… czyli mamy już wiosnę! :)
Kwitną drzewa i krzewy, forsycje całe są już obsypane kwieciem, magnolie też powoli przystrajają się w pastelowe pąki i kwiaty. Pogoda na szczęście od prawie dwóch tygodni wciąż idealna – oby tak dalej… :)
A już ‘za chwilę’ będą i pierwsze nowalijki na straganach :) Nie ukrywam, że jak co roku niecierpliwie czekam na wiosenną zieleninę – na rzodkiewki i młodą rzepę, pierwsze sałaty, i oczywiście na szparagi i rabarbar (choć tu trzeba będzie jeszcze uzbroić się w cierpliwość… ;)).
Przy okazji wiosennych tematów, polecam Wam oczywiście kiełkowe wpisy – klik, to właśnie teraz warto zaaplikować sobie zastrzyk dodatkowej energii i witamin (pierwszy ogólny wpis kiełkowy tutaj – klik).
A z nieco innej beczki – wiosną warto chyba również zatroszczyć się o nasze zdrowie i ewentualnie dokonać kilku badań, z ktróymi ciągle zwlekamy; często mamy wrażenie, że pewne problemy dotyczą tylko innych i że z wszystkim jeszcze zdążymy, warto jednak pomyśleć o tym zawczasu, by kiedyś nie żałować… Przy okazji polecam Wam wpis o tym u Kasi-Dragonfly – klik (a od siebie dodam, by do listy dopisać również wizytę u dermatologa i zbadanie naszych znamion, gdyż sama ostatnio przekonałam się, że niektóre z nich mogą być groźniejsze niż nam się wydaje… :/ ). ‚
Pozdrawiam serdecznie i już teraz życzę Wam miłego, wiosennego weekendu! :) ‚
W ciągu ostatniego tygodnia wyrobiłam moją kilkumiesięczną normę wypieków. A wszystko to przez Kamilę, która niedawno kusiła na swoim blogu ciastem cytrynowym (przy okazji przypomniała mi się również cytrynowo-kokosowa babka – klik oraz pieczone już kiedyś pyszne ciasto cytrynowe z hotelu Waldorf – klik). Niestety jako iż użycie nabiału wciąż nie wchodzi w rachubę, postanowiłam na pocieszenie przygotować sobie wersję ‘kryzysową’ ;) na bazie wcześniejszego ciasta czekoladowego – klik. I tak oto zaczęło się testowanie : powstała wersja z dodatkiem maizeny i mielonych migdałów oraz bez; z sodą, z sodą i z proszkiem do pieczenia, z samym proszkiem. Z dodatkiem wody gazowanej i z użyciem samych soków cytrusowych. I jeszcze z Limoncello. Pozwoliło mi to na porównanie różnych wariantów receptury i na wybranie tej najbardziej zadowalającej mnie wersji (w testowaniu i konsumpcji tak dużej ilości ciasta na szczęście ochoczo pomogli współpracownicy, średnio bowiem piekę AŻ dwa ciasta miesięcznie, a tym razem było ich… pięć!, w ciągu jednego tygodnia :)).
Wersja ostateczna jest przyjemnie cytrynowa i wilgotna; dzięki dodatkowi sody i niewielkiej ilości tłuszczu ciasto jest lekkie, co wszystkim bardzo przypadło do gustu. Przy okazji przepis przydał się też uczniom, którzy podczas aktualnego prawosławnego postu nie konsumują żadnych produktów odzwierzęcych (po raz kolejny więc moja alergia się komuś przydała ;)).
Ciasto cytrynowe, bez nabiału
keksówka ~ 25 cm x 11 cm
200 g mąki (używam T650 – 720, pszennej lub orkiszowej)
50 g maizeny (skrobi kukurydzianej)
50 g bardzo drobno zmielonych migdałów
175 g cukru (używam zmielonego trzcinowego)
1 łyżeczka sody (lub ½ łyż. sody + ½ łyż. proszku – patrz uwagi poniżej)
¼ łyżeczki soli
otarta skórka z 1 cytryny + z 2 limonek
150 ml soku z obydwu limonek i cytryny
50 ml limoncello (lub innego płynu – soku pomarańczowego / wody gazowanej)
50-75 ml soku pomarańczowego / wody gazowanej (w sumie 250 – 275 ml płynu)
100 ml oliwy / oleju
wersja II : ½ łyżeczki sody + ½ łyż. proszku do pieczenia 150 ml soku z obydwu limonek i cytryny 50 ml soku pomarańczowego 50-75 ml wody gazowanej (reszta – jak wyżej)
Piekarnik nagrzać do 170 – 175 st.
Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Wymieszać sok cytrynowy, pomarańczowy i Limoncello.
