Archiwa kategorii: zdrowie

Kiełki, kiełkownice i początki (?) sklerozy

Dzisiejszy wpis wywołał u mnie spore wątpliwości dotyczące mojej pamięci (czyżby postępująca z wiekiem skleroza???). Otóż zdjęcia kiełków (zeszłoroczne) o których będzie mowa poniżej, znajdowały się w folderze ‘opublikowane’, okazuje się jednak, że nie ma ich na blogu, a przynajmniej ja ich nie widzę… Jako iż często przygotowuję sporo wpisów, które niestety nie doczekują się publikacji, zaczęłam więc zastanawiać się, czy faktycznie pisałam Wam już o kiełkach brokuła i buraka, czy tylko mi się tak wydawało? Mam więc cichą nadzieję, że się jednak nie powtórzę (a jeśli się powtarzam, to wybaczcie proszę… :/ ).
Poza tym dzisiejszy wpis jest ‘zaprogramowany’, mam więc nadzieję, że technika nie spłata mi żadnego figla i że wpis się ukaże ;)
(będzie mnie tutaj – oraz w kuchni – odrobinę mniej w tym tygodniu…)

*     *     *


Jak powtarzam Wam praktycznie co roku ;) wiosna i budząca się do życia przyroda to idealny czas, by ponownie pomyśleć o kiełkach, które są prawdziwą bombą witaminową. Co roku Wam o nich przypominam mając nadzieję, iż zyskają one jeszcze większe grono zwolenników :)

Zacznę dziś od najczęściej zadawanego mi w mailach pytania dotyczącego kiełkownicy.kielkownica_pietrowa03

Otóż kilkanaście lat temu, chcąc zrezygnować z hodowania kiełków w słoikach (moją kiełkową przygodę zaczęłam jakieś 20 lat temu…), postanowiłam kupić piętrową kiełkownicę (jak ta na zdjęciu obok, lecz wcześniejszy model, z płaską pokrywką). Niestety tego typu kiełkownica nie zdaje zbytnio egzaminu w przypadku malutkich nasion (jak lucerny np.), gdyż zatykają one odpływ wody i nasionka ‘topią’ się w niej później (a nie wszystkim niestety wychodzi to na dobre). Poza tym kiełki (jak każda żywa istota ;)) potrzebują tlenu oraz dobrej wentylacji, gdyż na początku procesu kiełkowania wytwarzają one sporo dwutlenku węgla. Poza tym wszystkie zachodzące w rozwijających się kiełkach reakcje generują sporo energii, a co za tym idzie – powstającego ciepła, stąd potrzeba dobrej wentylacji by wyewakuować nadmiar dwutlenku węgla i jednocześnie regulować temperaturę kiełków; typowa kiełkownica piętrowa (jak te plastikowe) niestety takiej wentylacji absolutnie kiełkom nie dostarcza, przez co niektóre z nasion mają np. tendencję do pleśnieia.
kielkownica_pietrowa2Idealnie by było, gdyby każde z ‚pięter’ miało sporo otworów z boku ścianek oraz dodatkowo na pokrywce (model widoczny obok ma wprawdzie otwory na pokrywie, niestety nie ma ich z boku ścianek). Używając kiełkownicy należy też pamiętać, by każde piętro kiełkownicy płukać / podlewać osobno, w przeciwnym bowiem razie te niższe piętra otrzymują wodę nie tylko z mniejszą ilością substancji odżywczych, lecz również z ewentualnymi ‘zanieczyszczeniami’ produkowanymi przez wyższe piętra.
Ostatnim argumentem przeciwko tego typu kiełkownicy (o czym bardzo często już wspominałam) jest dla mnie tworzywo z jakiego jest ona wykonana; na tyle, na ile mogę unikam plastiku (szczególnie jeśli chodzi o kontakt z pożywieniem), tym bardziej więc nie mam ochoty hodować w nim kiełków, które są przecież synonimem zdrowia i energii witalnej (a plastik niestety nie, nie wspominając o kwestiach ekologicznych dotyczących jego produkcji). Tak więc ja pozostaję przy słoikach – takich jak pokazywałam Wam we wcześniejszych wpisach (klik), lub tych najzwyklejszych, owiniętych gazą, gdyż to w ten sposób kiełki najlepiej oddychają. Poza tym szkło zawsze można wyparzyć, co dla mnie jest bardzo ważne. Aktualnie można też znaleźć słoiki z zakrętką ‘siateczkową’, która dosyć dobrze spisuje się w praktyce kielkownica_szklo(jak np. słoiki widoczne tutaj – klik czy  tutaj)

