Archiwa kategorii: zima

Chandeleur i dzień pełen naleśników

crepes1

‘Powiadają, że Gromnica to już zimy połowica, ale bywać nie nowina, że dopiero ją zaczyna.’

W tym roku jak widać, zima postanowiła się rozpanoszyć dopiero w lutym i nęka nas w tym tygodniu wyjątkowo mało przyjaznymi temperaturami (a przede wszystkim lodowatym wiatrem…). Na szczęście dzień nie był ani słoneczny, ani mokry, jest więc nadzieja, że wiosna nie da zbyt długo na siebie czekać (wszak jak mądrość ludowa głosi – ‘gdy słońce świeci na Gromnicę, to przyjdą mrozy i śnieżyce’, a ‘gdy w Gromnicę z dachów ciecze, zima jeszcze się przewlecze’ ;) ). Mam też nadzieję, że świszcz nie zobaczył dziś swojego cienia ;)

2-go lutego, we Francji, Szwajcarii i Belgii, świętujemy la Chandeleur (od słowa chandelle – cienka, długa świeczka). Dziś nie wszyscy już pamiętają, że dzień ten ma swoje korzenie w dawnym, pogańskim święcie (Festa Candelarum oraz Luperkalia), które  dopiero z czasem zostało powiązane ze świętem ofiarowania Chrystusa w świątyni (40 dni po Jego narodzeniu), a świeca i płomień symbolizowały m.in. oczyszczenie. Dziś za to la Chandeleur nieodmiennie kojarzy się tu wszystkim z jednym słowem – naleśniki! :) To ponoć papież Gelazy I zapoczątkował tradycję rozdawania pielgrzymom cienkich podpłomyków, co przerodziło się później w smażenie naleśników w domach, a ich okrągły kształt i ‘złocisty’ kolor miał podobno symbolizować również słońce, wydłużające się dni i rychły powrót wiosny.

Ze smażeniem naleśników wiąże się jeszcze jedna tradycja : otóż należy w lewej dłoni trzymać monetę, a prawą ręką podrzucić pierwszy smażony naleśnik tak, by zgrabnie wrócił on na patelnię, co zapewni nam szczęście i dostatek na cały rok :)

(w tym sezonie testuję nową patelnię naleśnikową, żeliwną, i niestety nie do końca jeszcze znalazłyśmy wspólny język ;) w związku z czym naleśniki nie są aż tak cienkie jak powinny, ani takiego koloru jak lubię; mam jednak nadzieję, że z czasem się z nową patelnią polubimy ;))

crepes3

Oczywiście najbardziej znane naleśniki, to te rodem z Bretanii, gryczane (‘galettes’, czyli wersja słona naleśników, tylko z dodatkiem jajka, wody i soli; przy okazji polecam Wam bardzo ciekawy wpis Leloop – klik, prosto z Bretanii, nie tylko na temat ‚galettes’ :) ). Jestem w stanie jeść je praktycznie codziennie; i te tradycyjne – z szynką, serem i jajkiem, ale i takie ze szpinakiem i pleśniowym czy kozim serem i orzechami na przykład.
Naleśniki na słodko (‘crêpes’) tradycyjnie przygotowywane są z mąki pszennej, a ich odmian jest całkiem sporo. Niektórzy do ich przygotowania używają mleka, inni dodają też wody (również gazowanej) czy piwa; do przygotowywanego ciasta możemy też dodać np. otartą skórkę z pomarańczy, wanilię czy ‘chlust’ rumu, Grand Marnier czy innego aromatycznego ‘wkładu’ ;) Wariacjom ‘na temat’ nie ma właściwie końca. Pamiętajmy jednak, iż jeśli ciasto będzie zbyt gęste, trudno będzie usmażyć cienkie naleśniki (im ciasto rzadsze, tym naleśniki będą cieńsze).

