Bataty, dynia i soczewica

soupe_batat_lent02
Zimą (o ile to, co widać za oknem można wciąż nazwać zimą…) najbardziej lubię zupy. Zdecydowanie najchętniej i najczęściej je teraz gotuję, korzystając z sezonowych warzyw oraz z ‘szafkowych’ zapasów. Często powtarzam nasze ulubione receptury, ale regularnie też testuję przepisy innych. Tym razem obiado-kolacja powstała z przepisu Donny Hay (tutaj np. jej Pinterest – klik), której zdjęcia powodują, iż mam ochotę natychmiast biec do kuchni (a przeglądając je zawsze żałuję, że czasopismo / aplikacja jest dwumiesiecznikiem… wcale nie pogniewałabym się, gdyby to był tygodnik ;)).
Tym razem nie oparłam się pewnej pięknej, słonecznej zupie (choć przy naszym zachmurzonym niebie nie wygląda ona zbyt słonecznie niestety…). Przyznaję, iż dodatek soczewicy do zupy o tajskim smaku nie do końca mnie przekonywał, okazało się jednak, że ta wersja wszystkim przypadła do gustu. Ja użyłam czarnej soczewicy, jednak brązowa czy zielona również będzie tutaj pasować (jedynie czerwona zdecydowanie mniej, gdyż przez to, iż jest już łuskana, bardzo szybko się rozgotowuje).

soupe_batat_lent1
Zupa ze słodkich ziemniaków / dyni z soczewicą

(Donna Hay – Red coconut curry lentil and sweet potato soup)

na 4 porcje
2-3 łyżki oliwy /oleju
3 szalotki, poszatkowane
2 ząbki czosnku, zmiażdżone
3 cm kawałek imbiru, obrany i starty
2 łyżki tajskiej czerwonej pasty curry* (w oryginale 75 g – używam mniej)
750 g słodkich ziemniaków lub dyni (u mnie tym razem pół na pół)
niecały 1 litr bulionu / wody (w oryginale bulion z kurczaka)
250 ml mleka kokosowego (w oryginale 400 ml)
2 łyżki sosu sojowego (w oryginale sos rybny)
2 łyżki soku z limonki
ok. 200 g ugotowanej soczewicy (użyłam czarnej)
mały pęczek posiekanej kolendry

Słodkie ziemniaki (lub dynię) obrać i pokroić w kostkę.
Szalotki i czosnek lekko zrumienić na rozgrzanym tłuszczu (2-3 minuty, aż zmiękną, lecz nie mogą zbrązowić). Dodać imbir, smażyć jeszcze 1 minutę, dodać pastę curry i ponownie smażyć jeszcze 1 minutę. Dodać słodkie ziemnaiki / dynię, bulion, mleko kokosowe, sos sojowy / rybny i gotować ok. 15 minut (aż warzywa będą miękkie). Następnie dodać sok z limonki i zmiksować zupę, ewentualnie doprawić do smaku.
Podawać z ugotowaną soczewicą i świeżą kolendrą (ja posypuję zupę również odrobiną czerwonego pieprzu z młynka, ze względów czysto wizualnych).

Uwagi :

-* czerwona pasta curry z przepisu Donny Hay to : 3 papryczki chilli + 1 łyżeczka pasty krewetkowej + 6 cm (30 g) imbiru + 2 szalotki + 4 ząbki czosnku + 4 listki limonki kaffir + 1 łyżka oleju arachidowego + 1/3 szklanki cuukru palmowego (dla mnie to za dużo…) – wszystkie składniki miksujemy na pastę , możemy przechowywać przez kilka dni w lodówce; oczywiście możecie użyć tutaj pasty z Waszego ulubionego przepisu, ja najczęściej przygotowuję ją podobnie jak tutaj – klik

- soczewicę gotujemy w podwójnej / potrójnej ilości wody, do miękkości (choć ja pozostawiam ją lekko al dente); pod koniec gotowania solimy ją, a następnie odsączamy