A do nasion takich jak rzeżucha, rukola czy len, czyli tych, które wytwarzają dużo śluzu (przez co można kiełkować je tylko na płaskiej powierzchni, absolutnie nie w słoiku) można użyć np. takiego oto szklanego pojemniczka z siateczką (Miss-coco, dziękuję za zeszłorocznego linka!), jeśli chcemy postawić na stole coś bardziej dekoracyjnego niż zwykły talerz wyłożony ligniną ;). Jeśli natomiast takiej potrzeby nie mamy, talerzyk / miseczka w zupełności wystarczą (poza tym, ten szklany pojemnik jest naprawdę dosyć mały i trzeba by mieć ich kilka, by wyhodować większą ilość kiełków).

Zainteresowanych szczegółami hodowli kiełków odsyłam przede wszystkim do dwóch pierwszych wpisów na ich temat (część I - tutaj oraz część II – tutaj), a linki do konkretnych ‘kiełkowych’ postów dodam na końcu dzisiejszego wpisu.


A teraz już słow kilka o kiełkach brokułowych i buraczanych :)

kielki_brokula1

tygodniowe kiełki brokuła

Kiełki brokuła są wyjątkowo cenne dla naszego organizmu, gdyż ze względu na wysoką zawartość sulfofranu stosowane są w profilaktyce nowotworowej. Jak możemy przeczytać na stronie ‘Kiełki’ : ”zawartość sulfofranu w kiełkach jest 20-30 razy większa niż w dojrzałej roślinie. Ponadto kiełki brokuła pomagają obniżyć ciśnienie krwi, zapobiegają chorobom układu krwionośnego i udarom mózgu, a także dzięki wysokiej zawartości antyoksydantów wzmacniają układ odpornościowy i nerwowy. Badania wskazują również na to, iż zawarte w kiełkach brokuła substancje antybakteryjne zwalczają szczepy bakterii Helicobacter pylori, których obecność w organizmie zwiększa ryzyko wystąpienia takich schorzeń jak zapalenie żołądka typu B (mogące prowadzić do powstania nowotworu) i wrzody trawienne.”
Kiełki brokuła świetnie oczyszczają wątrobę, są więc idealnym partnerem ewentualnej wiosennej diety ‘detox’ ;) Zawierają przede wszystkim dużo witaminy C oraz witamin z grupy B, a także E, A i K, są też niezwykle bogatym źródłem wapnia, żelaza i magnezu.

Nasiona namaczamy od 4 do 6 godzin; potrzebują one od 4 do 6 dni kiełkowania w niezbyt wysokiej temperaturze (ok. 16-18 stopni). Nasiona / kiełki brokuła wymagają szczególnej uwagi jeśli chodzi o ‘wentylację’, gdyż kiełkujące nasiona wytwarzają stosunkowo wysoką temperaturę (wyjątkowo ważne są więc też regularne płukania, jeśli używamy słoika czy piętrowej kiełkownicy), w związku z czym bardzo łatwo może dojść do ‚zaparzenia’ kiełków. Z wyżej wymienionych względów często kiełkuję nasiona brokuła tak jak rzeżuchę (co widać na powyższym zdjęciu), by miały jak najlepszy dostęp do powietrza i – co za tym idzie – optymalną regulację temperatury.

