Od ponad tygodnia lato nas rozpieszcza. Trochę aż za bardzo jak na mój gust ;) Lubię gdy jest ciepło i słonecznie, jednak dni, podczas których żar leje się z nieba niestety są nie dla mnie. Dziś upał nareszcie trochę zelżał, choć nadal jest dosyć parno. Od czasu do czasu grzmi, od czasu do czasu kropi, jednak na sporą dawkę deszczu raczej nie ma co liczyć. Dlatego też nie tylko moja stopa, ale i aktualna pogoda dyktuje nasze menu. Ma być szybko i orzeźwiająco. I jak zwykle – nieskomplikowanie.
Dlatego często teraz gości u nas bulgur lub couscous, gdyż ziarno to nie wymaga gotowania : pęcznieje zalane gorącą wodą, co jest szybkie i praktyczne, gdyż nie nagrzewa dodatkowo kuchni ;)
Najbardziej znaną tego typu sałatką jest chyba tabbouleh. Wiele jest na nią przepisów (pewnie tyle, co na polski sernik na ten przykład ;) ) i kilka razy już uczestniczyłam w ‘sprzeczkach’ moich międzynarodowych uczniów na ten temat właśnie : nie zawsze dodaje się te same zioła, inne przyprawy, jedni wolą couscous, inni boulgour; jedni namaczają go w wodzie, inni nie. Jednak podstawa jest jedna : duuużo ziół, orzeźwiający sok z cytryny oraz użyte ziarna jako dodatek (nie jako składnik główny sałatki).
Choć oczywiście tradycyjny tabbouleh nie jest jedyną ‘sałatkową’ formą wykorzystania tych niezwykle zdrowych ziaren. Jak to zwykle bywa, dzięki naszej inwencji twórczej za każdym razem możemy jeść coś innego. Czasami dodaję pokrojony w drobną kostkę ogórek i fetę, sezonowe warzywa, dodaję więcej lub mniej ziół i przypraw oraz sam bulgur i couscous w różnych proporcjach. I mimo, że nie jest tradycyjnie, to nadal jest smacznie, a to przecież najważniejsze ;)
Kilka dni temu, na jednym z moich ulubionych francuskojęzycznych blogów Cuisine Campagne, Lilo również podała swój przepis na tabbouleh. Bardzo spodobał mi się jej pomysł podania sałatki w małych szklaneczkach i nie omieszkałam tego wykorzystać ;)
Przy okazji dodam, że Lilo całkiem niedawno wydała książkę (można o niej przeczytać tutaj), której szczęśliwą posiadaczką stałam się kilka dni temu :)
To bardzo ciepła i smakowita książka, która bardzo podobna jest swoim charakterem do bloga i do jej autorki. Prym wiodą dobrej jakości produkty sezonowe, a całość okraszona jest ślicznymi zdjęciami Lilo i jej tekstami. Jestem pewna, że co jakiś czas niektóre z przetestowanych jej przepisów pojawią się i na moim blogu ;)
A teraz już wracam do tabbouleh. Przepisów przetestowałam już kilka; w niektórych bulgur namacza się w wodzie, w innych nie (tylko i wyłącznie w soku z cytryny). Jako, że ja robię go zawsze ‘na oko’ i za każdym razem nieco inaczej, tym razem zrobiłam dokładnie tak, jak Lilo. No może prawie dokładnie, gdyż mimo wszystko dodałam nieco mniej oliwy i więcej ziół ;)
Oto szczegóły:
Tabbouleh wg Lilo
150 g ‘kaszki’ bulgur
200 ml ciepłej wody
ok. 100 ml oliwy z oliwek
sok z 2 cytryn
1 pęczek natki pietruszki (u mnie więcej)
1 pęczek mięty (10 łodyżek w oryginale)
½ pęczka kolendry
1 cebula
3 pomidory
sól
papryczka z Espelette lub pieprz kajeński
1 łyżka zmielonego kuminu
Bulgur dobrze wypłukać w zimnej wodzie.
Wodę, oliwę, sok z cytryn i przyprawy umieścić w misce i dobrze wymieszać. Następnie dodać bulgur.
Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, pozbawić pestek i pokroić w drobną kostkę. Dodać je do bulguru, posolić.
Cebulę obrać i drobno poszatkować; dodać do pomidorów.