- soczewicę można też wymieszać po ugotowaniu z odrobiną oliwy / oleju i np. posiekanej kolendry i odrobiny startej skórki z limonki / cytryny; możemy też taką soczewicę przygotować nieco inaczej : przesmażamy b. drobno posiekaną 1 szalotkę + 1 ząbek czosnku, następnie dodajemy ugotowaną soczewicę (koniecznie al dente, by nie powstaéa papka…), odrobinę sosu sojowego, ewentualnie odrobinę soku z cytryny i / lub otartej skórki, szczyptę chilli, mieszamy i smażymy chwilę, aż smaki się ‘przejdą’ (coś à la ‘stir fry’)

A wielbicielom wszelkich zimowych, rozgrzewających zup polecam również kilka wcześniejszych receptur :
- zupę z batatów i pasternaku, z mlekiem kokosowym i curry

- kremową zupę soczewicowo-dyniową

- zupę-krem z jesienno-zimowych warzyw

- zupę dyniowo-pomarańczowa z mlekiem kokosowym

- oraz wspomnianą wyżej zupę z dyni w tajskim stylu

(w każdym z powyższych przepisów można zamiast dyni użyć słodkich ziemniaków, czy nawet marchewki z dodatkiem 1-2 ziemniaków)

Pozdrawiam serdecznie

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Żytni chleb radzieckiego żolnierza, czyli styczniowe wspólne pieczenie

chleb_zolnierza_zakwas
Lubię, gdy w domu pachnie świeżo upieczonym chlebem. Najlepiej dobrym, żytnim razowcem. To już rytuał. W czwartek wieczorem lub w piątek rano (w zależności od wybranej na weekend receptury) ‘karmię’ zakwas, a wracając z pracy nastawiam zaczyn, by w sobotę rano móc upiec kolejny bochenek.
Tym razem wybór padł na żytni chleb radzieckiego żolnierza, a wszystko to za sprawą Amber, gdyż (nareszcie! ;)) udało mi się dołączyć do wspólnego pieczenia w tegorocznej styczniowej edycji blogowej piekarni (Amber, raz jeszcze dziękuję za zaproszenie!).
Jak większość tego typu żytnich razowców – chleb ten jest zwarty i nie wyrasta tak mocno jak chleby z dodatkiem jasnej mąki, mnie jednak ta konsystencja odpowiada. Jeśli wszystkie etapy były przeprowadzone tak jak powinny, to chleb nie jest ‚kleisty’ i daje się pokroić się na bardzo cienkie kromki (świetnie smakował jako dodatek do wyrazistych serów i lampki wina, choć tytułowy radziecki żołnierz zapewne popijał go nieco innym trunkiem ;)).
Do ciasta dodałam (tradycyjnie już) nieco mielonego kuminu oraz sproszkowanego słodu (data ważności pogania, więc używam go częściej niż zazwyczaj…). A jako iż mój zaczyn był tym razem naprawdę bardzo leniwy, dodałam również odrobinę drożdży, by pomóc ciastu rosnąć.

chleb_zolnierza1
Jako, że zamarzył mi się (dlaczego?!) bochenek z pięknym, odciśniętym koszykowym wzorkiem – połowę ciasta przełożyłam do keksówki, a połowę do wysypanego mąką koszyka. Bardzo mocno wysypanego mąką koszyka. I choć tuż przed umieszczeniem w nim ciasta ręka mi lekko zadrżała (ostatni eksperyment z samym koszykiem, bez ściereczki,  zakończył się przyklejonym do niego na amen ciastem…), to chęć wyprodukowania ładnego chleba wzięła górę. Niestety… :( Przy odwracaniu wyrośniętego już ciasta okazało się, że i tym razem przykleiło się ono w do dna koszyka i spektakularnie oderwało chlebowi tę wzorkową ‘czapeczkę’ :D Mimo wszystko delikatnie ją odkleiłam i ‘przysztukowałam’ ;) do chleba, co oczywiście zaowocowało urodziwym plaskaczem, który można pokazać tylko z góry i zjeść w zaciszu domowych pieleszy ;). Na szczęście ten z keksówki jest idealnie równy, uratował więc pewną serową degustację :)

Poniżej zamieszczam przepis z moimi niewielkimi zmianami, a po pełną wersję odsyłam do Amber – klik oraz do Gucia – klik.