Z brokułem postępujemy jak z pozostałymi nasionami : średnio jedno – dwa płukania dziennie (w chłodnej wodzie), uważając jednak, by jak najlepiej odsączyć kiełki z nadmiaru wody, nie lubią one bowiem zbyt dużej wilgoci. Następnie możemy przechowywać je przez kilka dni w lodówce, w hermetycznym pudełku (do lodówki wkładamy dobrze osuszone kiełki).

Tak jak w przypadku lucerny – dobrze jest wypłukać kiełki po ok. 3-4 dniach w dużej ilości wody (w misce), by pozbyć się jak największej ilości osłonek (to one są odpowiedzialne za pewne ‘sensacje’ trawienne ;)), oczywiście tylko w przypadku kiełkowania nasion w słoiku / kiełkownicy.

Jak większość kiełków – najlepiej jest oczywicie spożywać je na surowo, jako dodatek do sałatek, kanapek czy wszelakich smarowideł (również do zup, dodajemy je na samym końcu, jako ‘dekorację’, nie zaś do gorącej / wrzącej zupy). Można też dodawać je np. do warzywnych soków, pamiętając jednak, by nie spożywać ich zbyt dużo podczas jednego posiłku, gdyż ‘grozi’ to pewnymi sensacjami trawiennymi… ;)

kielki_buraka2

tygodniowe kiełki buraka


Kiełki buraka być może przydadzą się Wam nie tylko jako składnik wiosennych dań, ale również do upiększania wiosennych potraw, są bowiem wyjątkowo dekoracyjne (tak jak np. kiełki czerwonej kapusty).

Jak możemy wyczytać na cytowanej już wcześniej stronie ‘Kiełki’ (którą serdecznie Wam polecam!) ”kiełki buraka oprócz dużej ilości witamin A, C, B1, zawierają wiele cennych składników mineralnych, takich jak potas, wapń, żelazo, magnez, miedź, mangan oraz dwa rzadkie metale: rubid i cez. Ze względu na zawartość niezbędnego w procesie tworzenia czerwonych ciałek krwi kobaltu są niezwykle cenne przy leczeniu anemii. Obniżają też ciśnienie i odkwaszają organizm. Ponieważ zawierają sporo błonnika i ułatwiają trawienie są szczególnie zalecane przy schorzeniach gastrologicznych. Zawierają kwas foliowy, którego niedobór może powodować złe samopoczucie, rozdrażnienie i niespokojny sen. Działają dobroczynnie na włosy i paznokcie. Betacyjanina, substancja odpowiedzialna za czerwony kolor buraków ma działanie przeciwnowotworowe.”

W przypadku kiełkowania nasion buraka należy postępować podobnie jak w przypadku nasion cebuli, czyli przed namoczeniem dobrze jest umieścić je w lodówce na 12-24 godziny, gdyż taki ‘szok termiczny’ pobudzi je do szybszego kiełkowania. Następnie zalewamy nasiona wodą i moczymy je przez min. 12 godzin, najlepiej w ciepłej wodzie; ich osłonka jest wyjątkowo twarda, dlatego potrzebują one nieco dłuższego czasu namaczania.
Ze względu na twardość owej osłonki, dobrze jest (przynajmniej przez pierwsze dni) kiełkować nasiona buraka w słoiku i podczas codziennego płukania nasion mocno potrząsać nimi o ścianki słoika, co pomoże nasionom łatwiej i szybciej otworzyć się (na początku kiełkowania należy dosyć często płukać nasiona  – kilka płukań dziennie w czasie 3 pierwszych dni, aż woda będzie całkowicie przeźroczysta).
Gdy osłonka łatwo odkleja się od skiełkowanego nasiona – kiełki są gotowe do spożycia (po ok. 5-7 dniach); płuczemy je wtedy w dużej ilości wody (jak wyżej) by pozbyć się jak największej ilości (a najlepiej wszystkich…) osłonek (jeśli będziemy hodować kiełki buraka ‘na płasko’, jak rzeżuchę, wystarczy ściąć kiełki, bez potrzeby płukania ich w celu pozbycia się osłonek).

