Maj nas niestety nie rozpieszcza w tym roku… Na palcach jednej ręki można by policzyć prawdziwe wiosenne, słoneczne dni. Pocieszam się więc tymi nowalijkami, które udaje się ‘upolować’ na targowych straganach i coraz bardziej niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Tydzień (już drugi w zasadzie…) należy do dosyć intensywnych, i to nie w sensie kulinarnym niestety. Przemeblowanie i ‘odgruzowywanie’ już na szczęście zakończone – ‘przydasie’ i fotograficzne rekwizyty nareszcie mają swoją osobną wielką szafę :). Do tego koniec kursu, egzaminy i obliczanie średnich, a od jutra – kilka dni z przemiłymi gośćmi z Kopenhagi (co oznacza, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie niestety nowych zdjęć i przepisów, jednak już po niedzieli postaram się nadrobić te kulinarne zaległości ;)).
A tymczasem – jeśli i Wy dysponujecie już młodą kapustą – polecam Wam dwa zeszłoroczne przepisy – klik : na wiosenną kapustę z koperkiem oraz na wersję z curry.
Dziś z targu wróciłam z bukietem liliowego bzu i piwonii. Oraz z kolejną porcją szparagów rzecz jasna :) Staram się, by w sezonie pojawiały się na stole jak najczęściej, są przecież tak efemeryczne… Już pod koniec czerwca bezpowrotnie znikną z naszych straganów.
W poprzednim poście obiecałam Wam przepis na szparagowe pesto, które jest idealnym pomysłem na szybki, wiosenny obiad (lub przekąskę). Przepis na nie znalazłam kilka lat temu w książce Heidi Swanson ‘Super Natural Cooking’ i od razu polubiłam tę recepturę. W oryginale jest to wiosenne puree szparagowe ze szpinakiem (serwowane z fettuccine), u mnie jednak częściej pojawia się teraz z dodatkiem rukoli, która przyjemnie wyostrza smak szparagów. Podałam je z makaronem soba (to zdecydowanie mój ulubiony makaron; jedyny, jaki ‘przełykam’ z przyjemnością ;) ), dodając również tym razem paski suszonych pomidorów (odsączone z oliwy). A reszta pesto stała się dodatkiem do świeżo upieczonego chleba (w towarzystwie białego owczego sera, prosto z farmy).
Niestety gotowe danie już z dodatkiem makaronu w moim wydaniu nie wygląda tak apetycznie, jak powinno… Uwierzcie mi jednak na słowo – jest naprawdę pyszne :)
Szparagowe ‘pesto’
4 porcje
ok. 500 g szparagów
ok. 80 – 100 g rukoli (w oryginale szpinak)
1 szklanka orzeszków piniowych
¾ – 1 szklanka startego parmezanu lub pecorino (lub innego twardego sera)
2 ząbki czosnku
¼ szklanki oliwy
ok. pół łyżeczki soli, świeżo zmielony pieprz
dodatkowo : starty ser do posypania + oliwa *szklanka – ok. 240 ml
Szparagi umyć, odłamać twarde końcówki, ewentualnie oczyścić z twardych łusek, pokroić na mniejsze kawałki i ugotować na parze przez ok. 3 minuty; następnie przełżyć do miski z lodowatą wodą, by zatrzymać procos gotowania (oraz by zachować kolor szparagów). Gdy będą już zimne – odsączyć i osuszyć.
Orzeszki piniowe lekko zrumienić na suchej patelni.
Rukolę umyć i dokładnie osuszyć (polecam wirówkę do sałaty) i ewentualnie pozbawić grubszych części łodyżek.
Następnie szparagi (część główek zachować do dekoracji), rukolę, ¾ szklanki orzeszków oraz starty ser umieścić w malakserze (lub blenderze) i miksować dodając stopniowo oliwę, tak by otrzymać dosyć jednolitą pastę. Następnie dodać sok z cytryny, wymieszać, doprawić do smaku.
Podawać np. z makaronem (u mnie gryczana soba), posypać pozostałą ¼ szklanki orzeszków piniowych, startym serem o główkami szparagów, polać dodatkowo odrobiną oliwy (dobrze pasuje tutaj również dodatek pokrojonych w paski suszonych pomidorów – użyłam tych w oliwie, odsączonych).