(opis przygotowania ciasta zakwaszonego metodą metodą trójfazową na stronie M. Zielińskiej – klik)

 

chleb_zolnierza03

Żytni chleb radzieckiego żółnierza

(wg przepisu podanego przez Gucia, również u Amber – klik)

składniki na jeden bochenek chleba o wadze ok. 1 kg

375 g ciasta zakwaszonego z mąki żytniej razowej
(przygotowane dobę wcześniej metodą trójfazową, szczegóły tutaj)
450g mąki żytniej razowej
1 łżeczka mielonego kuminu
1 łyżka sproszkowanego słodu
15 g soli
330 ml dobrze ciepłej wody (ok. 40°C)
(jeśli zakwas jest młody lub rozleniwiony – możemy dodać odrobinę drożdży)

Ciasto zakwaszone dokładnie wymieszać z wodą (jeśli musimy użyć drożdży, dodajemy je na tym etapie). Mąkę wymieszać z solą, słodem i kuminem; dodać ją do zaczynu i dosyć szybko wyrobić – tylko do połączenia się składników i uzyskania jednolitej konsystencji (ciasto będzie dosyć gęste). Pozostawić do fermentacji na ok. 2 godziny w 30°C, ciasto lekko urośnie i pojawią się pęcherzyki powietrza. Przełożyć ciasto do natłuszczonych i wysypanych otrębami foremek (lub uformować bochenki i przełożyć do wyłożonych ściereczką i suto wysypanych mąką koszyków), posmarować wierzch ciasta (ręką) olejem / oliwą, przykryć szczelnie folią i odstawić do ponownego wyrośnięcia w 30°C na 35-50 minut.
Piekarnik rozgrzać do 250°C.
Piec chleby ok. 12-15 minut w 250°C, a następnie ok. 40 minut w 200-220°C (w początkowej fazie piekę z parą). Jeśli pieczemy chleby w foremce i lubimy dobrze wypieczoną skórkę, to przed końcem pieczenia wyciągamy chleby z foremki i dopiekamy je kilka minut już bezpośrednio na blasze.
Natychmiast po wyjęciu z pieca posmarować / spryskać chleby wodą. Jak pisała kiedyś Qd na forum, chleb ten dobrze jest po upieczenu owinąc w ściereczkę i włożyc do worka, by mógł powoli stygnąć. Najlepiej kroić go dopiero na drugi dzień.

Tym, którzy będą chcieli upiec ten chleb, polecam również przeczytanie wątku na forum CinCin, gdzie znajduje się sporo cennych uwag (którymi i ja się sugerowałam).

Pozdrawiam serdecznie!


*   *   *
Styczniowy chleb piekli :

Aciri 
Ania
AniaW
Alucha Alucha
Amber
Arnika
Basia
Bea
Bożena
Bożenka
Danusia
Dosia
Doowa
Dorota
Dorota
Gatita
Gosia
Gucio
Iga
Joanna
Jola
Kamila
Karolina
Krecia
Łucja
Magda
Małgosia i Piotr
Margot
Marysia
Marzena
Mysia
Olimpia
Renata S
Wiosenka
Wisła

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email

Zimowe warzywa i sok

légumes_jus1
Styczeń w mojej kuchni wciąż pełen jest warzyw, choć teraz częściej niż dawniej w postaci soków (a wszystko to za sprawą pewnego hojnego Mikołaja ;)).
Ale zacznijmy od początku…
Soki do tej pory przygotowywałam najczęściej w sokowirówce (plus oczywiście wszelakie koktajle miksowane blenderem). Mimo, iż sokowirówka była solidna, szybka i praktyczna w użyciu, to z lekka frustrował mnie zawsze fakt, że odpadki pozostawały niestety bardzo mokre, co oznaczało ‘utopioną’ tam część soku. I do tego mnóstwo piany na powierzchni oraz rozwarstwiający się sok, który na dnie bardziej przypominał pastelową, koloryzowaną wodę niż sok właśnie… Gdy więc w zeszłym roku ‘odkryłam’ u teściów jakość soków z domowej wyciskarki, zrozumiałam, że to jest TO! I że sokowirówka natychmiast może przejść na zasłużoną emeryturę ;)
Poza tym jakość soków z wyciskarki jest nieporównanie lepsza, gdyż warzywa / owoce są bardzo powoli zgniatane, a nie masakrowane podczas szatkowania i późniejszego ‘odwirowywania’ (sokowirówka to kilka-kilkanaście tysięcy obrotów na minutę, a wyciskarka ok. 80 – 100). Nie ma więc tutaj niepotrzebnego napowietrzania oraz nagrzewania i utleniania soku, które mogą powodować straty składników odżywczych.

