Dziś zaczniemy od małego testu : gdyby zapytano Was, ile jadalnych kwiatów jesteście w stanie wymienić, jak długa była by Wasza lista? Hmmm…? Zapytałam o to niedawno również kilka znajomych osób (rzecz jasna tych, które raczej nie są specjalistami w tej dziedzinie ;)) i lista ta nie była zbyt imponująca niestety ;)
Oczywiście wszyscy praktycznie od razu wymieniają lawendę, różę, rumianek czy kwiaty lipy; później na listę trafiają kwiaty czarnego bzu (syrop jest tutaj bardzo popularny) oraz kwiaty cukinii – jedne z moich ulubionych, szczególnie te faszerowane :). Woda z kwiatów pomarańczy pomaga w wydłużeniu listy. I jeszcze nasturcje, nagietki i fiołki, coraz częściej dodawane do sałatek i używane do dekoracji potraw (kilku sprzedawców oferuje na tutejszym targu przeróżne kwiaty jadalne, sprzedawane osobno lub jako składnik mieszanki sałat). No może jeszcze szafran, pozyskiwany z krokusów czy hibiskus, używany często jako składnik herbat i napojów. I na tym właściwie kończy się kwiatowa pomysłowość pytanych.
Nie wszyscy pamiętają, iż kalafior, brokuły czy karczochy, to również kwiat! A tak popularne w kulinarnym świecie kapary to nic innego jak pączek kwiatowy. Ale czy wiemy na przykład, iż jadlne są również kwiaty fuksji, petunii czy mieczyka? Czy wiemy co to miodunka ćma, ostropest plamisty czy wyka ptasia? Czy jesteśmy w stanie wymienić ponad 70 jadalnych kwiatów? Tyle bowiem proponuje nam autorka wspaniałej ‘Kwiatowej uczty’, Małgorzata Kalemba-Drożdż (którą być może znacie już jako Pinkcake, prowadzącą blog ‘Trochę inna cukiernia’).
Książka ta to wspaniały przewodnik po jadalnych kwiatach (dostępnych na terenie Polski). Są one zaprezentowane alfabetycznie i przy większości z nich – oprócz zdjęcia i opisu rośliny – znajdziecie także przepisy oraz pomysły na użycie tych bajecznie kolorowych tworów natury. Dowiecie się jak rozpoznać kwiaty jadalne (jest tu również spis kwiatów, których nie należy spożywać), jak je zbierać i przechowywać (należy przede wszystkim pamiętać, by nigdy nie jeść kwiatów pochodzących z kwiaciarni czy ze sklepów ogrodniczych, są one bowiem sztucznie nawożone i pryskane wszelakimi środkami chemicznymi) i przede wszystkim – jak używać ich w kuchni. Przez kwiatowe kanapki i sałatki, napoje, przetwory, oleje, oliwy czy octy, po zupy, dania główne czy desery. Dowiecie się również jak przygotować kwiaty krystalizowane, kandyzowane czy suszone oraz jak później je wykorzystać.
Jeśli więc macie ochotę dowiedzieć się czegoś więcej na temat kwiatów i ich zastosowania w kulinarnym świecie, sięgnijcie koniecznie po ‘Kwiatową ucztę’, w której z całą pewnością każdy będzie mógł znaleźć coś dla siebie.
Przy okazji jedna mała uwaga, przede wszystkim dla tych, którzy znają już bloga Pinkcake i jej idealne dla alergików przepisy – w większości bezmleczne i bezjajeczne : w książce niestety zawarte są głównie tradycyjne receptury (również z dodatkiem produktów mlecznych i jajek), uczuleniowcy nie powinni więc sugerować się tylko i wyłącznie tematyką bloga. Wszyscy inni zaś mogą bez zastanowienia zaopatrzyć się w ‘Kwiatową ucztę’ :)
‚
Małgorzata Kalemba-Drożdż, ‘Kwiatowa uczta. Jadalne kwiaty w 100 przepisach’
Agencja wydawnicza ‘Egros’, sierpień 2012
Twarda okładka, 244 s.
Książka na stronie wydawcy: www.egros.pl/kwiatowa-uczta.html
‚
* * *
I na koniec - mam dla Was jeden egzemplarz książki, który bardzo chętnie przekażę w dobre, lubiące kwiaty ręce ;) Zainteresowanych proszę więc o napisanie kilku słów, które pomogą mi w wyborze osoby, do której trafi ‘Kwiatowa uczta’ (na komentarze czekam do soboty wlącznie).
