Kilka tygodni temu, w jednym z moich ulubionych sklepów, na jednym z moich ulubionych stoisk (czytaj – na stoisku z serami :D ) pojawiły się marynowane kozie serki w trzech wersjach : z ziołami i pomidorami, z przyprawami oraz w marynacie z dodatkiem cytrusowych skórek. To ta ostatnia propozycja najbardziej do mnie przemówiła (nie tylko ze względów smakowych, ale i wizualnych) i aromatyczny, pachnący cytrusami serek natychmiast podbił moje serce (a dzięki późniejszej rozmowie z przemiłą panią ekspedientką wróciłam nie tylko z kolejnym serkiem, ale również z potrzebnymi do jego marynaty składnikami, by smak ten odtworzyć później w domu…).
Świeżość cytrusów* idealnie pasuje do białego, koziego serka (konsystencją przypomina on nieco ricottę); do tego listki tymianku (polecam cytrynowy), aromatyczny, czerwony pieprz oraz dobra oliwa, a na koniec – oczywiście kromka dobrego chleba :)
*cytrusy wybieramy najlepiej niewoskowane, ekologiczne
Kozi serek marynowany w cytrusowych skórkach (Chèvre frais mariné aux zestes d’agrumes)
kilka białych kozich serków
otarta skórka z 1 małej pomarańczy
otarta skórka z 2 cytryn
otarta skórka z 2 limonek
ok. ½ łyżeczki świeżych listków tymianku (polecam cytrynowy)
czerwony pieprz, do smaku (kilka obrotów młynkiem)
oliwa, ok. 150 – 200 ml (+ ewentualnie nieco więcej do wlania na dno naczynia)
Serki umieścić w głębszym naczyniu. Wszystkie składniki wymieszać z oliwą i rozłożyć je na serkach. Wlać resztę oliwy na dno naczynia i w razie potrzeby dolać jej nieco więcej na dno tak, by było jej min. 0,5 cm na dnie naczynia. Przykryć serki i pozostawić w chłodnym miejscu, by nasiąknęły aromatem marynaty.
Tego typu marynata jest również świetnym dodatkiem np. do pieczonych warzyw (m.in. do ziemniaków, cukinii czy bakłażana) i to właśnie w ten sposób spożywamy ją ostatnio w trakcie letnich obiadów lub szybkich kolacji. Polecam!
‚ Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam udanego tygodnia! ‚
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Helion, dziś słów kilka o książce ‘Fotografia kulinarna dla blogerów’ autorstwa Matta Armendariza (prowadzącego bloga‘Matt Bites’). To kolejna już pozycja dla zaczynających przygodę z fotografią kulinarną i blogowaniem (o wcześniejszych – ‘Ujęcia ze smakiem’ Hélène Dujardin oraz ‘Fotografia kulinarna’ Nicole S. Young – pisałam tutaj – klik).
Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem i zdecydowanie bardziej przyda się początkującym, niż zaawansowanym fotografom. Podzielona jest na cztery części (Elementarz – Kreatywność – Stylizacja – Kruczki i sztuczki, czyli praktyka), w których omawiane są kolejno tematy nieco bardziej techniczne (jak np. głębia ostrości, oświetlenie, balans bieli czy sprzęt fotograficzny), jak i kwestie praktyczne – kompozycja zdjęcia, perspektywa czy stylizacja.
Osobny rozdział poświęcony jest tzw. trudnym do fotografowania potrawom, jak np. zupy, makarony czy lody i napoje, gdzie Matt dzieli się z czytelnikami swoimi sztuczkami i poradami.
Co ważne – wszystko ilustrowane jest odpowiednimi zdjęciami, dzięki czemu nawet początkujący w tej dziedzinie mogą od razu dostrzec różnice między takim a nie innym oświetleniem, kątem padania światła czy różnymi aranżacjami danego kadru. Podoba mi się również fakt, iż Matt przekonuje, że nie trzeba inwestować w drogi sprzęt (typu blendy, namioty bezcieniowe i profesjonalne lampy), a wszystko to pokazuje na osobnych zdjęciach (sama żałuję, że nie miałam do nich dostępu 7 lat temu, gdy zaczynałam przygodę z blogowaniem… ;)).