wiosenne_kielki_petit


I na koniec – lista wcześniejszych ‘kiełkowych’ wpisów :

- informacje ogólne

lucerna (alfalfa), soczewica, kozieradka (fenegryka), rzodkiewka, cebula

- por

- rzeżucha + słonecznik

- ciecierzyca

- rukola (moja ulubiona :) )

- wszystkie wpisy ‘kiełkowe’

Pozdrawiam serdecznie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

‘Food Matters’ czyli jedzenie ma znaczenie

food_matters‘Food Matters’ autorstwa Marka Bittmana nie jest książką typowo kulinarną, choć znajdziemy w niej również przepisy; nie jest to też książka o nowej, wiosennej diecie, choć dzięki zawartym w niej poradom faktycznie możemy zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów. ‘Food Matters’ to książka o czymś więcej : o zmianie naszego sposobu żywienia i o wpływie jaki może to mieć nie tylko na nas, ale również (a może przede wszystkim) na nasze środowisko.
Autor (którego być może znacie już z kroniki New York Timesa – ‘The Minimalist’), już od ponad 30 lat piszący o jedzeniu amerykański dziennikarz, przedstawia tu wiele – może nie wszystkim znanych – faktów dotyczących współczesnego jedzenia i jego produkcji.

Kilka lat temu, po przeczytaniu raportu ONZ (a konkretnie FAO – Food and Agriculture Organization) – Livestock’s Long Shadow – Bittman zdał sobie sprawę, iż to co jemy ma o wiele większe znaczenie niż przypuszczamy, nie tylko ze względów typowo zdrowotnych (o czym teoretycznie wszyscy wiemy), ale również ze względów ekologiczno-środowiskowych.
Jak wynika ze wspomnianego raportu, przemysłowa hodowla zwierząt odpowiedzialna jest za prawie 20% antropogennych (czyli tych, za których wytworzenie odpowiedzialny jest człowiek) emisji gazów cieplarnianych, na każdym etapie produkcji mięsa (od uprawy pasz, przez samą hodowlę oraz przetwórstwo i transport) : coraz więcej potrzebnej ziemi pod uprawy pasz, pestycydy, antybiotyki, hormony wzrostu, tony zanieczyszczających odchodów zwierzęcych, a do tego wciąż wzrastająca nadprodukcja, nie tylko mięsa zresztą (to już tendencja światowa niestety, nie tylko amerykańska…).

Do tego fakty, o których od lat mówi i pisze również Michael Pollan (‘Jak jeść? Przewodnik konsumenta’ lub wcześniejsza jego książka ‘W obronie jedzenia. Manifest wszystkożerców’) : dieta ‘zachodnia’ – bogata w wysoko rafinowane produkty (biała mąka, biały cukier) oraz białko zwierzęce nie jest niestety dla nas dobroczynna, gdyby tak bowiem było, Amerykanie byli by najzdrowszą na świecie nacją, a jest wręcz przeciwnie; jak podają statystyki, prawie ¼ Amerykanów cierpi na choroby serca i układu krążenia, a drugie tyle ma problemy z podwyższonym pozomem cukru i cukrzycą. Na przestrzeni ostatnich 20 lat w Ameryce pojawiło się już trzy razy więcej osób otyłych i ich liczba stale się  powiększa. Co ciekawe – porównując nacje mające zupełnie inne nawyki żywieniowe widać, iż ich zachorowalność na niektóre schorzenia (jak np. rak jelita, choroby serca, cukrzyca czy problemy z cholesterolem) jest o wiele niższa.