‚
Pozdrawiam serdecznie!
‚
Ponad rok temu dostałam w prezencie ślubnym od teściowej piękną, okazałą orchideę. Cudownie kwitła, póki nie zaczęłam się nią zajmować – wtedy szybko straciła kwiaty i nie kwitnie do tej pory. Pomyślałam, że może kwiat był dany nieszczerze ;) Ale kiedy kilka miesięcy temu moja mama przywiozła mi ogromną, soczyście zieloną paprotkę, która na chwilę obecną wygląda jak własny cień, uświadomiłam sobie, że to jednak nie jest żaden urok… Może brakowało mi serca, może cierpliwości, a może wiedzy o pielęgnacji kwiatów? Odważyłam się więc i pojechałam do babci, która dała mi kilka odnóżek swojego najpiękniejszego kwiatka, którego nazwy nie dam. Przywiozłam do domu, zakorzeniłam i… rośnie! Ba, nawet zakwitł! :D Otworzyło mnie to na kwiaty i powoli zaczyna brakować miejsca na parapetach w moim domu. Nawet w kuchni stoi kilka okazów. Dlatego chciałabym teraz otworzyć się nie tylko na te tradycyjne kwiaty, ale i jadalne – może moja jesienna kuchnia zakwitnie :)
Książka jest cudowna :) Jestem jej szczęśliwą posiadaczką. Pozdrawiam serdecznie!
Na mojej działce rośnie i kwitnie mnóstwo kwiatów – zarówno posadzonych przez nas, jak i samosiejek z pobliskiego lasu i pola. W tym roku po raz pierwszy odważyłam się ostrożnie skorzystać z tej spiżarni – zebrałam i ususzyłam kwiat lipy, który czeka na jesienne przeziębienia w lnianym woreczku :) To jednak bardzo mało. Dysponując takim „zapleczem”, aż żal marnować jego zasoby, a ja właśnie to od lat robię, bo nie wiem, które z kwiatów mogłabym wykorzystać w kuchni, a przede wszystkim – JAK. Z pewnością nawet najbardziej prozaiczne dania „okraszone” barwnymi kwiatami staną się niecodzienne, a może nawet ekstrawaganckie? Chętnie osiągnęłabym takie efekt :)
JA KWIATÓW NIE JEM, ALE WIOSNĄ TEGO ROKU MOJA 4 LETNIA CÓRKA MNIE ZADZIWIŁA. ZBIERAŁA FIOŁKI I ZAMIAST DO FLAKONU POSYPYWA NIM JEDZENIE. DO PRZEDSZKOLA POPROSIŁA KANAPKĘ Z FIOŁKAMI:) ROZBAWIŁO MNIE TO I MYŚLĘ, ŻE WARTO POSŁUCHAĆ INTUICJI DZIECKA I MOŻE SPRÓBOWAĆ:)
Uwielbiam zapach nasturcji i zawsze – ZAWSZE – kiedy miałam je na balkonie na ósmym piętrze, zjadały mi je mszyce… >< Chyba wiedziały, co dobre, bo jeśli dookoła były inne rośliny, z kwiatami czy bez, zawsze zagnieżdżały się na moich pięknych nasturcjach! Spróbuję je posadzić w przyszłym roku, może uda mi się upilnować kwiaty przed tymi paskudami i dodać płatki do sałatek. *^o^*
O ja mam dobre ręce, lubię kwiaty (jeść też) i bardzo bardzo chciałbym tą książkę. Od wydania kombinowałam kogo by tu na nią naciągnąć (zbliżają się moje urodziny, w końcu), ale jakoś tak nie ma kandydatów, a studencki portfel już i tak ma dziury.
