Archiwa kategorii: zdrowie

Quinoa / komosa ryżowa

quinoadouble
Po ostatnim wpisie à propos sałatki z komosą i dynią dostałam kilka maili z pytaniami na temat komosy właśnie, pomyślałam więc, że czas już najwyższy by poświęcić tej niesamowitej roślinie osobny wpis, by wszystkie ważne i potrzebne (mam nadzieję…) informacje znaleźć można było w jednym miejscu. Poza tym rok 2013 ogłoszony został przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Quinoi właśnie, jest to więc dobra okazja, by stała się ona gwiazdą dnia ;)

Komosa jest zaliczana do tzw. ‘superfoods’, czyli niezwykle zdrowych i korzystnych dla naszego organizmu produktów. Od kilku lat coraz więcej się o niej mówi / pisze, a fascynacja nią rośnie z roku na rok. Gdy naście lat temu zakupiłam pierwszą paczkę komosy, niewiele osób wiedziało ‘z czym to się je’. Dziś do jej spożywania zachęcają nie tylko parający się zdrowym odżywianiem, ale również gwiazdy świata medialnego, nie zawsze związane z kuchnią (jak np. Oprah Winfrey). Szefowie kuchni również coraz chętniej sęgają po komosę (choć zapewne bardziej ze względu na jej walory smakowe, a nie zdrowotne ;)), a od pewnego czasu również u Donny Hay coraz więcej jest przepisów z wykorzystaniem quinoi właśnie.

Szczególnie teraz wiosną warto zaprzyjaźnić się z komosą, gdyż pomoże nam ona uzupełnić brakujące naszemu organizmowi mikrolelementy, doda nam energii oraz zmotywuje do pracy rozleniwiony po zimie metabolizm. Przy okazji – co również być może zainteresuje niektórych spośród Was – jako bogaty w białko produkt pomaga ona spalać tłuszcz i przy okazji pozbyć się kilku nadprogramowych kilogramów (piszę to również z autopsji – quinoa jest w tej dziedzinie absolutnie niesamowita!). Jak swego rodzaju ‘miotełka’ wymiata z organizmu to, co jest zbędne, dostarczając jednocześnie wszystkich potrzebnych nam składników. Do tego jest naprawdę smaczna i nadaję się do przygotowania praktycznie wszystkiego, od śniadania do kolacji (nie zapominając o deserach, wypiekach czy napojach). Czego zatem chcieć więcej? :)

quinoa2013
Quinoa, czyli komosa ryżowa (inne jej nazwy to ryż / proso boliwijskie) uprawiana była przez Azteków i Inków już kilka tysięcy lat temu i nazywana jest ‚matką zbóż’ ze względu na jej wyjątkowe walory odżywcze i zdrowotne. Jest ona tzw. pseudozbożem, czyli rośliną wytwarzającą bogate w skrobię nasiona i należy do tej samej rodziny co buraki i szpinak, spokrewniona jest też z równie zdrowym amarantusem. Najbardziej popularna jest biała quinoa (ma też najdelikatniejszy smak), czerwona i czarna mają zdecydowanie bardziej intensywny smak i pozostają lekko ‘chrupkie’ po ugotowaniu (szczególnie czarna odmiana, która wg mnie ma lekki posmak… maku :)).

To z całą pewnością jeden z najbardziej wysokobiałkowych produktów roślinnych (średnio ok. 15-18% białka), zawierający ponadto wszystkie niezbędne dla człowieka aminokwasy, a co za tym idzie – stanowi porcję pełnowartościowego białka roślinnego, co szczególnie ważne jest w diecie wegetariańskiej i wegańskiej; quinoa zawiera np. budującą chrząstki lizynę (niezwykle rzadką w produktach roślinnych / zbożowych), istotną w syntezie białka histydynę oraz argininę, która niezwykle ważna jest u dzieci, stymuluje ona bowiem hormon wzrostu (a u dorosłych wspomaga system immunologiczny), czy np. metioninę, która działa ochronnie na komórki wątroby, a jednocześnie pomaga w eliminacji tkanki tłusczowej. Poza tym wspomniane aminokwasy odgrywają ważną rolę w przyswajaniu wapnia, co jest dodatkową zaletą komosy.