Wszystko to skłoniło Marka Bittmana nie tylko do refleksji, ale i do podjęcia pewnej decyzji : skoro to co jemy, ma tak wielki wpływ na nasze zdrowie a przy tym na zdrowie naszej planety, to może warto jednak choć częściowo zmienić nasz sposób żywienia? I może jest to łatwiejsze, niż niektórym z nas się wydaje?
Na dodatek w tym samym czasie Bittman borykał się z kilkoma problemami zdrowotnymi : mocno (a nawet bardzo mocno) podwyższony poziom cholesterolu, bardzo wysoki poziom cukru we krwi i zagrożenie cukrzycą (wszechobecną w jego rodzinie), dyskopatia, bezdech oraz dość znaczna waga (jego zwyczajowe 75 kg na przestrzeni lat przerodziło się w 97 kilogramów). Według lekarza, stan był dosyć alarmujący i należało jak najszybciej ‘coś z tym zrobić’. Przede wszystkim schudnąć (minimum 15% masy ciała) i zmienić nawyki żywieniowe (lub brać odpowiednie leki podejmując ryzyko, że i tak z czasem może być gorzej). Dlatego to właśnie wtedy Bittman stwierdził, iż to najlepszy moment by na własnej skórze przekonać się, jaki wpływ na jego zdrowie może mieć ewentualna zmiana sposobu żywienia.

Przede wszystkim wyeliminował ze swojej diety większość tzw ‘śmieciowego’ jedzenia (fast food, wszelakie ‘gotowce’ itd.), tego co wysoko przetworzone i rafinowane (biała mąka, biały cukier) i mocno ograniczył spożycie mięsa i produktów odzwierzęcych; wprowadził również do swojej diety razowe produkty oraz większe ilości białka roślinnego. Rezultaty tych zmian były zadziwiająco szybkie : po miesiącu waga pokazywała już 7 kg mniej, w miesiąc później okazało się, iż cholesterol i cukier są już w normie, nawet bezdech (po raz pierwszy od niepamiętnych czasów) nie przerywał już snu. W 4 miesiące Bittman zrzucił 15 kg i niesamowicie poprawił swój stan zdrowia, bez liczenia kalorii i bez żadnej ‘umartwiającej’ diety. I co najważniejsze, nie wyeliminował on całkowicie mięsa czy białej mąki, nie stał się nagle wegetarianinem czy weganinem, a jedynie mocno ograniczył to, co ma zgubny wpływ na nasze zdrowie, uzupełniając tym, co razowe i nieprzetworzone, chodzi bowiem przede wszystkim o to, by jeść mniej pewnych produktów a więcej innych, a nie by wykluczyć je całkowicie z naszej diety. Jak pisze autor, w porównaniu z jego poprzednimi nawykami żywieniowymi, je on teraz mniej więcej tylko 1/3 mięsa, ryb i produktów odzwierzęcych, 3-4 razy więcej warzyw i owoców, a około 70% spożywanych kalorii nie jest pochodzenia zwierzęcego.

W jego książce, oprócz samych faktów dotyczących produkcji żywności, ‘śmieciowego’, szkodzącego nam jedzenia (wyjątkowo ciekawe rozdziały), badań i statystyk, znajdziecie również część bardziej kulinarną, w której Bittman dokładnie opisuje co i dlaczego warto zmienić w naszym jadłospisie, co powinno znaleźć się na liście zakupów dbających nie tylko o stan zdrowia, ale i otaczającego nas środowiska oraz proponuje czytelnikom 77 prostych przepisów dla tych, którzy – tak jak on – chcą spróbować coś zmienić. I na każdym kroku przekonuje nas, iż jest to naprawdę łatwiejsze niż nam się wydaje. Podaje mnóstwo przykładowych jadłospisów i tłumaczy, jak on sam wdraża opisane wcześniej zasady w życie; jest krytykiem kulinarnym i prawdziwym smakoszem, kocha jeść, jest więc chyba najlepszym przykładem na to, że – wbrew temu co myślą niektórzy – to co zdrowe, wcale nie musi być nudne czy niesmaczne.