Jeśli chcemy przygotować wersję wegańską – zamiast startego sera możemy dodać awokado, tak jak np. w tym oto pesto z liści rzodkiewki – klik (dodaję też wtedy mniej oliwy).
Jak pisałam wyżej – szparagowe pesto świetnie sprawdziło się również w roli smarowidła do chleba (świetne będzie też na lekko stostowanym chlebie), np. z dodatkiem świeżego sera (u mnie były to ‚kulki’ owczego sera, coś w stylu labneh). Jestem pewna, że w takiej wersji może to być również idealna przekąska na majowy piknik (na który jak co roku zaprasza WasUsagi – klik :) ).
Podobno dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają. I choć nie do końca w to wierzę (czasami zdecydowanie trzeba temu czekaniu trochę pomóc ;)), to cierpliwie wciąż czekam na kolejne tegoroczne nowalijki. A w tym roku trzeba się będzie wyjątkowo uzbroić w cierpliwość, gdyż zima, która z lekka się ‘zasiedziała’, opóźnia warzywno-owocowe plony. Na szczęście od kilku tygodni jest już rabarbar, co zdecydowanie czekanie nam umila ;)
Co roku na ‘pierwszy ogień’ idzie rabarbarowe crumble; bywa w wersji ‘duńskiej’ – z dodatkiem płatków owsianych w kruszonce, bywa w wersji migdałowej lub kokosowej. Tym razem to ta kokosowa zainaugurowała tegoroczny sezon rabarbarowy :)
Poniżej ostatni weekendowy crumble; były też te oto kokosowe bułeczki – klik w formie ciasta z rabarbarem, niestety nie doczekały się zdjęć – może następnym razem będą mieć więcej szczęścia (a ja – czasu ;)).
Rabarbarowo-kokosowe crumble
na 4 małe porcje
500 g rabarbaru
ok. 70 g cukru (lub kilka łyżek miodu, syropu z agawy etc.)
1-2 łyżeczki maizeny (można pominąć)
60 g mąki orkiszowej, razowej
60 g wiórków kokosowych
ok. 30-40 g jasnego cukru trzcinowego (używam zmielonego)
1 małe starte ziarno tonki (lub nasiona z 1 laski wanilii)
ok. 40 ml oliwy / oleju (lub tłuszczu kokosowego czy rozpuszczonego masła)
Piekarnik nagrzać do 180-200°C.
Natłuścić formę do zapiekania (jedną większą lub 2-4 indywidualne).
Wiórki kokosowe lekko zrumienić na suchej patelni.
Rabarbar umyć, osuszyć i pokroić. Wymieszać z cukrem i maizeną i przełożyć do natłuszczonej formy do pieczenia. Mąkę wymieszać z wiórkami kokosowymi, cukrem i startą tonką / wanilią, a następnie dodawać powoli oliwę / olej mieszając tak, by utworzyć kruszonkę. Posypać nią rabarbar i piec ok. 25-30 minut, aż kruszonka dobrze się zrumieni, a rabarbar będzie odpowiednio miękki. Podawać na ciepło, np. z dodatkiem jogurtu, gałki lodów lub crème fraîche.
Po wcześniejsze rabarbarowe przepisy odsyłam Was do zakładki rabarbar – klik. Znajdziecie tam ciasta, drożdżowe bułeczki, desery, napoje i syropy, dżemy… Sporym powodzeniem cieszy się zeszłoroczne ciasto rabarbarowo-kokosowe – klik oraz wcześniejsze migdałowo-kokosowe. Z niecierpliwością czekam też na truskawki, gdyż ich mariaż z rabarbarem jest wyjątkowo udany (niestety truskawki dopiero powoli zaczynają kwitnąć i będą w tym roku raczej mocno spóźnione…).
Przy okazji namawiam Was też do mrożenia rabarbaru, by móc później wykorzystać go np. do pysznego dżemu z dodatkiem moreli lub innych późniejszych sezonowych owoców.