Zioła umyć, osuszyć i drobno poszatkować (uwaga : jako, że mięta szybko czarnieje, możemy jej listki ‘schować’ pod natką pietruszki i poszatkować je w ostatniej chwili, tuż przed wymieszaniem).
Dodajemy zioła do miski, przykrywamy i wstawiamy do lodówki na około pół godziny. Następnie sałatkę dokładnie mieszamy i odstawiamy na kolejne 30 minut.
Smacznego!
Ach ,jak ładnie wygląda ta sałatka w szklaneczce
Bea zjawiskowo to wygląda i powiadasz,że to przepis z tego pięknego blogu ,hm kusisz ,oj kusisz :)
Jestem zachwycona… :-)
Na blog Lilo zerkam często, choć francuski u mnie leży, ale ona tak pięknie pokazuje co robi, że aż można nie umieć po francusku ;))
Rzeczywiście pięknie się w tej szklaneczce prezentuje :-)))
Bea, piekna salatka :) ale dla mnie to szklaneczki za malo :)))))) Jak jest tabbouleh, to wiecej niczego nie trzeba :) Bardzo ciekawy przepis, bo bulghur nie gotowany. Do wyprobowania w jak najblizszym czasie :)
Zdecydowanie bardziej od kaszy lubię makarony, choć te pierwsze też oczywiście z chęcią zajadam :). Ale bulgur jeszcze nie próbowałam, jeśli jest jednak przynajmniej w połowie tak dobre jak kuskus, to jutro idę do sklepu ;)…
A u Lilo bardzo mi się podoba. Przynajmniej zdjęcia, bo po francusku umiem powiedzieć tylko parę zdań :)…
A ja tabbouleh lubiłabym bardziej, gdyby nie smak oliwy. Jakoś mi przeszkadza… Próbowałam dawać mniej, lecz myślę sobie, że może by zmieszać ją z cytryną i solą przed dodaniem do sałatki, tak jak u Ciebie?
Twoja sałatka , Beo, prezentuje się niezwykle kusząco :)
uwielbiam,ale nigdy nie daje kolendry,bo nie lubie,za to czesto ja robie jako dodatek do obiadowego mieska :) slicznie wyglada u ciebie :)
Bardzo apetyczna sałatka…robię podobna, ale spróbuję zrobic wg tego przepisu…wygląda sardzo apetycznie, zdjęcia bardzo sugestywne…zachęca, zachęca….
:)) Beatko ja z checia wyiagam reke po taka szklaneczke
Jesli bys jeszcze jadna zrobila bez kolendry to biore ja od razu :)
mozemy sie za cos wymienic :D
Bea, zdjęcia takie zapodałaś (zwłaszcza to ostatnie!), że trudno nie zrobić się w jednej chwili głodnym. :) Pięknie, pięknie, pięknie!
Tabbouleh lubię bardzo, od czasu do czasu przyrządzam, ale tylko na bazie kuskusu, bo bulguru jak dotąd w moich sklepach nie spotkałam. Trochę szkoda, bo mam wrażenie, ze wizualnie (nie wiem jak smakowo) sałatka z większymi ziarenkami bulguru jakoś tak atrakcyjniej wygląda. :)
fakny pomysl z ta szklaneczka…fotki super :) jak zawsze..
Rzeczywiście doskonała potrawa na upalne dni :)) Przez to że jest w niej sporo soku z cytryny doskonale nadaje się jako kompania do łososia z grilla… Choć chyba w tym przypadku raczej nie w szklance :)
Dziękuję za wymiary girolle i przepraszam, za kłopot. Zbieram materiały i oczywiście całą przygodę z głową mnicha sfotografuję i opiszę :)
Smakowita ta salatka. Bardzo lubie taboule i sama prezentowalam jeden przepis na blogu. Ten wariant tez mi sie bardzo podoba i chetnie wyprobuje. Do tego pomysl na podanie salatki w szklaneczkach swietny.
Zdjecia sa bardzo apetyczne i az zglodnialam.
Ach, jakie piekne zdjęcia Beo! Smakowicie wygląda ta sałatka, chętnie bym spróbowała, a tym bardziej, że jeszcze nie miałam okazji jej nigdy posmakować.
Pięknie u Ciebie i pysznie jak zawsze !