Quinoa bogata jest również w błonnik, a także w witaminy (zawiera dużo witaminy E, C i witamin z grupy B) oraz w sole mineralne - zawiera np. dwa razy więcej niż zboża bardzo dobrze przyswajanego przez organizm żelaza, dużo magnezu, potasu, miedzi i cynku (a jej skiełkowane ziarna mają tych substancji rzecz jasna o wiele więcej…).
Komosa jest także źródłem potrzebnych nam flawonoidów (przeciwutleniaczy), które mają działanie antyoksydacyjne, rozkurczowe, przeciwzapalne i przeciwalergiczne (szczególnie obecne w komosie kwercetyna i kemferol) oraz dobroczynnych tłuszczów nienasyconych (szczególnie Omega3).
Jest produktem bezglutenowym i wyróżnia się niskim indeksem glikemicznym (IG 35), dzięki czemu jest ona wyjątkowo przyjazna nie tylko dla naszego zdrowia, ale i dla figury.

quinoa4


Podobno regularne spożywanie komosy obniża ryzyko zachorowania na choroby układu wieńcowego i cukrzycę (zawarte w jej nasionach substancje wyrównują również poziom cukru we krwi), działa też uszczelniająco na naczynia krwionośne. Jest idealnym posiłkiem dla karmiących matek, wspomaga bowiem wytwarzanie pokarmu, a jako iż jest lekkostrawnym, bezglutenowym, super zdrowym i nieuczulającym produktem – jest godnym polecenia składnikiem diety niemowląt i dzieci. Medycyna chińska zaś przypisuje komosie właściwości ogrzewające i wzmacniające organizm (szczególnie jeśli chodzi o Yang nerek).

Ziarna komosy zawierają również saponiny, które są naturalnym środkiem ochronnym rośliny (dzięki czemu nie stosuje się w uprawie pestycydów czy innych chemicznych środków ochronnych, które nota bene quinoa bardzo źle znosi). To właśnie również dzięki obecności saponin komosa wykazuje działanie przeciwalergiczne, przeciwzapalne i immunostymulujące. Niestety saponiny nadają komosie lekko gorzkiego posmaku (a ich nadmiar może utrudniać trawienie oraz przyswajanie mikroelementów), dlatego właśnie zaleca się płukanie jej przed spożyciem (na szczęście ziarna, które dostępne są w sprzedaży, zawierają już niewielkie tylko ilości saponin, usuwane są one bowiem z zewnętrznej otoczki ziaren już po zbiorze). Z ciekawostek warto dodać, iż kuzynka quinoi, zwana często ‘baby quinoa’ (kaniwa / canihua – Chenopodium pallidicaule), której rudawe ziarna są mniejsze od quinoi,  nie zawiera saponin, zawiera za to jeszcze więcej białka, żelaza, wapnia i magnezu od komosy, a w smaku jest bardziej słodka i delikatna. Ponadto w wielu kosmetykach (często ekologicznych) znaleźć można np. dodatek oleju z komosy, który jest niezwykle korzystny dla skóry.

Quinoa w kuchni

Jak pisałam już na wstępie, quinoa jest niezwykle wszechstronnym produktem, a jej delikatny, lekko orzechowy smak świetnie komponuje się z wieloma daniami. Można serwować ją na ciepło i na zimno, w daniach słonych i słodkich; jako składnik sałatek, dodatek do zup, zapiekanek, warzywnych kotlecików czy też deserów. Można uprażyć ją tak jak ryż / kaszę, można przygotować ją podobnie jak risotto czy pilaf. Polecana jest jako baza do dziecięcych kaszek, choć i dorośli generalnie taką kaszką nie pogardzą (ja lubię taką z sezonowymi owocami, orzechami i daktylami, z odrobiną cynamonu i kardamonu / imbiru oraz z dodatkiem mleka roślinnego – najczęściej migdałowego – i odrobiny miodu lub syropu klonowego). Można też przygotować pyszne koktajle z dodatkiem komosy miksując ją z naszym ulubionym sokiem owocowym czy też warzywnym, dodając też np. nieco soku z cytryny, co daje nam prawdziwą bombę witaminową. Quinoę można też lekko uprażyć, dzięki czemu będzie ciekawym dodatkiem smakowym np. do porannego müsli czy granoli, lub konsumować ją na surowo, w postaci niezwykle pożywnych kiełków (8 do 12 godzin moczenia + minimum 24h kiełkowania).
Komosę spożywać można nie tylko w formie ziaren, ale również w formie roślinnego mleka, płatków (jest nawet taka dmuchana jak ryż), mąki, chrupkiego pieczywa (świetne na małą bezglutenową przekąskę) oraz jako dodatek do wszelakich bezglutenowych makaronów czy ciasteczek (w tutejszych sklepach ze zdrową żywnością widziałam nawet suchy zakwas bezglutenowy). Popularne są również gotowe mieszanki komosy np. z soczewicą, ryżem czy bulgurem, a ja bardzo polubiłam też orkiszowo-komosową (razową) kaszkę couscous.