Kilka przytoczonych w ‘Food Matters’ zasad pokrywa się z tym, o czym pisze również Michael Pollan (o czym wspominałam na początku marca), czyli między innymi :

- jedzmy więcej produktów pochodzenia roślinnego, a mniej zwierzęcego

- jedzmy mniej wysoko rafinowanych produktów (biała mąka, biały cukier), a więcej razowych

- unikajmy fast foodów, ‘gotowców’ oraz tego wszystkiego, co wysoko przetworzone

- zastąpmy tłuszcze zwierzęce roślinnymi

- jedzmy jak najwięcej produktów sezonowych, wyprodukowanych lokalnie

- pamiętajmy iż ważna jest nie tylko ilość spożywanych produktów, ale przede wszystkim ich jakość

*
I jeszcze kilka danych, o których być może nie wszyscy wiedzą, a które (mnie przynajmniej) wydają się warte przytoczenia :

- hodowla zwierząt wymaga 10 razy więcej energii co uprawa roślin

- by wyprodukować 1 kg mięsa trzeba zużyć 15 – 18 ton wody

- 45% zużywanej na świecie wody zużywana jest do hodowli zwierząt

- wyhodowanie 1 sztuki bydła to odpowiednik 520 litrów benzyny

- zwierzęta hodowlane ‘produkują’ 130 razy więcej nieczystości niż ludzie

- 50% obecnych na rynku amerykańskim antybiotyków zużywane jest w hodowli zwierząt (jak pewnie wiecie, podaje się je również zdrowym zwierzętom, profilaktycznie, i to nie tylko w Ameryce niestety :/ )

- 70% terenów uprawnych  służy do wykarmienia zwierząt hodowlanych

- 50% uprawianej w Stanach Zjednoczonych kukurydzy jest przeznaczone do żywienia zwierząt hodowlanych (a uprawa kukurydzy wymaga olbrzymiej ilości wody); poza tym u krów żywionych kukurydzą a nie trawą i sianem coraz częściej odnotowuje się przypadki występowania bakterii E. coli, niezwykle niebezpiecznej szczególnie w przypadku zarażonych nią dzieci

- by uzyskać więcej terenów pod uprawę potrzbnej w hodowli kukurydzy i soi wycina się coraz więcej lasów

- mięso zwierząt hodowlanych ma coraz mniej wartości odżywczych, za to zawiera coraz więcej niepożądanych dla ludzkiego organizmu substancji (wspomniane już antybiotyki, czy np. hormon wzrostu administrowany zwierzętom)

- aktualnie zalecane dawki białka zwierzęcego to ok. 50 g dziennie; w Ameryce aktualnie spożywa się 250 g mięsa na osobę, we Francji 200 g, a w Afryce 30 g

- i na koniec (choć dla mnie to właściwie jeden z pierwszych argumentów) nie zapominajmy o warunkach przemysłowego chowu zwierząt; to zadziwiające zresztą, jak bardzo potrafimy dbać o naszych czworonożnych domowników, a jak bardzo nie interesuje nas jak traktowane sę trafiające na nasz talerz zwierzęta…

*

Mam nadzieję, że lektura ‘Food Matters’ i Was choć na chwilę skłoni do refleksji, a być może również do pewnych zmian w aktualnym jadłospisie. Jak pisze Bittman, nie zapominajmy iż nawet niewielkie zmiany mogą mieć naprawdę wielkie znaczenie (wszak ziarnko do ziarnka… ;) ). Niczego nie trzeba się wyrzekać, a tylko nieznacznie zmienić nasze przyzwyczajenia. Może więc i Wy spróbujecie? :)

*
food_matters_cookbookA tym, którzy do tej pory byli wyjątkowo mięsożerni i mają niewiele pomysłów na dania bezmięsne, z pewnością przyda się druga część ‘Food Matters’, typowo kulinarna tym razem : ‘The Food Matters Cookbook: 500 Revolutionary Recipes for Better Living’.
Znajdziemy tu najważniejsze fakty opisane w ‘Food Matters’ oraz dodatkowo 500 przepisów na dania z mięsem i bez, a także pomysły na to, jak dany przepis zmodyfikować czy urozmaicić. To kolejna warta polecenia pozycja na liście napisanych przez Bittmana książek – klik (te najbardziej znane to z całą pewnością How to Cook Everything oraz How to Cook Everything Vegetarian).