A do listy nie dorzucono akacji (robini)? Dziwne. Wydawało mi się, że to dosc często ludzie wiedzą, że jadalne (np. w cieście naleśnikowym)
Pamiętam jak wracając ze szkoły z koleżankami zrywałyśmy sobie grono kwiatów, wyrywałyśmy pręciki i odgryzałyśmy słodkie dno kwiatowe, pożerałyśmy w sporych ilościach pąki lipy (tak fajny śluzik się z nich robił), albo wysysałyśmy nektar z trąbek lilaka (bzu)
Ha, a ja się będę chwalić :D
Kwiaty to moje hobby do tego stopnia, że znajomi nazywają mnie czasami babką-zielarką, a koleżanka twierdzi, że mnie to by zakwitł nawet kij od szczotki :) W pracy prowadzę „pogotowie kwiatowe”, czyli wiadomo o co chodzi – jak ktoś drastycznie zaniedba kwiecie doniczkowe np. ususzy kaktusa (!) – kwiecie trafia na mój parapet, gdzie najpierw czeka go opieka porównywalna do tej na OIOMie, a potem rekonwalescencja ;) Strat do tej pory nie zanotowałam :D
Mam na koncie kilka sukcesów – zakwitł mi zamioculcas (służę zdjęciem ;P ), pewien kaktus i to dwa razy (też mam zdjęcia ;P ), hoduję w domu konwalie i frezje (obłędnie pachną).
Ja nawet mówię do kwiecia czułe słówka, a Osobisty patrzy dość osobliwie, no ale tak to jest jak się ubóstwia kwiecie wszelkiego rodzaju :D Ale żeby je jeść? Hymmmmm, ten obszar akurat nie jest przeze mnie rozpoznany i eksplorowany, z tą książką pewnie byłoby mi raźniej ;)
Pozdrawiam!
Żałuję, że jestem zdecydowanie antykwiatowa. W moim pokoju nie rośnie ani jedna roślina. Ambitnie chciałam w tym roku założyć ogródek warzywny na balkonie, ale jakoś nie mogę się zebrać. Chociaż moje ogrodowe działania i tak poszły odrobinę do przodu- mam swoją bazylię oraz koperek.
Książka ma prześliczną okładkę i chociaż nigdy nie jadłam żadnych kwiatów, to połączenie bitej śmietany z fiołkami wydaje mi się być parą idealną.
Pozdrawiam cieplutko!
„Kwiatowa uczta” to idealna pozycja dla mnie. Jestem kwiatożercą do kwadratu. Głównie lawenda, rumianek i …chabry. Tak nasze pospolite chwasty są doskonałe w kuchni. Używam je do mieszanek herbacianych, do ciasteczek chabrowych ( idea jest jak w ciasteczkach lawendowych tylko płatki inne). Kandyzuje je używam do dekoracji cupcaksów, ciast „na zamówienie”. Uwielbiam lato za chabry. Za ich kolor. Za to, że idę na działkę , a tam czeka na mnie spora porcja tej niebieskiej zadobroci.
Chabry są piękne. Polecam wino chabrowe , takie swojskie domowe. Słodkie, ale orzeźwiające.
Chciałabym powiększyć swoją wiedzę na temat kwiatojadalności, a ta książka zdaje się dopomóc mi w tym.
Pozdrawiam
A.
Czemu niestety? ;) Chciałam dotrzeć do szerszego grona potencjalnych kwiatożerców (lub kwiatowzrokopożeraczy;)). Już samo jedzenie kwiatów jest wystarczająco odstręczające, po co jeszcze straszyć ludzi bezmlecznośćią i bezjajecznością? ;D
Ściskam mocno i dziękuję za recenzję! :)
Gosiu, to nie jest krytyka! :) ‚Niestety’ tylko i wylacznie dla tych, ktorzy znaja Twojego bloga i przyzwyczajeni sa do takich a nie innych przepisow, wiec niech przewertuja ksiazke przed jej kupnem, bo to, ze napisala ja autorka Troche Innej Cukierni nie znaczy, ze to dokladnie takie same przepisy :) Mnie to akurat nie przeszkadza :))
Pozdrawiam i jeszcze raz gratuluje!!! Tym bardziej iz praca to przeogromna, wiem cos o tym… :)
Nie odebrałam tego jako krytyki:) Ja te przepisy traktuję jako ilustrację, każdy powinien sam zadecydować do czego użyje kwiatów.
Czyżbyś szykowała dla nas jakąś niespodziankę?…
Nie nie, niestety ;) Ale proszona bylam o fotografie do pewnej powstajacej wlasnie ksiazki i niestety odmowilam, gdyz pracujac na pelny etat i majac do dyspozycji tylko wieczory i weekendy niestety ugotowanie kilkudziesieciu potraw + zrobienie im zdjec mnie przerastalo… Troche zaluje, ale aktualnie to byla chyba najlepsza decyzja.