Quinoa – przygotowanie

- ziarna komosy przed gotowaniem płuczemy w zimnej wodzie, aby pozbyć się odpowiedzialnych za gorzki posmak saponin (jeśli woda nie pieni się zbytnio – wystarczy jedno płukanie, jeśli jednak mocno się pieni i jest dosyć mętna – płuczemy ziarna 2-3 razy i odcedzamy na sicie)

- zazwyczaj gotujemy komosę w ok. 2 objętości wody (czyli na każdą szklankę nasion – ok. 2 szklanki wody), choć do uprzednio wypłukanej komosy można użyć 2 niepełne zsklanki (do gotowania komosy czerwonej i czarnej używamy mniej płynu); jeśli chcemy otrzymać bardziej wilgotną konsystencję (np. na kaszkę dla dziecka), możemy ugotować komosę w nieco większej ilości wody

- w zależności od tego, czy będziemy używać quinoi do dań wytrawnych czy słodkich, możemy lecz nie musimy solić jej podczas gotowania (ja solę ją lekko dopiero pod koniec gotowania); po ok. 12-15 minutach z ziaren wyłaniają się białe ‘sprężynki’, co oznacza, że komosa jest już ugotowana

- komosę często przygotowuję tak jak ryż basmati : zagotowuję ją, po chwili wyłączam palnik i pozstawiam szczelnie przykryty garnek na ciepłej płycie na kilkanaście minut, aż quinoa odpowiednio napęcznieje i wchłonie wodę; jest to zdecydowanie najprostszy sposób jej gotowania, a przy tym ekologiczny i oszczędny :)

- ugotowaną komosę przechowuję w lodówce w hermetycznym pojemniku (szklanym, nie plastikowym) do 3 dni i wykorzystuję jako dodatek do codziennych, szybkich dań

*   *   *

Mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi quinoa zyska kolejnych zwolenników, zdecydowanie bowiem zasługuje na rozgłos i szczególną atencję. Z tego co wiem, można kupić ją w PL nie tylko w sklepach ze zdrową żywnością, ale i w niektórych marketach (również na Allegro i w sklepach internetowych); mam nadzieję, że w komentarzach uda nam się wspólnie pomóc ewentualnym szukającym komosy czytelnikom :)

A tych, którzy mają ochotę przetestować któryś z przepisów z jej dodatkiem zapraszam tutaj – klik.

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Dhal i ‚strączkowa’ kolacja

dahl_lentilles1
Nareszcie krajobraz za oknem jest trochę bardziej zimowy, choć to nadal nie to, na co czekam… Wiem wiem, nie jest to zbyt logiczne, że ktoś, kto za zimą i zimnem nie przepada, narzeka na deficyt śniegu ;) Faktem jest jednak, że lubię gdy lato jest latem, a zimą – biały puch :) Rekompensujemy więc sobie te zimowe braki w weekendy, jadąc gdzieś dalej (a przede wszystkim ‘wyżej’ ;)) na długie spacery w ośnieżonych górach lub w lesie. A po tego typu wędrówkach świetnie rozgrzewa np. kolacja w indyjskim stylu, z dużą ilością aromatycznych przypraw, imbiru i czosnku. I oczywiście z jak największą ilością świeżej kolendry :)

W kuchni indyjskiej ważne miejsce zajmują warzywa strączkowe oraz zboża, które łączy się podczas każdego posiłku, by dostarczyć organizmowi wszelkich potrzebnych substancji odżywczych (idealnie skomponowany posiłek, to porcja zbóż, porcja warzyw strączkowych + porcja warzyw). Dlatego właśnie dania z soczewicy (jak np. dzisiejszy dhal) często podaje się w towarzystwie ryżu basmati czy np. chlebków typu naan, dzięki czemu posiłek zawiera wszystkie potrzebne nam aminokwasy.