*

*

*

less_meat_more_veg2A skoro już o książkach dla ‘mniej-mięsożernych’ mowa, to dosyć ciekawą pozycją jest również wydana niedawno ‘Less Meat More Veg’ (czyli ‘mniej mięsa, więcej warzyw’).
Choć dań mięsnych mimo wszystko w niej sporo, to przepisy są dosyć ciekawe i urozmaicone, przyznaję jednak iż miałam nadzieję, że część ‘niemięsna’ będzie (zgodnie z tytułem ;) ) nieco bardziej obszerna.
Przepisy podzielone są na następujące kategorie : wołowina, baranina, wieprzowina, drób, zwierzęta łowne, ryby, warzywa (‘aż’ 14 stron ;) ), jajka, nabiał, desery. Niestety nie ma osobnego rozdziału poświęconego np. warzywom strączkowym, choć w poszczególnych działach można znaleźć przepisy z ich dodatkiem. Książkę tą poleciłabym chyba bardziej komuś, kto nie ma wielu pomysłów na urozmaicenie swoich mięsnych posiłków, jednak tym, którzy chcą ograniczyć spożycie mięsa i produktów zwierzęcych bardziej jednak polecam ‘The Food Matters Cookbook’.

*

Na koniec – dla zainteresowanych – linki do dwóch filmów / dokumentów (które być może już znacie…), a do obejrzenia których Was zachęcam (poniżej wersje z polskimi napisami) :

- ‘Food matters’ (to link do pierwszej części, pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony Youtube; jest tam również wywiad z Markiem Bittmanem)

- oraz ‘Food, Inc’ – ‘Korporacyjna żywność’ (tak jak w przypadku poprzedniego dokumentu – to link do pierwszej części; pozostałe znajdziecie w prawej kolumnie otwierającej się strony)

*

Pozdrawiam serdecznie!

I mam nadzieję, że udało Wam się przebrnąć przez ten przydługi wpis…
(najchętniej pisałabym dalej, w porę jednak ‚obcięłam’ jedną stronę tekstu ;) ).

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Wiosna! I czosnek niedźwiedzi.

czosnek_niedzwiedzi2011

*

Zimowe kurtki, swetry i szaliki  nareszcie wróciły w najodleglejsze zakamarki szafy. Coraz więcej mamy słońca, wiosennego ciepła oraz kwitnących wszędzie drzew i krzewów. A w lesie i na straganach rozgościł się już jeden z pierwszych (również kulinarnych) zwiastunów wiosny – czosnek niedźwiedzi (Allium ursinum).
Jak wspominam co roku – uważajmy jeśli wybieramy się po czosnek niedźwiedzi do lasu, gdyż jego liście są bardzo podobne do liści konwalii i zimowita jesiennego, które to – w przeciwieństwie do czosnku niedźwiedziego – są trujące (dla zainteresowanych : tutaj zdjęcie ‘podglądowe’, które znalazłam w sieci – klik). Na szczęście łatwo przekonamy się, iż mamy z czosnkiem niedźwiedzim do czynienia, gdyż pocierając listki w palcach od razu poczujemy charakterystyczny, delikatny zapach czosnku :)
Tak jak sam czosnek, tak i jego ‘niedźwiedzi’ kuzyn ma wiele cennych dla naszego organizmu właściwości : przede wszystkim zawiera sporo witaminy C, działa przeciwmiażdżycowo, obniża ciśnienie krwi, wspomaga układ trawienny i działa bakteriobójczo.