Wymieszać w misce suche składniki (wraz z otartymi skórkami), wlać oliwę / olej, a następnie dodać przygotowany sok i natychmiast dokładnie wymieszać (dosyć szybko, nie dłużej niż 20-30 sekund). Od razu przelać masę do formy i wstawić do piekarnika.
Piec ok. 45-50 minut (do suchego patyczka). Pozostawić ciasto jeszcze kilka minut w formie, a następnie wystudzić na kratce.
Uwagi :
- ciasto z dodatkiem maizeny i mielonych migdałów ma delikatniejszą konsystencję, choć możemy też ewentualnie użyć samej mąki (300 g mąki + 300 ml płynu)
- ilość płynu zależy również od samej mąki i jej chłonności, warto jest więc użyć najpierw 250 ml płynu i ewentualnie dodać 1-2 łyżki więcej, jeśli konsystencja ciasta wydaje nam się zbyt sucha
- niestety minusem ciasta (wizualnym) jest fakt, iż lekko zapada się ono pośrodku; to pieczone na samej sodzie zapada się bardziej, to z dodatkiem proszku do pieczenia – mniej (wersja II) (ciasto pieczone na samym proszku i z użyciem wody gazowanej zapada się znacznie mniej, ma jednak zdecydowanie bardziej zwartą konsystencję niż to pieczone z dodatkiem sody) ‚
Bardzo lubię, gdy prognoza pogody na cały tydzień wygląda tak :
(mieszkam przy pomarańczowej kresce ;)) i gdy każdy dzień na dodatek przynosi coraz wyższe temperatury; w piątek będą one oscylować w granicach 16 stopni, choć teraz – o 16.30 – słupek rtęci wskazuje w słońcu 23 stopnie! To jest to, co tygryski w marcu lubią najbardziej :)
Słońca i wiosny nie może więc teraz zabraknąć również na talerzu. Dlatego ostatnie dynie, które cierpliwie czekają na zużycie, serwuję w wiosennej oprawie – z ostatnim zielonym pesto z rukwi wodnej – klik. Do tego np. quinoa / komosa ryżowa (lub inne wasze ulubione zboże / kasza czy nawet makaron), której dobrze robi towarzystwo tego charakternego pesto. I jeszcze garść pistacji oraz płatków migdałowych, a na koniec – kilka kropli niezwykle zdrowego oleju z pistacji (spożywamy go tylko na zimno, w przeciwnym razie straci on swoje cenne substancje).
Sałatka z pieczoną dynią, komosą i wiosennym pesto
(proporcje dowolne)
- dynia (lub słodkie ziemniaki)
- quinoa (komosa ryżowa)
- pesto z rukwi – klik (lub np. z rukoli)
- listki rukwi
- posiekane pistacje i / lub płatki migdałowe
- olej z pistacji (lub z orzechów) + sok z cytryny, do smaku
Obraną i oczyszczoną dynię (lub słodkie ziemniaki) pokroić w plastry lub w kostkę, posolić, skropić oliwą i upiec do miękkości (kilkanaście minut w 220°C).
Komosę wypukać w zimnej wodzie, odsączyć i zalać czystą wodą (na 1 szklankę komosy wlewamy 2 niepełne szklanki wody), posolić i gotować pod przykryciem ok. 15 minut (gdy z nasion wyłania sie coś w postaci ‘sprężynki’ oznacza to, że quinoa jest już ugotowana). Po lekkim przestudzeniu wymieszać komosę z pesto, pistacjami i płatkami migdałowymi, ewentualnie doprawić dodatkowo do smaku (solą, oliwą, sokiem z cytryny…).
Świeżą rukiew dokładnie wypłukać i osuszyć (używam ‘wirówki’ do sałaty).
Komosę wyłożyć na talerze, dodać dynię oraz listki rukwi, skropić lekko cytryną i olejem z pistacji, posypać dodatkowo płatkami migdałowymi i pistacjami.
Pałaszować natychmiast lub zapakować do pracowego pudełka lunchowego ;)
‚ Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam, słonecznego, wiosennego tygodnia!
‚ PS. Choć nie skonsumowałam jeszcze wszystkich zeszłorocznych dyni, to już teraz zaczęłam myśleć o przyszłym sezonie dyniowym; a wszystko to za sprawą właścicieli jednej z dyniowych farm, na której najczęściej się zaopatruję, którzy zapytali mnie, czy i jakie odmiany dyni chciałabym w tym roku u nich znaleźć (a których nie mają oni jeszcze w swojej ofercie). Ochoczo więc przystąpiłam do redagowania odpowiedniej listy, na którą ostatecznie trafiło ‘tylko’ 30 odmian :D (nie, nie – nie wszystkie znajdą się na farmie, ale podobno kilkanaście z nich, czego już nie mogę się doczekać :)). Tak więc zaciskamy kciuki za tegoroczną przyjazną dyniom aurę (czyli nie za dużo wilgoci, nie za dużo chłodu wiosną i jak najwięcej ciepła latem :)).