A wracajac do Twojej ksiazki, to zawarte w niej przepisy sa doskonala ilustracja tematu! Nota bene swietnie je dobralas, chapeau bas! :)
Wydaje mi się, że nad własnym projektem łatwiej się pracuje, więc jeszcze wszystko przed Tobą:D
Jeszcze raz dziękuję i już nie zaśmiecam wątku:)
Alez absolutnie nie zasmiecasz! I raz jeszcze dziekuje Ci ze te ksiazke, bowiem o ‚jadalnosci’ ;) wielu kwiatow nie mialam pojecia…
I pewnie masz racje – nad wlasnym projektem pracuje sie jednak inaczej; stres moze tez mniejszy / inny, gdyz jesli jakas potrawa czy zdjecie mi nie odpowiada, to moge z tego zrezygnowac, jesli jednak wydawnictwo prosi o X konkretnych zdjec i potraw, to niestety nie mozna powiedziec, ze sie nie udaly ;)
przyznam sie ze wstydem, ze nie wiem NIC na temat jadalnych kwiatow- mimo, ze w kuchni siedze po uszy od lat jakims trafem nie zahaczylam o te tematyke, stad ksiazka rozbudzila we mnie ogromna ciekawosc i otworzyla mi oczy na luke w mojej wiedzy, ktora musze niezbednie wypelnic…
sciskam Bea!
Ja również nic nie wiem na temat kwiatów i nie jestem strasznie do tego przekonany, ale może dlatego, że po prostu nie znam przepisów, smaku i zakachu na potrawach kwiatów.
No to mi się od razu pewna historia przypomina. Kilka lat temu pojechaliśmy z mężem (jeszcze wtedy chłopakiem) do Lwowa. Po długim spacerze zgłodnieliśmy nieprzeciętnie. W naszym wysłużonym przewodnik wyczytaliśmy informacje o pewnej słynnej i podobno rewelacyjnej restauracji. Ponieważ menu było tylko po ukraińsku, zamówiliśmy trochę na migi, trochę po polsku to, co polecali w przewodniku, czyli pieczonego kurczaka. Na obiad czekaliśmy ponad półtorej godziny, wypiliśmy po kilka piw na pusty żołądek i byliśmy naprawdę wściekli. Obsługa udawała, że nas nie widzi (to trochę standard, jeśli chodzi o traktowanie polskich turystów). Kiedy postawiono nam talerze na stoliku, szczęki opadły nam na podłogę. Jak już je pozbieraliśmy, to nie wiedzieliśmy, czy płakać, czy śmiać się. Każde z nas miało przed nosem gigantyczną ugotowaną kurzą nogę, której oskubaną skórę przyozdabiały… aksamitki.
Tak, to było zdecydowanie jeden z bardziej godnych zapamiętania obiadów w moim życiu.
P.S. Czy aksamitki w ogóle się je??
Kiedy przeczytałam Twój wpis na blogu, od razu pomyślałam, że to książka wydana dla nas :-) Ja co prawda nie mam zbyt dobrej ręki do kwiatów, ale bardzo je lubię. Urzeka mnie ich zapach i barwy, uwielbiam ukwiecone łąki. Moje dzieci chyba odziedziczyły te ciągoty ;-) Zbierają na spacerach różne kwiaty i często pytają mnie, czy można je zjeść. A ja niestety najczęściej nie mam pojęcia. Dla bezpieczeństwa im odradzam. Byłyby zachwycone, gdybyśmy mogły wybrać się na spacer z taką książką w ręku. Mogłyby same szukać kwiatków i sprawdzać, czy są jadalne. Byłyby szczęśliwe, gdybym wreszcie zaczęła ozdabiać ich torty urodzinowe kolorowymi kandyzowanymi kwiatkami, bo powoli zaczynają wyrastać z „Puchatków” itp.
Pozdrawiam serdecznie
B.
Smilingdolphin – ksiazka wedruje do Ciebie, bys mogla bez obawy zbierac kwiaty wraz z dziecmi na spacerach! Trzeba wykorzystac fakt, iz same dopytuja, ktore kwiaty sa jadalne i koniecznie poszerzyc ich wiedze; bylabym szczesliwa, gdyby ktos w dziecinstwie mi ja przekazal…
Prosze o szczegoly dotyczace przesylki na adres mailowy.