*

czosnek_niedzwiedzi2011_2
*
To świeże listki są najzdrowsze, a im młodsze – tym delikatniejsze w smaku i smaczniejsze. Pojawiają się one na przełomie lutego i marca i zbiera się je najczęściej do maja, choć można w zasadzie aż do jesieni. Przy okazji warto dodać, iż spożywać można nie tylko liście, ale i cebulki (tak jak ząbki czosnku zwyczajnego), pąki kwiatowe (marynowane smakuja prawie jak kapary!) jak i same kwiaty.
Oprócz kulinarnego ich zastosowania – z liści przygotowuje się też zdrowotne tynktury, nalewki* lub wina. I tak np. posiekanymi liśćmi czosnku (można też dodać kilka cebulek) wypełniamy słoik (nie uciskamy zbytnio), a następnie zalewamy je alkoholem i pozostawiamy w słonecznym miejscu na ok. 2 tygodnie. Następnie filtrujemy, przelewamy do ciemnych buteleczek i zażywamy po kilkanaście kropli dziennie.

*informacje o nalewkach pochodzą z książki ‚Ail des ours’ autorstwa Barnarda Bertrand

*
czosnek_niedzw_nalewka
*
Czosnku niedźwiedziego możemy używać praktycznie do wszystkiego : jako dodatek do  sosów, do wszelakich farszy z kremowym serkiem, do past, zup czy zapiekanek. Nadmiar świeżych liści można również ewentualnie zamrozić (mrozimy dokładnie umyte i osuszone liście) lub zrobić ‘niedźwiedzie’ pesto : tak jak w przypadku tego klasycznego pesto – liście siekamy i miksujemy z oliwą, orzeszkami piniowymi i parmezanem; przygotowane w ten sposób pesto można dość długo przechowywać w zamkniętym słoiku, pamiętając jedynie by warstwa oliwy dokładnie pokrywała pesto (zapobiega to utlenianiu, ponieważ chroni przed dostępem powietrza). Ja często przechowuję również same zmiksowane z oliwą listki (z dodatkiem odrobiny soku cytrynowego, otartej skórki z cytryny i soli), takiej mikstury mogę bowiem później używać również do innych dań.

*
czosnek_niedzw_pesto*

Teraz w sezonie  staram się jak najczęściej spożywać świeże listki; często mieszam je również z innymi ziołami, by złagodzić nieco czosnkowy smak, szczególnie wtedy, gdy nie wszyscy za nim przepadają. Wiosną i latem, gdy świeżych ziół mamy pod dostatkiem, możemy bardzo łatwo przygotować np. takie oto ziołowe serki :

*

serek_kozi_ziola
*

- wystarczy wziąć wasz ulubiony biały serek (u mnie są to serki kozie) oraz mieszankę ulubionych, posiekanych ziół (w dzisiejszej wersji : czosnek niedźwiedzi, natka pietruszki i szczypiorek*); jeśli serki są dosyć suche, smarujemy je najpierw odrobiną oliwy z oliwek, a następnie dokładnie obtaczamy w posiekanych ziołach (lekko dociskamy, by zioła dobrze ‘przykleiły’ się do serka). Do tego odrobina soli, pieprzu i ewentualnie kilka jadalnych kwiatów do dekoracji, et voilà ! :)

*możemy użyć też np. trybuli, oregano, tymianku, cząbru, czy nawet kiełków rukoli czy rzeżuchy, co akurat macie i co lubicie :)
*

serek_kozi_ziola2
*

Miłośnikom czosnku niedźwiedziego polecam również wcześniejsze przepisy :

- wiosenną tartę oraz zupę

- zapiekane jajka (œuf cocotte)

*

Na koniec przypomnę jeszcze tylko, iż w Polsce czosnek niedźwiedzi objęty jest częściową ochroną, nie wszędzie więc można go zbierać (na szczęście tutaj nie mam tego problemu ;) )

*

Pozdrawiam serdecznie !

*

PS. Wybaczcie proszę, iż niektóre zdjęcia są dziś nieco prześwietlone, jednak robienie ich aktualnie jest nadal uciążliwe (udaje mi się zrobić zaledwie jedno lub dwa…), muszę więc zadowalać się tym, co mi w danej chwili ‘wyjdzie’ ;)

*

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email