Pozdrawiam ciepło.
Majana
Bea ta sałatka wygląda cudownie, a czy kuskus podobnie smakuje jak kaszka bulgur? i to tez jest taka niby kaszka jak kuskus? niesamowicie pysznie sie prezentuje te male szklaneczki, ekstra:)
Dziękuję za miłe słowa kochani :)
I macie rację, blog Lilo jest świetny! Chętnym służę tłumaczeniem :)
Elżbieto, dla mnie szklaneczka na jeden posiłek to też za mało, ale na zdjęciu lepiej się prezentuje niż cała wielka miska ;)
Olalala, ja myślę, że to wszystko zależy od osobistych preferencji; bulgur tak do końca nie jest podobny ani do kaszy, ani do kuskusa, od którego jest bardziej ‘twardy’; ale kto wie, może Ci posmakuje? Myśle, że warto spróbować, by się przekonać :)
Anno, nie wiem, co Ci poradzić z tą oliwą… Ja jej smaku za bardzo nie wyczuwam, ale to pewnie dlatego, że uwielbiam oliwę. Może faktycznie ten sposób bardziej się nada? I dodaj tylko kilka łyżek, w zupełności wystarczy.
Gosiu, ja zazwyczaj robię tylko z pietruszką i miętą; tym razem chciałam zrobić tak jak Lilo zaproponowała, tyle tylko, że ja kolendrę kocham nad życie :)
Polko, chętnie się wymienię i to od zaraz na jakiś ‘normalny’ domowy obiad i wypiek :)
Małgosiu, i dopiero teraz mi mówisz, że u Ciebie nie ma bulguru?!? ;) Jak pisałam wyżej, myślę, że warto spróbować, byś sama mogła ocenić, co Ci bardziej smakuje; i mam nadzieję, że jak najszybciej sama się o tym przekonasz ;)
Desmond, tego typu sałatki to faktycznie świetny dodatek np. do dań z grilla; moi ‘uczniowie’ serwują ją też a la gołąbki : zawinięte w liść sałaty. Smakuje wybornie :)
A co do girolle to żaden kłopot! Wszak i linijka i przydaś są w domu ;)
Majanko, spróbuj kiedyś koniecznie!
Viridianko, dla mnie kuskus smakuje jednak inaczej, ma bardziej ‘miękką’ konsystencję, szczególnie już po namoczeniu czy ugotowaniu. Ale mam nadzieję, że sama się o tym przekonasz :)
Pozdrawiam!
Pysznie! Na te upały w sam raz :) Kaszy bulgur nie mam ale podobne sałatki robię z kuskusem, pycha :)
Wygląda pięknie! I musi też być baardzo zdrowe ;)
ech- w domu mam cala skrzynke kolendry, tutaj natomiast jej na pewno nie dostane… bedac na wakacjach nie mam ochoty (przynajmniej w pierwszym dniu) zbytnio sie przemeczac w kuchni ;-)) lece zobaczyc co maja w ofercie na pobliskim warzywniaku i robie tabbouleh :-)) Musze jednak zakwilic, bo niestety temperatura taka sobie a pogoda jeszcze gorsza i powinnam raczej zrobic cos bardziej kalorycznego i rozgrzewajacego ;-))
Le livre est joli et plein d’idées….
Bea, och to tabuleh to wspaniale i zarazem bardzo moje smaki – pychotka! Cudnie Ci wyszlo :-)
Zycze Ci duzo slonecznych dni i niedokuczajacej stopy! Usciski :*
Beo, śliczne! Cieszę się, że już wracasz do pełni zdrowia:)
Czytam teraz „Dziennik toskanski” Tessy Caponi-Borawskiej i jest tam też jej przepis na ta tabbouleh. Uważa ona, że kluczem do powodzenia potrawy jest nieprzytomnie duża ilość siekanej pietruszki i mięty.
Aklat, i z kuskusem jest pycha :)
Dziwnograju, masz oczywiscie racje : to jest zdrowe! :)
Kasiu, kolendra zupelnie nie jest konieczna. ja zrobilam tak jak Lilo proponuje, ale tradycyjnie jest ‚tylko’ duuuzo pietruszki i miety. I chetnie przesle Ci troche moich upalow, bo ja mam ich juz dosc ;) Udanych wakacji!