lentilles

po lewej – urid / urad dal (czarna fasola Vigna mungo, łuskana i oczyszczona); po prawej -
żółta łuskana fasolka mung; u góry – czerwona soczewica


Jak wspominałam w jednym z wcześniejszych wpisów na temat warzyw strączkowych – klik, są one niezwykle bogate w białko, co jest szczególnie ważne dla osób, które spożywają niewielkie ilości mięsa (szczególnie czerwona soczewica czy żółta łuskana fasolka mung, które zawierają aż 25 g białka w 100 g). Warto więc zaprzyjaźnić się z warzywami strączkowymi, tym bardziej iż są one również cennym źródłem węglowodanów, błonnika, żelaza, fosforu, miedzi, cynku, jodu oraz witamin z grupy B.

Dhal jest jednym z podstawowych dań kuchni indyjskiej / ajurwedy. Bardzo często przygotowuję się go ze wspomnianej już z żółtej łuskanej fasoli mung (‘mung dal’) czy z czerwonej soczewicy (‘masoor dal’). Ziarna gotuje się w wodzie z dodatkiem cebuli, czosnku, imbiru i kilku przypraw (często również dodajemy np. pomidor), a na koniec do potrawy dodaje się przygotowywany osobno vaghar / vagar, czyli przyprawy zrumienione w rozgrzanym tłuszczu, co wspomaga trawienie oraz równoważy ewentualne ‘braki’ lub dysproporcje danej potrawy. Mój dhal może nie zawsze jest mocno ortodoksyjny, przygotowuję go bowiem z przyprawami, na które mam akurat ochotę (czasami np. również z nasionami gorczycy czy kozieradki / fenugryki lub z liśćmi curry) i których ilość dopasowuję do pozostałych składników dania; raz więc będzie tu więcej kuminu i kolendry, a innym razem – mojej ulubionej mieszanku curry (od przyjaciółki, prosto z Indii :)).
Dzisiejszy dhal przygotowałam dla Was według receptury Anjum Anand, z przepisu na jej łatwy ‘codzienny’ dhal (pominęłam jedynie papryczki chilli). Był idealnym akompaniamentem do wspomnianego w poprzednim wpisie aloo gobi, a podany został z ryżem basmati i chlebkami naan, do wyboru :)

dahl_lentilles2

Łatwy ‘codzienny’ dhal

(wg Anjum Anand – ‚Indian Vegetarian Feast’)

125 g żółtej łuskanej fasoli mung (‘mung dal’)
75 g czerwonej soczewicy (‘masoor dal’)
½ cebuli
ok. 10 g świeżego imbiru (waga po obraniu)
2 ząbki czosnku
2-4 zielone papryczki chilli (ja pomijam)
2 małe pomidory (poza sezonem – ok. 100 ml pomidorowej passaty)
½ łyżeczki kurkumy
sól, do smaku
1 ½ – 2 łyżki klarowanego masła / oliwy / oleju
2 łyżeczki nasion kuminu
duża szczypta asfetydy
½ łyżeczki mieszanki garam masala
¾ łyżeczki mielonej kolendry
(opcjonalnie – odrobina soku z cytryny)
garść świeżej, posiekanej kolendry

Cebulę obrać i posiekać, czosnek zmiażdżyć, obrać i posiekać, imbir drobno posiekać lub zetrzeć na tarce. Papryczki pozostawić całe, lecz lekko ponakłuwać je nożem, pomidory pokroić w średniej wielkości kostkę.
Soczewicę i łuskaną fasolkę wypłukać w zimnej wodzie (płuczemy tak długo, aż woda będzie czysta), umieścić w rondlu i zalać zimną wodą (mniej więcej 5 cm nad ziarnami, minimum 700 ml wody). Zagotować i zdjąć pierwsze szumowiny z powierzchni wody. Po chwili dodać cebulę, czosnek, imbir, papryczki, pomidory i kurkumę i posolić do smaku. Zmniejszyć ogień i gotować (z lekko uchyloną pokrywką), aż soczewica i fasola dobrze się rozgotują, min. 30 do 40 minut (możemy ewentualnie dodać nieco więcej wody, jeśli konsystencja jest zbyt sucha).
Na małej patelni rozgrzać tłuszcz, dodać nasiona kuminu i asfetydę; gdy nasiona kuminu zaczną brązowieć – dodać garam masala i mieloną kolendrę, zamieszać i zdjąć z ognia. Następnie przełożyć preparację (vaghar) do soczewicy i dobrze wymieszać. Przed podaniem dodać posiekaną kolendrę.