Książka ta jest wg mnie swego rodzaju ‘elementarzem’, wprowadzeniem początkującego fotografa w specyficzny świat fotografii kulinarnej; nie znajdziecie tutaj np. zbyt wielu porad dotyczących tzw. postprodukcji, czyli późniejszej obróbki zdjęć w odpowiednich programach graficznych, myślę jednak, że nie jest to wielkim mankamentem, łatwo bowiem tego typu informacje znaleźć dziś nawet w sieci. ‚
Matt Armendariz – ‘Fotografia kulinarna dla blogerów’ Wydawnictwo Helion Okładka miękka, str. 195
* * * ‚
I na koniec niespodzianka – jeśli chcecie otrzymać jeden z 3 egzemplarzy książki, napiszcie proszę czy i dlaczego Was ona zainteresowała i w czym może być Wam przydatna; pod koniec tygodnia ogłoszę na blogu wyniki losowania (uwaga : adresy do wysyłki tylko na terenie RP). EDYCJA – dziękuję za wszystkie komentarze (proszę o nie dopisywanie kolejnych); szczegóły ogłoszę najpóźniej w niedzielę wieczorem.
* * * ‚
Moi Drodzy,
Książki trafiają do czterech osób (oddaję Wam również mój egzemplarz recenzyjny) – do dwóch pierwszych komentujących : Kamila + Alina, oraz do dwóch ostatnich : Ewelosa + Vesper (Doroto, przykro mi, wydawnictwo wysyła książki tylko na terenie RP…); dwie nagrody pocieszenia trafią zaś do Krystyny i Peli :)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na Wasze dane teleadresowe (mój adres mailowy w prawym górnym rogu bloga). ‚
Do pewnych smaków podobno trzeba ‘dorosnąć’. Być może jest w tym trochę prawdy, potrzeba mi bowiem było czasu by przemóc się i zacząć przygotowywać desery typu panna cotta. Nie przepadam za konsystencją potraw z dodatkiem żelatyny, nigdy nie lubiłam galaretek, a z jedzonego u mamy ciasta z zatopionymi w galaretce owocami zawsze najbardziej lubiłam biszkopt oraz mozolnie wydłubywane z galaretki same owoce ;)
Teraz, od czasu alergii, gdy niestety muszę latem zapomnieć np. o ukochanym tiramisu czy o tradycyjnych lodach, czasami sięgam właśnie po panna cottę, najczęściej na bazie mleka kokosowego. To zdecydowanie najszybszy i najprostszy deser tego typu, jaki można sobie wyobrazić : aż minuta gotowania + późniejsze stygnięcie i chłodzenie.
Używam tutaj najczęściej pozyskiwanego z wodorostów agaru, ale możecie oczywiście użyć żelatyny, dostosowując odpowiednio jej ilość do pozostałych składników. Różnica w użyciu między agarem a żelatyną polega na tym, iż agar rozpuszczamy w gorącym płynie – musimy koniecznie masę + agar zagotować, w przeciwnym bowiem razie nie zgęstnieje ona (uwaga : agar jest mniej więcej 6-8 razy silniejszy od żelatyny, co oznacza, że zamiast 1 g agaru użyjemy ok. 6-8 g żelatyny).