No tak Basiu, dla Ciebie takie danie to nic egzotycznego ;)
Kasiu, wracam, acz powoli ;) Przekonalam sie, ze robienie zdjec nadal jest troche skomplikowane, a raczej nie sam ezdjecia, a przygotowanie do nich : ‚kustykanie’ po kazda serwetke, talerzyk, szklaneczke itp. Dlatego jednak za duzo zdjec jeszcze chyba nie bedzie ;)
Desmond, to prawda, bowiem jak pisalam, ‚kasza’ to tylko dodatek a nie skladnik glowny. I przy okazji : czy moge Cie zapytac co sadzisz o tej ksiazce Tessy Caponi-Borawskiej? Bo powoli kompletuje tegoroczna liste i chetnie dowiem sie, jak Ty ja oceniasz. Jesli masz tez jakies ‚typy’ ciekawych pozycji, ktore sie ostatnio pojawily na polskim rynku ksiazkowym, to tez poprosze :) I z gory dziekuje :)
Bonjour Eleonora! C’est vrai, le livre de Lilo est plein de délicieuses idées, je sens déjà qu’il va souvent m’accompagner en cuisine :)
Merci de ta visite!
prosta, ale smaczna i to w niej najlepsze :)
szybko się przygotowuje i można eksperymentować z dodatkami :)
a co do upałów to nic nie mów, ja już mam ich dość! rano skwar, po południu ogromne burze (nigdy takich nie widziałam), to nie na moje nerwy ;)
Tabbouleh?
Wszędzie i o każdej porze dnia i nocy :)
Bea – to miłe, że chcesz wziąć moją opinie na temat książek pod uwage :)) Nie jestem pewien czy jestem wystarczająco do tego kompetentny . Każdy z nas ma trochę inną wrażliwość na sztukę, którą literatura jest niewątpliwie. Domyślam się, że sporo czytasz, więc masz swoje własne, silne preferencje :))
Ja czytam nieustannie i chyba z przyzwyczajenia. Co jakiś czas wracam do książek, ktore przeczytałem dawno temu, bo książek nie da się „zaliczać”. One zmieniają się wraz z nami – dojrzewają, rozkwitają pełniejszym bukietem smaku lub kwaśnieją :)) Dokladnie tak jak wino :). Niedawno przeczytalem raz jeszcze „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa. To już ktoryś tam powrot z kolei ale satysfakcja ogromna. Za każdym razem.
„Dziennik toskański” – zacząłem czytac bez wielkich oczekiwań. Spotkała mnie ogromnie mila niespodzianka! Tessa Capponi-Borawska to wielka dama o tak bogatej osobowośc, że przbywanie w jej towarzystwie sprawia ogromną przyjemność i satysfakcję. Ogromna wiedza w wielu dziedzinach wzbudza szacunek, umiejętność dostrzegania i wyłapywania z życia wszystkiego co piękne – godna polecenia każdemu. Tessa Capponi czuje sie tak samo dobrze w kuchni jak w muzeum Ufizzi, w towarzystwie wielkich tego świata i pijąc cappucino na Nowym Świecie w Warszawie. Książka nie jest zbyt duża więc czytam ją powoli, małymi łyczkami, nasiąkajc powoli slońcem Toskanii, Sieną i Florencją… Wiem, że będę szukał innych książek tej pani … Ale nie od razu. Tak jak w kuchni – pośpiech przy czytaniu tej książki i szukaniu następnych nie jest wskazany.
Tak wiec „Dziennik” gorąco polecam, bo znajdziesz w nim – tak jak ja – bratnią duszę pani Capponi. :)))
A na mojej liście zawsze znajduja sie takie nazwiska jak Myśliwski, Pilch, Głowacki, Tokarczuk i parę innych, mniej slawnych nazwisk :))
Oh Bea, uwielbiam tabbouleh! Malo uwielbiam, ja wprost kocham tabbouleh to tego stopnia ze byla ta salatka serwowana na godzinie koktailowej na naszym weselu (tez wlasnie byla podawana w malenkich kieliszkach z chlebem “flat bread”). Salatka ta zarazila mnie moja serdeczna przyjaciolka Wafa, ktora pochodzi z Palesytny. Przepis zupelnie podobny to Twojego, poza tym ze my rowniez dodajemy 4-5 drobno posiekanych oliwek kalamata (tak do smaku) i posypujemy przed samym serwowanie serem feta.