Przygotowując naleśniki warto jest też używać różnych typów mąk lub różnych rodzajów mleka (np. kokosowe czy migdałowe), dzięki czemu otrzymamy inny, niebanalny smak. Często mieszam mąkę pół na pół z razową, używam też mąki kasztanowej czy kokosowej (tą ostatnią zastępuję ok. ¼ mąki pszennej). Naleśniki przygotowywane tylko na mleku roślinnym są często bardziej delikatne i trzeba bardziej uważać podczas przewracania ich na drugą stronę. Dlatego jeśli nie jesteście uczuleni na ‚krowiznę’, dobrze jest użyć mleka roślinnego i krowiego, ciasto bowiem dzięki temu będzie przyjemniejsze w obróbce. Dobrze jest też przygotować ciasto wcześniej i odstawić je na mniej więcej godzinę (lub na dłużej, wtedy jednak wstawiamy ciasto do lodówki), by mąka mogła napęcznieć i by gluten mógł odpowiednio się rozwinąć – naleśniki będą miały idealną, aksamitną konsystencję, będą sprężyste, a nie twarde.

Nie będę pewnie zbytnio oryginalna gdy napiszę, iż jedną z moich ulubionych wersji słodkich naleśników są ‘crêpes Suzette’, czyli niezwykle aromatyczne naleśniki podawane z maślano-pomarańczowym sosem, które w oryginale przygotowywane były z dodatkiem nie pomarańczy, a mandarynek oraz likieru curaçao (dawniej nie był on jeszcze niebieski ;)), dziś natomiast częściej spotyka się wersję pomarańczową właśnie, z dodatkiem Grand Marnier. Jedyne co kilka lat temu zmieniłam, to ów pomarańczowo-maślany sos, który teraz zastępuję serkiem mascarpone z ‘pomarańczowymi’ dodatkami , a wszystko to przez Cyryla Lignaca, którego przepis (wspominałam o nim tutaj – klik) wyjątkowo przypadł mi / nam do gustu :)

crepes2

Naleśniki z pomarańczowym mascarpone, prawie jak ‘Suzette’ ;)

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

120 g mąki
szczypta soli
2 jajka
otarta skórka z ½ pomarańczy
ok. 280-300 ml mleka
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie : 2-3 łyżki cukru + ‘chlust’ rumu lub Grand Marnier

dodatkowo
250 g mascarpone
otarta skórka z ½ pomarańczy + sok z 1 pomarańczy
ok. 80 g cukru pudru (używam jasnego trzcinowego) lub syrop z agawy / miód z kwiatów pomarańczy, etc.
1 łyżka rumu lub Grand Marnier

Mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę oraz otartą skórkę z ½ pomarańczy, rum / Grand Marnier, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na około godzinę.
Serek mascarpone dokładnie wymieszać z otarta skórka z ½ pomarańczy, dodać ok. 50-60 g cukru + łyżkę rumu lub Grand Marnier, odstawić w chłodne miejsce.
Sok z pomarańczy zagotować z resztą cukru i gotować kilka-kilkanaście minut aż lekko zgęstnieje.
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto naleśnikowe jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać je posmarowane serkiem i polane sosem pomarańczowym.

Uwagi :

- jak pisałam wyżej – im rzadsze ciasto, tym cieńsze naleśniki; jeśli chcemy przygotować te bardziej ‘treściwe’, na 120 g mąki dodajemy ok. 240 ml mleka + 1-2 jajka, by zaś otrzymać te cieńsze naleśniki  – dodajemy ok. 280-300 ml mleka

- jeśli używamy również nieco rumu czy innego płynnego dodatku do ciasta naleśnikowego, dodajmy mniej mleka, zawsze bowiem lepiej jest dodać nieco płynu tuż przed smażeniem naleśników, niż żałować, że ciasto jest jednak za rzadkie ;)

- dodatek stopionego masła / oliwy do ciasta powoduje, iż naleśniki będą o wiele łatwiej się smażyć

- jeśli mąkę i jajka rozmieszamy najpierw z niewielką ilością mleka (ok. 1/3), to unikniemy powstania grudek

- usmażone naleśniki możemy układać w lekko nagrzanym piekarniku (ok. 50°), możemy też przełożyć je papierem śniadaniowym, by się nie skleiły

crepes_chataigne2

Naleśniki kasztanowe, jesienno-zimowe

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

85 g mąki kasztanowej
40 g mąki pszennej
szczypta soli
2 jajka
ok. 250 ml mleka
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie : 2-3 łyżki cukru + ‘chlust’ rumu lub likieru kasztanowego

dodatkowo
125 g mascarpone
125 g kasztanowego puree (najlepiej bez cukru)
cukier / miód / syrop z agawy do smaku
opcjonalnie – 1 łyżka rumu lub likieru kasztanowego