Preparacje z dodatkiem agaru mogą mieć nieco bardziej zwartą konsystencję niż te z użyciem żelatyny, dlatego zazwyczaj nie dodaję go zbyt dużo, szczególnie wtedy, jeśli deser przygotowywany jest dzień wcześniej (wg mnie jednak najlepszą konsystencję otrzymujemy w dniu przygotowania deseru). Przy okazji warto też dodać, iż agar-agar ułatwia trawienie i wspomaga wydalanie toksyn z organizmu; używa się go również jako środek wspomagający chudnięcie, czego ja akurat osobiście potwierdzić nie mogę, nigdy bowiem nie testowałam agaru pod tym kątem…
Dziś mam dla Was naszą ostatnią, weekendową wersję kokosowej panna cotty (choć właściwie żadna z niej ‘panna’, skoro tytułowej śmietany w niej brak ;)) w dwóch odsłonach : limonkowo-waniliowej z sosem malinowym (lub z mango) oraz w wersji malinowej z mango. Ta druga powstała trochę przez przypadek (‘resztkowo’ ;)), okazało się jednak, że połączenie malin i mango świetnie razem współgra. Polecam :)
Kokosowa panna cotta
na 4 większe lub 5-6 mniejszych porcji
500 ml mleka kokosowego
ok. 75 g miodu (lub cukru czy innego środka słodzącego)
1 laska wanilii
otarta skórka z 2 cytryn + 2 limonek
½ łyżeczki agaru w proszku* na sos :
ok. 300 g malin (można użyć mrożonych)
ok. 2 łyżki miodu / cukru
otarta skórka z ½ pomarańczy
+ kilka świeżych malin do dekoracji lub :
mango
listki werbeny cytrynowej (lub otarta skórka z 1 limonki)
2-3 łyżki soku pomarańczowego
Mleko kokosowe przelać do rondelka. Laskę wanilii przekroić, wyskrobać nożem nasiona i dodać wraz z miodem i otartymi skórkami cytrusów do mleka. Wsypać agar-agar i mieszając zagotować preparację. Następnie gotować jeszcze przez ok. minutę (regularnie mieszając), zdjąć z ognia, mieszać jeszcze przez chwilę, po czym przelać do przygotowanych naczyń i wystudzić. Wstawić do lodówki, podawać schłodzone np. z sosem malinowym lub z pokrojonym mango. Sos malinowy :
Maliny przełożyć do rondelka, dodać miód / cukier i otartą skórkę i gotować kilka minut, aż owoce się ‘rozpadną’. Następnie przetrzeć masę przez sito i wystudzić.
Mango pokroić w małą kostkę i wymieszać z posiekanymi listkami werbeny cytrynowej (lub z otartą skórką z limonki) oraz z odrobiną soku pomarańczowego; przykryć i odstawić w chłodne miejsce do maceracji.
Kokosowo-malinowa panna cotta
na 4 większe lub 5-6 mniejszych porcji
400 ml mleka kokosowego
100 ml sosu malinowego (przygotowany jak wyżej)
ok. 50 g miodu (lub cukru czy innego środka słodzącego)
otarta skórka z 1 cytryny
½ łyżeczki agaru w proszku*
Mleko kokosowe przelać do rondelka. Dodać sos malinowy, miód / cukier i otartą skórkę z cytryny, wymieszać. Wsypać agar-agar i stale mieszając zagotować preparację. Następnie gotować jeszcze przez ok. minutę (regularnie mieszając), zdjąć z ognia, mieszać jeszcze przez chwilę, po czym przelać do przygotowanych naczyń i wystudzić. Wstawić do lodówki, podawać schłodzone np. z sosem malinowym i z pokrojonym mango (jak wyżej)
Uwagi :
- ilość agaru* należy dostosować do zaleceń producenta; w moim przypadku (agar bio firmy Morga) to ½ łyżeczki na 500 ml płynu
- ważne jest, by zacząć mieszać preparację zaraz po dodaniu agaru, by nie utworzyły się grudki i by konsystencja była jednolita (z tego powodu często zaleca się wymieszanie agaru z cukrem, by łatwiej równomiernie rozprowadzić go w płynie lub uprzednie rozpuszczenie go w niewielkiej ilości gorącej wody i dodanie już tak przygotowanego płynnego agaru
- panna cottę często przygotowuję w słoiczkach, łatwo bowiem można je wtedy zabrać w plener / na piknik czy jako deser do pracy ‚
* * * ‚
Zupełnie nie wiem jak to się stało, że minęły już dwa tygodnie od mojego ostatniego wpisu… Przyznaję, że czerwcowe słońce i upały nieco mnie rozleniwiły i trudno było mi się zmotywować, by zasiąść do pisania, wolne chwile bowiem zdecydowanie milej spędza się w plenerze czy nawet na tarasie, niż przed ekranem komputera (mea culpa…).
Na szczęście ;) wczoraj się rozpadało, potraktowałam to więc jako motywację do powrotu na blogową ścieżkę. Choć jeśli całe lato będzie tak słoneczne i gorące jak miniony czerwiec (jak to możliwe, że już się skończył?! :/ ), to bardzo możliwe, że blogowe wagary jeszcze mi się przytrafią (i mam nadzieję, że mi to wspaniałomyślnie wybaczycie… ;)).