Beatko kochana, mail poszedł na Twój adres na alternet. :)
Aga, masz racje, proste i smaczne :) A co do burzy, to faktycznie nic przyjemnego :/ Ja bym chciala choc troche ‚normalnego’ deszczu teraz, ale bez burzy jednak poprosze ;)
Anoushko, znaczy masz tak jak ja ;)
Desmond, to ja serdecznie dziekuje Ci za Twoja recenzje :) Mimo, ze literackie smaki (jak i te kulinarne ;) ) nie zawsze pokrywaja z preferencjami bliskich czy dalszych nam osob, to lubie wiedziec, co o danej pozycji mysli osoba, ktora ja wlasnie czyta. W necie trafilam na bardziej i mniej pozytywne opinie wiec tym bardziej ciekawa bylam Twojej. I dzieki niej wiem, ze mam ochote sama sie w te ksiazke zaglebic :)
I zgadzam sie, ze te sama ksiazke mozna roznie odbierac w roznych okresach naszego zycia np.; zmienia sie nasza percepcja otaczajacego nas swiata, a co za tym idzie – rowniez nasze preferencje, nawet te literackie. Sa ksiazki do ktorych chetnie powracam, sa tez takie, do ktorych juz nie siegam. Ciekawa jestem, jak bedzie z ‚Dziennikiem toskanskim’ :)
Joanno, ja tez czesto robie wersje z feta i z oliwkami, choc wtedy najczesciej dodaje couscous, nawet sama nie wiem dlaczego… Z Palestyny mialam jedna uczennice juz jakis czas temu, wspaniale gotowala :)
Majano, dziekuje :)
Widzę, ze w komenarzach pojawia się „Dziennik Toskański: T.C-B.. Czytałam go w drodze do Włoch, to Toskanii właśnie :) Ślicznie opisał to Desmond, więc ja tylko podpiszę się pod jego słowami. Zwłaszcza pod tymi o dojrzewaniu ksiązek. Piękne :)
A tabbouleh też zamierzam zobić, ale mięty tu nie mam…
:) :) :)
Moze teraz ud amis ie dokonczyc wypowiedz, trzeci raz zawiesza misie strona.
:) :) :) fajny przepis. Wlasnie dzisiaj sprzeczalam sie z kolezanka, czy kuskus czy bulgur jest lepszy do salatek :) i jak zobaczylam ten wpis to serdecznie sie usmialam, jaki przypadek :)
Pozdr An
Wśrod tego oceanu opinii, dorzuce jeszcze moje 3 ziarenka bulguru, choc własciwie mam na myśli nasionka granatu. Amarantowe, kwaśne i soczyste pestki tego owocu znakomicie znajdują sobie miejsce w tabbouleh. Salatka jest niezwykle efektowna wizualnie i zaskakująco zyskuje na smaku.
Sałatka przepiękna, orzeźwiająca, na pewno pyszna. Pogodę chyba zaczarowałaś tym ‚narzekaniem’ na nadmiar słońca. Od rana u nas leje…
Aniu, bardzo dziekuję za dodatkową opinię ; teraz już wiem, że chcę tę książkę :) Choć i tak przed zakupem lubię sobie daną pozycje na spokojnie obejrzeć.
Aniu, a w sklepach ogrodniczych nie ma u Was sadzonek mięty? Bo ja latem kupuję sobie miętę w doniczce, w ogrodniczym właśnie. A zawsze mi się wydawało, że świeżej mięty nie lubię ;)
An, teraz rozumiem, że to przez problemy techniczne ;) Po pierwszym wpisie pomyślałam tylko, że ucieszyłaś sie na widok sałatki, teraz już wiem dlaczego ;) A co do tego, co lepsze do sałatek, to myślę, że to bardzo indywidualna sprawa i warto próbować i eksperymentować ;)
Desmond, ‘problem’ w tym, że mój organizm buntuje się przeciwko słonym daniom z dodatkiem owoców, choć oczywiście przyznaję, że pestki granata bardzo efektownie się prezentują w sałatkach. Jednak u mnie niestety ich nie będzie ;)
Agato, przepraszam w takim razie za ‘zaczarowanie’ pogody ;) U nas nie pada, ale sa chmurki i przyznaję, że bardzo mi się to podoba ;)
Bea, zdjęcie z mezzaluną jest genialne.