2 gruszki
kilka kandyzowanych kasztanów
1-2 łyżki masła
2-3 łyżki miodu (użyłam miodu kasztanowego)
ziarna z 1 laski wanilii

Mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę oraz rum / likier kasztanowy, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na minimum godzinę (a najlepiej na kilka godzin, w chłodne miejsce).
Serek mascarpone dokładnie wymieszać z kasztanowym puree i rumem / likierem, dosłodzić do smaku i odstawić w chłodne miejsce.
Gruszki obrać i pokroić w średniej wielkości kostkę, kasztany pokruszyć. Masło roztopić z miodem, dodać wanilię, gruszki i kasztany i dusić wszystko kilka-kilkanaście minut (gruszki nie powinny ani się rozpadać, ani być zbyt twarde).
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać naleśniki posmarowane kasztanowym serkiem z ciepłymi gruszkami i miodowym ‚sosem’.

(jeśli przygotujemy ciasto bez dodatku cukru, możemy użyć takich naleśników również do słonego farszu)


crepes_coco1

Naleśniki kokosowe

na ok. 8-9 sztuk (20 cm srednicy)

120 g mąki
szczypta soli
2 jajka
150 ml mleka kokosowego
100 ml wody (lub mleka)
1-1,5 łyżki stopionego masła lub oliwy / oleju
opcjonalnie – 2-3 łyżki cukru

Przygotowanie jak powyżej : mąkę wymieszać z solą i (ewentualnie) cukrem; w środek wbić rozbełtane jajka oraz część mleka (mniej więcej 1/3) i energicznie wymieszać tak, by otrzymać gładką, jednolitą masę. Następnie dodać resztę mleka, stopione masło / oliwę, dobrze wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na minimum godzinę.
(jeśli po ‘odpoczynku’ ciasto jest zbyt gęste, możemy dodać nieco wody lub mleka i ponownie dobrze wymieszać)
Smażyć naleśniki na dobrze rozgrzanej patelni, przewracając je delikatnie na drugą stronę po ok. minucie.
Podawać np. z cytrusowym dżemem (u mnie : pomarańcze, cytryny Meyer + kawałki mandarynek).

Uwagi :
- część mąki (mniej więcej ¼) możemy zastąpić np. wiórkami kokosowymi lub ‘mąką’ kokosową (wspominałam o niej a propos kokosowej kruszonki – klik)

- jak pisałam na początku wpisu – naleśniki przygotowywane tylko na mleku roślinnym są często bardziej delikatne i trzeba bardziej uważać podczas przewracania ich na drugą stronę; jeśli więc nie jesteście uczuleni na mleko krowie, polecam wymieszanie mleka kokosowego z krowim, dzięki czemu ciasto będzie przyjemniejsze w obróbce

- jeśli przygotujemy ciasto bez dodatku cukru, możemy użyć kokosowych naleśników również do słonego farszu


crepes_coco2

*   *   *

Chciałam, by wpis ten ukazał się już wczoraj, jednak z powodu chronicznego już braku czasu, dopiero przed chwilą udało mi się go skończyć… Wybaczcie też, iż w ciągu ostatnich tygodni praktycznie nie bywałam na Waszych blogach i rzadziej też odpowiadałam na komentarze i maile, od jutra jednak obiecuję częściową poprawę, gdyż nareszcie znów nadchodzą wyczekane ferie :)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego weekendu! Ja spędzę go z pewnością w towarzystwie cieplutkiego koca, dobrej książki oraz rozgrzewającego ‚comfort-food’ (no może jeszcze kubek grzanego wina do kompletu… ;) ), nic i nikt bowiem nie zmusi mnie do wyjścia z domu, gdy słupek rtęci spada poniżej -10°C ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Tarta z karmelizowaną cebulą

tarte_oignons_caram1a

Tarta, o której wspominałam à propos karmelizowanej cebuli, miała się tu pojawić w niedzielę, jednak ‘zmęczenie materiału’ ;) dało znać o sobie i organizm zarządził ponad dwudniową przerwę w życiorysie. Nie sądziłam, że ktoś, kto nigdy nie śpi w ciągu dnia (za wyjątkiem choroby i wysokiej gorączki) i komu pojęcie sjesty jest całkowicie obce, jest w stanie przespać ponad 48 godzin, wprawdzie z przerwami, jednak przesypiając większą część dnia; że można czuć się tak bardzo ‘wyssanym’ z energii, iż nie jest się w stanie normalnie funkcjonować. Wybaczcie więc ten lekki ‘poślizg’ czasowy, jednak dopiero dziś powoli wracam do świata żywych, już na dłużej mam nadzieję ;)

