w kształcie krzyża (jak na szwajcarskiej fladze), które najlepiej robi się barrrdzo ostrymi i szpiczastymi nożyczkami :)
Piec ok. 20-25 minut w 200°, następnie wystudzić na kratce. *
Są to bardzo proste, idealne śniadaniowe bułeczki. Najczęściej serwuje się do nich konfiturę z moreli (to taki tutejszy ‘narodowy’ owoc ;) ), jednak u nas był dziś tegoroczny hiram skandynawski, który podbił już serca – i żołądki – wielu degustujących go biesiadników :)
Można oczywiście zrobić te bułeczki bez użycia maszyny do chleba, wyrabiając ciasto w sposób tradycyjny (ok. 10 minut) lub za pomocą robota/miksera (ok. 5 minut)
(przepis – nieco przeze mnie zmodyfikowany – pochodzi z książki ‘Le pain frais et ses mets variés’ – Betty Bossi)
A wieczorem będzie – rzecz jasna – moja ukochana raclette! Nie wiem niestety jakie szwajcarskie specjały Wy znacie i lubicie, jednak ja chyba najbardziej pokochałam tutejsze sery, a co za tym idzie raclette i fondue oczywiście :) Wprawdzie ser lubiłam od zawsze, ale od kiedy mieszkam tutaj mam nowe motto : dzień bez sera to dzień stracony :) Dlatego jeśli są wśród Was jeszcze jacyś inni seromaniacy, to serdecznie zapraszam na wirtualną raclette :) *
*
Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim miłego weekendowania! :) *
Już od dłuższego czasu chciałam ponownie zawitać do tutejszego Muzeum Zboża i Chleba.
Znajduje się ono niedaleko Lozanny (w Echallens), w regionie Gros-de-Vaud, w sercu tutejszego ‘zagłębia zbożowego’, wśród takich oto zielonych pól i łąk :)
W odrestaurowanym budynku z 1790 roku można zapoznać się z historią piekarnictwa i jego tradycjami, prześledzić proces powstawania mąki i chleba (potrzeba prawie 100 różnych ‘opreracji’ by z ziarna powstała mąka !), można zobaczyć przeróżne dawne maszyny i ustensylia niezbędne do wyrobu mąki i wypieku chleba :
W tym bardzo ciekawym i oryginalnym muzeum (które w 1991 otrzymało europejską nagrodę muzeum roku) można również ‘na żywo’ przypatrzeć się pracy piekarzy i przy okazji zakupić jeden z ich przepysznych wypieków :
Tym razem, oprócz chleba, zakupiłam u nich również jeden z tutejszych tradycyjnych wypieków, a mianowicie Salée au sucre (tradycyjna jego nazwa to Gâteau de Vully lub Gâteau à la crème) :
Jakiś czas temu przepięknie pisała o nim na swoim blogu Agnieszka, dlatego też koniecznie odsyłam Was do niej, gdyż jest tam wszystko, co na temat naszej Salée au sucre wiedzieć trzeba ;) i jak zwykle u Agnieszki – nic dodać, nic ująć :)
Z tym wypiekiem jest chyba tak jak z polskim sernikiem : każda gospodyni ma pewnie swój sekret i swój ulubiony sposób jego wyrobu. Dawniej, na ciasto chlebowe piekarze wlewali śmietanę z odrobiną soli i wszystko razem zapiekali; później, do tej śmietankowej, lekko słonej masy zaczęto dodawać również cukier i odrobinę masła (stąd powstała nazwa ‚salée au sucre’ czyli ‘słone z cukrem’). Ja tym razem postanowiłam wypróbować odrobinę inną wersję od tej, którą piekłam wcześniej, a mianowicie z ‘nadzieniem’ z baaardzo tłustej śmietany z Gruyère (Crème de la Gruyère – 48% tłuszczu!) i z dodatkiem żółtka. W przepisie oryginalnym (zamieszczonym w kwietniowym wydaniu miesiecznika Le Menu) cukru nie dodaje się do ciasta, tylko do masy śmietanowej; ja jednak dodałam go również odrobinę do ciasta (ok. półtorej łyżki), za to dodałam go mniej już do nadzienia. I zamiast proponowanego tylko cukru perłowego, wymieszałam go pół na pół z tradycyjnym. Ciasto wyszło naprawdę pyszne, choć oczywiście nie tak piękne jak u Agusi :) Polecam Wam, by choć raz wypróbować któryś z tych przepisów, gdyż ta rustykalna tarta jest naprawdę warta poznania.
Salée au sucre / Gâteau de Vully
Na ciasto :
350 g mąki pszennej
1/4 łyżeczki soli
15 g pokruszonych drożdży
200 ml mleka
1 roztrzepane jajko
40 g stopionego i przestudzonego masła opcjonalnie : 1,5 łyżki cukru
Na masę :
100 g tłustej śmietany
1 żółtko
50 g cukru ‘perłowego’ *
*mniej, jeśli dodajemy cukier do ciasta
Wymieszać mąkę i sól, drożdże rozpuścić w odrobinie mleka i wlać je w środek mąki, dodać resztę mleka, jajko, masło i cukier i dobrze wszystko wyrobić; następnie ciasto przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia – aż podwoi swoją objętość (ja wyrobiłam ciasto w maszynie na cyklu ‘Dough / ciasto’). Następnie ciasto lekko rozciągnąć i wyłożyć nim natłuszczoną foremkę o średnicy 28-30 cm (od razu utworzyć brzeg z ciasta, jak do każdej innej tarty). Przykryć i zostawić do ponownego wyrośnięcia na ok. 20 minut. W tym czasie nagrzać piekarnik do temp. 200º C.
Następnie wyrośnięte ciasto nagnieść palcami w formie (nadal pozostawiając brzeg ciasta); śmietanę wymieszać z żółtkiem i delikatnie wlać ją na posypane cukrem ciasto (można posypać je tylko częścią cukru i resztą posypać wierzch tarty, już po wlaniu śmietany).
Piec ok. 25-30 minut (w ostatniej fazie pieczenia proponuję zmniejszyć temperaturę do 180º).
Tarta najlepiej smakuje tego samego dnia, jeszcze ciepła / letnia :)
Kilka dni temu jadłam inny jej wariant, a mianowicie z lekko cytrynową nutą, co również bardzo przypadło mi do gustu. Można robić ją również z owocami, z cieńszą lub grubszą warstwą śmietanowego nadzienia. W każdej wersji jednak tak samo dobrze smakuje :)