A tabbouleh też bardzo lubię :)
Dziekuje Mi :) Milo mi, ze Ci sie podoba :)
Pozdrawiam Cie serdecznie! Zawsze wspaniale potrawy i pięknie podane i śliczne zdjęcia. EK
EK, dziekuje za mile slowa :)
pięknie ci wyszła i smacznie zapewne, u mnie też dzisiaj Tabbouleh :) w troszkę innej formie :)
Mam nadzieje, ze sie pochwalisz, w jakiej formie u Ciebie :) Pewnie tez mi sie spodoba :)
Pozdrawiam!
Drogie Panie!
Mieszkałem i pracowałem (lata temu) przez rok w Libanie. Moja starsza córka jest po arabistyce. Młodsza (właśnie urodziła synka) jest zamężna z Libańczykiem. Była wiele razy w Libanie, obecnie mieszkają w Dubaju. Gdzie i ja chwilowo (poród) jestem. Tudzież rodzina zięcia. To tytułem prezentacji.
Uwielbiam kuchnię arabską, chociaż precyzyjniej: libańską. Jadałem tabbuli (piszmy po polsku) w Libanie, w Polsce w swoim domu, w domach przyjaciół i tu i tam, u rodziny zięcia, wreszcie w restauracjach. Na całym świecie.
To, co jest na zdjęciu „i pięknie wygląda w szklaneczce” to….nie wiem, co to jest, ale na pewno nie jest to tabbuli.
Jak się śmieją Libańczycy (ale jest w tym sporo prawdy), do przygotowania tabbuli są potrzebne wszystkie kobiety, które są pod ręką, miednica i nieograniczone ilości natki z pietruszki. Ta natka jest siekana BEZ ŻYŁEK niesłychania drobno. Do niej dodaje sie TROCHĘ równie drobno posiekanej mięty i to jest koniec z ziołami. Dodaje się trochę BARDZO drobno posiekanych pomidorów, można również dodać niewielkie ilości cebuli, równie dobniuteńko pokrojonej. Do tego, oczywiście, oliwa z oliwek, ale nie w nadmiarze, oraz sok z cytryny „ile gospodyni zadecyduje”. No i do tego, oczywiście, kaszka burgul, która, podobno, tak naprawdę kaszką nie jest, tylko sie zalicza do…makaronów. Nie wiem, sprzedaję, jak kupiłem. Oczywiście dosypuje sie ją SUROWĄ. Ile? Tyle, żeby jej prawie nie było widac. To znaczy, żeby zielona masa była zupełnie zielona. I takie zielone jest prawdziwe tabbuli, pod każdą szerokościa geograficzną, jesli go tylko nie robią „cepry” z Europy Środkowej, czy Wschodniej.
Być może dochodzą do tego jakieś przyprawy, ale tylko najprostsze, może sól, ale tego nie wiem i nigdy nie wyczułem.
Co dalej? Tabbuli jest zawsze przygotowywane poprzedniego dnia i pozostawione w chłodnym miejscu, żeby bulgur napęczniał i ogólnie, żeby tabbuli „dojrzało”.
A następnego dnia jest jednym z licznych składników MEZZIE, czyli wieczornego posiłku z samych, w naszym pojęciu, zakąsek. Powinno być ich 36 LUB WIĘCEJ.
Tabbuli, w odróżnieniu od innych tradaycyjnych dań, typu np. hummus, które je sie chlebem arabskim (tzw. libańskim), je się, nabierając kawałkami liści jakiegoś słodkiego i jędrnego rodzaju kapusty. U mnie do tego celu służy kapusta pekińska.
Zdjęć pod ręka nie mam, bo jeszcze nikomu z moich znajomych nie przyszło do głowy fotografowanie tabbuli, ale postaram sie poprawić.
Serdecznie pozdrawiam :)
Pingback: Po i Przed | eksperymentalnie.com
Pingback: Kuskus, feta i grilowany bakłażan « Bea w Kuchni
Pingback: Melonowe orzeźwienie | Bea w Kuchni
Pingback: NEWS24H.pl - 10 prostych sałatek na lato