Wróćmy jednak do kulinariów…

Jeśli posmakowała Wam karmelizowana cebula i jeśli chcecie zużytkować jej nadmiar, polecam przygotowanie pysznej, nieskomplikowanej tarty (dlatego właśnie zawsze przygotowuję więcej cebuli na raz, by móc zużyć ją do takich szybkich dań, gdy nie ma się zbyt dużo czasu na kucharzenie).

tarte_oignons_caram1

Wersja pierwsza (najszybsza), to tarta na bazie gotowego ciasta francuskiego, jeśli takowego używacie. Oczywiście najlepsze jest ciasto przygotowane w domu, tylko wtedy bowiem wiemy co jemy ;). Jeśli jednak używacie kupnego ciasta, radzę porównać jego skład i wybrać to, które nie zawiera konserwantów czy oleju palmowego (niestety nawet produkty ‘eko’ często mają olej palmowy w swoim składzie, a przecież używanie produktu, który przemierzył pół kuli ziemskiej nie do końca jest synonimem ekologii…).

Tartę możemy przygotować w wersji bardziej cebulowej, czyli całe ciasto pokrywamy karmelizowaną cebulą, a następnie nakładamy nieco sera (np. koziego, gorgonzoli, fety itp.) lub pomijamy go całkowicie. Możemy też przygotować wersję bardziej serową, jak ta na powyższym zdjęciu, (inspirowana przepisem ze strony SimplyRecipes – klik) : kilka łyżek karmelizowanej czerwonej cebuli + ok. 120 g gorgonzoli lub innego ‘niebieskiego’ sera + ok. 120 g łagodniejszego, dobrze topiącego się sera (użyłam koziego) + kilka gałązek tymianku; cebulę nakładamy na ciasto, następnie nakładamy kawałki sera oraz tymianek i zapiekamy przez ok. 25-30 minut w 180°.

tarte_oignons_caram2

Jeśli chcemy otrzymać wersję nieco bardziej sycącą, cebulę możemy zalać masą śmietanowo-jajeczną (jak na powyższym zdjęciu); na jedno jajko dodaję ok. 100-120 ml słodkiej śmietany + dodatkowo np. pokruszony kozi ser i – jak poprzednio – nieco tymianku. W tym wypadku dobrze sprawdzi się też ciasto kruche (gdy przygotowuję tego typu tarty w wersji mocno serowej, ciasto przygotowuję najprostsze, np. takie, tradycyjne – klik lub to z dodatkiem oliwy – klik); najczęściej podpiekam ciasto w foremce (lub w indywidualnych foremkach) przez ok. 10-12 minut, lekko studzę i dopiero wtedy nakładam farsz i śmietanowo-jajeczną masę i – jak wyżej – zapiekam przez ok. 25-30 minut w 180°.

Wariacji na temat tarty z karmelizowaną cebulą jest wiele : możemy użyć tylko cebuli i plasterków / kawałków sera, możemy np. dodać czarne oliwki i filety anchois (inspiracje między innymi od Delii Smith tutaj – klik czy tutaj – klik oraz u  Donny Hay – klik), możemy też przygotować tartę w wersji ‘tatin’ czyli tzw. ‘odwróconą’ (kolejny przepis od niezastąpionej Delii Smith – klik, który widzieliście może już również na blogu Pistachio – klik).

Trudno mi powiedzieć, którą wersję lubię bardziej, wszystko bowiem zależy od nastroju i czasu, jaki mam do dyspozycji (oraz od zawartości lodówki danego dnia ;)). Przyznaję jednak, iż najczęściej robię tego typu tarty w wersji bardziej serowej, a karmelizowana cebula jest tutaj tylko dodatkiem przełamującym i podkreślającym smak sera. A że kilka różnych jego gatunków zawsze mam w lodówce, to tarty i wszelakie zapiekanki regularnie pojawiają się na moim / naszym stole.


Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że może i Was powyższe propozycje zainspirują? :)

tarte_oignon_fromages2

niedawne kozie ‚nabytki’ ;)

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

‚Oignons confits’, czyli karmelizowana cebula

oignons_caram_fromage3

To co widnieje na powyższym zdjęciu, ilustruje kawałek mojego małego, kulinarnego raju : dobry ser (najchętniej kozi lub owczy), kawałek chleba i – od czasu do czasu – coś, co podkreśli smak owego sera. Dlaczego tylko od czasu do czasu? Dlatego, iż najchętniej zjadam ser sam, bez żadnych dodatków, no może za wyjątkiem lampki dobrego wina (w zależności od pory dnia rzecz jasna ;)). A do takiego sera idealnie pasuje karmelizowana cebula (‘oignons confits’). Coś jak cebulowa konfitura, u mnie jednak z mniejszą niż zazwyczaj ilością cukru i z odrobiną octu. Zazwyczaj z dodatkiem czerwonego wina, a ostatnia wersja z porto, które nadaje karmelizowanej cebuli wyjątkowego smaku.
Tego typu ‘konfiturę’ możemy również przygotować z dodatkami smakowymi, takimi jak np. tymianek czy przyprawy korzenne; przed Świętami robiłam tę cebulę w wersji korzennej właśnie, z rodzynkami (przyprawy mniej więcej takie jak w przypadku grzanego wina) oraz z dodatkiem likieru z czarnej porzeczki (inspirowane przepisami sprzed kilku lat z ‘Elle à table’ oraz ze strony Epicurien – tutaj i tutaj). Wiem, że się powtarzam ;) ale i dziś napiszę, iż każda wersja jest pyszna, zdecydowanie warto więc z cebulą eksperymentować :)

Poniżej wersja ‚podstawowa’ :

oignons_caram_fromage1

Karmelizowana cebula z porto

‚Oignons confits au porto’

ok. 700 g czerwonej cebuli
2 łyżki delikatnej oliwy
300 ml czerwonego porto (lub wytrawnego wina)
2 łyżki miodu
ok. 2-3 łyżki cukru muscovado (więcej / mniej w zależności od Waszych upodobań)
2-3 łyżki redukcji / ciemnego ‘kremu’ octu balsamicznego
(lub nieco mniej samego octu balsamicznego)
szczypta soli

Cebulę obrać i pokroić w cienkie krążki (używam mandoliny). Oliwę rozgrzać i dusić cebulę przez kilka-kilkanaście minut, aż stanie się miękka i zacznie zmieniać kolor (poniżej zdjęcia kolejnych etapów), mieszając od czasu do czasu. Następnie dodać pozostałe składniki, wymieszać i dusić na bardzo wolnym ogniu przez ok. 45 minut (nadal od czasu do czasu mieszając), aż cebula będzie idealnie skarmelizowana, o intensywnej barwie. Przełożyć do czystego, suchego słoiczka i szczelnie zakręcić. Przechowywać w chłodnym miejscu (po otwarciu przechowywać w lodówce). Jeśli chcemy ‚konfiturę’ przechowywać dłużej, radzę przełożyć ją do wyparzonych lub wypieczonych w piekarniku słoików, jak w przypadku innych przetworów - klik.

- karmelizowanie cebuli, etap 1 :

oignons_rouges_etap1

- etap 2 :

oignons_rouges_etap2

- etap 3 (po ok. 45 minutach) :

oignons_rouges_etap3

Tak jak pisałam wyżej, do duszonej cebuli możemy również dodać np. kilka gałązek tymianku lub nieco przypraw korzennych, w zależności od tego, z czym będziemy ‘konfiturę’ serwować. Ja przygotowuję ją zawsze z dodatkiem redukcji / ‘kremu’ octu balsamicznego, który jest delikatniejszy od samego octu i lekko słodki, co idealnie pasuje do tego typu preparacji.
‚Konfitura’ ta świetnie smakuje jako dodatek do serów, ale i do wędlin czy pasztetów (często podawana jest np. do ‘foie gras’). Ostatnio użyłam jej również do przygotowania wytrawnej tarty, ale o tym będzie już następnym razem, zegar bowiem znów natrętnie przypomina, iż kilka minut temu wybiła już północ… ;)

Pozdrawiam serdecznie i już teraz życzę Wam miłego weekendu!
(ja niestety całą sobotę spędzę w pracy na szkoleniu… :/ )

oignons_caram011

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email