Pozdrawiam!
Przez wiele lat kwiaty nie uczestniczyły w moim życiu.Ich piękny zapach,wygląd czy też możliwość dekoracji wnętrz nie były w stanie przekonac mnie do przerwania tej banicji.Powodem takiej nie ustępliwości ,była decyzja podjęta w konsultacji z lekarzem.Liczne, nawracające infekcje u dziecka,skutkowały różnymi próbami zwalczania ich.Niestety ,nawet różnorodne metody leczenia nie przynosiły efektów.Między tym wszystkim,były nieprzespane noce,wydany ostatni grosz i siedzenie w 4 ścianach.
Kiedyś podczas wizyty rodzinnej,byłam świadkiem próby usunięcia dzikiej róży,która ponoć zasłaniała światło i nikt z niej nie korzystał.Wtedy jeszce nie byłam świadoma jej właściwośc.Pamiętałam jednak boski smak pączków z różą.Poprosiłam więc o oszczędzenie krzaczka,obiecując regularne korzystanie z niej.Dla kogoś zamkniętego w 4 ścianach przez większość czasu ,było to wyzwaniem.Przewertowałam internet w poszukiwaniu właściwego przepisu ,znalazłam wiele sprzecznych.Natrafiłam jednak na sok i wodę różaną.I zaczęło się zbieranie ,przetwarzanie i co najtrudniejsze podawanie dziecku,które nie wiedzieć czemu nie lubi tego soku.W przeciwieństwie do nas.Dzięki czemu sama odzyskałam siły stracone podczas nie przespanych nocy.
Róża jakby w podzięce za uratowanie lub może świadoma jak bardzo jej potrzebuję kwitła kila tygodni dłużej niż wszystkie inne w okolicy.Dowiedziałam się wtedy również o syropie ze stokrotek,który dzieciak ku mojej uciesze pokochał.Oczywiście cudowne wyleczenie nie nastąpiło,ale efekty są bardzo widoczne.
W swojej nieświadomości przegapiłam zbiór kwiatów bzu i fiołków.
Zapach,wygląd kwiatów i ich włąściwości nie tylko wprawiają mnie w dobry nastrój i pobudzają zmysły ale również niosą ze sobą nadzieję.Książka ta może pomóc mi lepiej zapoznać się z tematem i rozwinąćmoje hobby.Zbiór kwiatów,suszenie i przetwarzanie stało się moim hobby.Pierwszym od lat…
P.S kwiaty powróciły do naszego domu.
A ja podglądam „Beę w Kuchni” od dawna i czasem myślę sobie nieskromnie, że tak jak ja Panią w sprawie gotowania, tak Pani mnie być może mogłaby w sprawie ogrodu w warunkach niewielkiego balkonu… ;)
A może to wcale nie o balkon chodzi, a o kwiaty? W Kuchni?
Pozdrawiam,
Moni
No toś mnie Beo załatwiła tą recenzją :).
Myślałam, że może nie chcę tej książki. Że może się bez niej obejdę. Bo jadalne kwiaty mnie kuszą, oj kuszą.
O kalafiorze, że to kwiat, dowiedziałam się we wczesnej młodości z książki Małgorzaty Musierowicz „Kwiat kalafiora”. Początki Jeżycjady czytywałam z wypiekami na twarzy i czekałam niecierpliwie, czy uda mi się zdobyć kolejne części.
Brokuły – przez analogię. Kwiaty cukinii i karczochy wypróbowałam dzięki panu Ziółkowi, który je hoduje i sprzedaje na moim bazarze. Małe bratki od dawna były ozdobą letnich sałatek.
W sumie wcale nie dziwią mnie moje wyprawy po mniszek do lasu. Wprawdzie rośnie go u mnie całkiem sporo (w odróżnieniu niestety od innych roślin), ale mąż wydał mu wojnę i kwiaty są niszczone zanim się pojawią. Róża mnie nie lubi – próbowałam robić płatki piwonii w cukrze, ale nie jestem Chinką (albo coś mi nie wyszło) i nie było to to.