dahl_lentilles3

Uwagi :

- tak jak pisałam wyżej – to tylko jedna z wariacji na temat tego typu soczewicowych / fasolowych dań typu ‘dhal’;  ja bardzo często przygotowuję go na bazie tylko czerwonej soczewicy, dodając po ok. ¼ – ½ łyżeczki mielonego kuminu, kolendry i kurkumy (czasami dodaję również liście curry i nasiona gorczycy zamiast nasion kuminu, przygotowując vaghar)

- dhal z dodatkiem żółtej łuskanej fasoli mung ma nieco delikatniejszy, ciekawszy smak, choć można oczywiście jej dodatek pominąć, używając tylko czerwonej soczewicy (łuskaną fasolę mung można kupić w sklepach indyjskich oraz ze zdrową żywnością, np. tutaj – klik)

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Kiełki – chia (szałwia hiszpańska)


Tak jak i zdjęcia do poprzedniego wpisu, tak i te czekały cały rok na publikację… I choć kiełki może nie wszystkich interesują, to o nasionach szałwii hiszpańskiej z całą pewnością i tak warto wspomnieć (a tych, którzy nie są zainteresowani tematem, zapraszam po niedzieli na coś bardziej kulinarnego ;)).

chia2

Chia, zwana też szałwią hiszpańską (Salvia hispanica), pochodzi prawdopodobnie z terenów Meksyku, Peru i Boliwii i była jednym z podstawowych pokarmów plemion Azteków i Majów. Jej nasiona są niezwykle cenne, zawierają bowiem bardzo dużo kwasu foliowego (wit. B9) oraz innych witamin z grupy B, są też doskonałym źródłem kwasów omega -3, -6, błonnika, białka oraz przeciwutleniaczy, a także żelaza, cynku, potasu i wapnia. Podobno wspomagają one również układ krążenia i chronią przed jego chorobami; spowalniają też rozkład węglowodanów na cukry proste, dzięki czemu spowalniają wchłanianie się cukrów (mogą więc być cennym sprzymierzeńcem w walce z cukrzycą).

Jak w przypadku wszystkich innych nasion – kiełkowanie powoduje wzrost wszystkich dobroczynnych substancji, które przy okazji są o wiele łatwiej przyswajane przez nasz organizm. Można używać całych lub zmielonych nasion (również w postaci ‘mąki’), dodając je np. do porannego jogurtu, jako dodatek do sałatek czy warzywnych i owocowych koktajli, lub jako dodatek do domowego pieczywa (wspominałam o nasionkach chia a propos tych bułeczek – klik).

chia1


mniej więcej tygodniowe kiełki chia;
spodobał mi się kształt ‚ust’ jaki nadają kiełkom dwa pierwsze listki :)

Namoczone nasione wytwarzają ‘śluz’ (tak jak np. nasiona lnu czy rukoli), dlatego najlepiej jest kiełkować je na płaskiej powierzchni, nie w słoiku. Namaczamy je dosyć krótko (maks. godzinę), następnie rozkładamy nasiona na wyłożonej gazą lub ligniną powierzchni (talerzyk, miseczka itp.) lub w kiełkownicy i zraszamy / podlewamy je mniej więcej dwa razy dziennie. Po ok. 5-6  dniach kiełki są gotowe do spożycia. Przechowujemy je w lodówce (już ścięte) i staramy się zużyć jak najszybciej, gdyż – jak wszystkie kiełki / szprosy warzywne – z każdym dniem niestety tracą część swoich wartości odżywczych.

Poniżej, dla porównania, tygodniowe kiełki rukoli (po lewej) oraz szałwii hiszpańskiej (po prawej); nie tylko kształt listków, ale i kolor kiełków jest zdecydowanie inny, smak niestety też, gdyż skiełkowane nasiona szałwii hiszpańskiej mają dosyć specyficzny smak, lekko goryczkowaty, ze względów organoleptycznych więc zdecydowanie bardziej wolę smak kiełków rukoli (ale czego nie robi się dla zdrowia i dobrego samopoczucia ;) ).

rukola_chia1

Pozdrawiam serdecznie i życze owocnego kiełkowania! :)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email