jus_courge_double
Dwa wałki ślimakowe (piszę tu o modelu, który posiadam) najpierw rozdrabniają, później miażdżą i tłoczą surowiec, a na koniec filtrują płyn przez mikrootwory. Otrzymany w ten sposób sok jest lekkostrawny (przy czym wciąż bogaty w witaminy i mikroelementy) i wyjątkowo polecany we wszelkiego rodzaju kuracjach sokowych (a na przykładzie teściów widzę, że czyni przysłowiowe cuda…).
A jeśli z reguły nie interesują Was witaminy i mikroelementy ;) to może przekona Was efektywność wyciskarek, zużywają one bowiem o wiele mniej prądu niż sokoworówki, a poza tym dzięki nim otrzymujemy naprawdę więcej soku (i praktycznie suche wytłoczyny).  Zresztą świetnie widać to np. tutaj – klik lub tutaj  (mój sokowirówkowy sok z dyni wyglądał tak jak w drugim linku – zerknijcie od 26 sekundy…).
Niektóre wyciskarki mają również dodatkowe wkłady, dzięki którym możemy otrzymać gęste preparacje typu musy, puree czy sorbety przy użyciu mrożonych owoców (przyznaję, że mojej jeszcze nie przetestowałam, ale co się odwlecze… ;)).
Jedynym minusem (oprócz ceny rzecz jasna…) jest fakt, iż używanie wyciskarki może być nieco bardziej czasochłonne, ja jednak teraz już bym z niej zrezygnowała. Poza tym tylko dzięki niej udaje mi się zaserwować co poniektórym ;) całkiem imponującą ilość surowych warzyw! A co za tym idzie – niesamowity zastrzyk witaminowo-energetyczny, który z pewnością nam się teraz przyda.

jus_légumes1
Warzywa do soku kupuję z uprawy biodynamicznej (ewentualnie ekologicznej).
Aktualnie najczęściej jest to dynia / marchewka + dodatki, np.:
- fenkuł
- burak
- seler (korzeń i / lub nać)
- pasternak
- jarmuż
lub to, co akurat znajduje się w szufladkach lodówki ;) choć to dynia stanowi teraz bazę soków (nie pochania tak jak marchewka np. metali ciężkich z gleby, warto więc dać jej pierwszeństwo na naszej warzywnej liście).
Do tego zawsze dodaję kawałek imbiru oraz cytryny, często również jabłko. Świetnie smakuje sok z dodatkiem zamrożonej w sezonie aronii, choć niestety nasze rodzinne zapasy powoli już się teraz kończą. Najczęściej przygotowuję mieszanki z 2-3 warzyw, wybierając je nie tylko ze względu na smak, ale również ze względu na ich wartości odżywcze (niestety kolor niektórych z nich nie zawsze jest zbytnio fotogeniczny, więc pewnie nie wszystkie będą tutaj gościć ;)).

A na koniec mała (dyniowa…) ciekawostka : tak wyglądała jedna z muszkatołowych dyni (prowansalska) rozkrojona na początku listopada :

courge_jus
Po raz pierwszy widziałam skiełkowane nasiona w tak daleko posuniętym stadium (niektóre kiełki miały już ponad 10 cm długości!). Nawet te, które zimują u mnie przez prawie rok nie wyglądają tak jak ta. Trafił mi się jak widać wyjątkowo żwawy egzemplarz ;)


Pozdrawiam serdecznie!

 

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Google Plus
  • Pinterest
  • Blogger
  • RSS
  • Email