W moim ogródku kwitnie wiosną bez…
Daleko mi jednak do 70 gatunków. Chyba wezmę świnkę skarbonkę i będę wrzucać drobniaki – może uzbieram na książkę. :)
Fajna recenzja. Zachęcająca. A wyboru osoby nie zazdroszczę…
Z dzieciństwa pamiętsm takie niskie rośłinki z czewonymi kwatkami, z których można było wyjąć środeczek i spijaćsłodziutki nektar…pamietam ten smak do dziś…mówiłam na nie „soczki”…do tej pory nie sprawdziłam jak ta roślina się zwie:-)))
W tym roku posiałam nagietki jadalne i nasturcje…lawenda mi słabo idzie…przepisów mi zdecydowanie brak, bo ja raczej warzywna niż kwiatowa jestem, jak do tej pory…może by tak coś zmienić w tym temacie:-))
pozdrawiam!!
Róże na górze, fiołki na dole,
a u mnie w kuchni kwiaty na stole.
Fuksja, petunia, mieczyk, miodunka ćma,
wszystko to czeka na …
„Kwiatową ucztę” :)
Pozdrawiam,
Krysia
Ten wpis blogowy odkrył przedemną nową dziedzinę kulinarną, z której istnienia prawie nie zdwałam sobie sprawy…
Moją przygodę z kuchnią i gotowaniem zaczęłam tak naprawdę niewiele ponad 5 lat temu – zmuszona karmić córkę ;) Właśnie wtedy zdałam sobię sprawę z tego, jak ważne jest to co jemy i jak to wpływa na wszystkie aspekty naszego życia, zaczynając od wyglądu a na samopoczuciu kończąc. Teraz jestem zafascynowana gotowaniem – zbieram przepisy pozwalającemi w kuchni wykorzystywać to,corośniebok nas – najlepiej na łące. Pierwszym moim odkryciem była oczywiście pokrzywa, zaraz potem podagrecznik, mniszek i stokrotki. Muszę przyznać, że moje córy (dwie już teraz), dzielnie mi pomagają wkuchni, wnosząc nowe smaki i pomysły, a nieraz też zadziwiają ludzi zjadaniem stokrotek czy zajęczego szczawiu.
Uważam, że to wielka szkoda iż część tej wiedzy odchodzi w zapomnienie… Sama chętnie podpatruję starsze wiejskie kobiety – w ten sposób zebrałam kilka przepisów, chociażby na syrop z mniszka :) Oczywiście nieocenionym źródłem jest też sieć :) Wyszukuję i książki na ten temat.
Bardzo chętnie pogłębiłabym wiedzę na temat kwiatów, bo choć o ziołach wiem w tej chwili trochę, to powyższa recenzja zadziwiła mnie – nie przyszło mi nawet do głowy, że TYLE kwiatów można wykorzystać w kuchni – i to nie tylko w formie hebatek… Ja niestety jestem tylko na etapie zupy stokrotkowej, syropu z mniszka i nasturcji w sałatce…
W świecie, w którym coraz więcej ludzi nie zje niczego, czego nie można kupić w sklepie, cieszę się ucząc dzieci i bliskich tego, że większość potrzebnych im dla ducha i ciała rzeczy jest wokół nich. Gdy odważyłem się zjeść białego robaka spod kory sosny, poczułem się bezpiecznie- w zasadzie nigdy nie będę musiał głodować. Dziś po grzybobraniu odkryłem z dziećmi jak wyborny jest lejkowiec dęty, którego znalazłem gdy dzieci podtykały mi pod nos znalezione patyki uważając, że w każdym z nich znajdę pysznego robaka. Przy okazji polecam oba wymienione specjały :) Moje pociechy i tak budzą zdumienie wśród obcych zajadając się kwaitami zajęczego szczawiu, kwiatami mlecza i stokrotami. Chciałbym nauczyć je jak najwięcej- to dziewczyny, z kwiatami zawsze im do twarzy, mniam.
Lista chetnych zamknieta :) Wyniki losowania juz niebawem…
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Moi Drodzy – ksiazka wedruje do Smilingdolphin – by mogla bez obawy zbierac kwiaty wraz z dziecmi na spacerach! Trzeba wykorzystac fakt, iz same dopytuja, ktore kwiaty sa jadalne i koniecznie poszerzyc ich wiedze; ja bylabym szczesliwa, gdyby ktos w dziecinstwie mi ja przekazal…
Prosze o szczegoly dotyczace przesylki na adres mailowy.
Pozdrawiam!
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Mam nadzieję, że już niedługo dam znać o efektach „zbieractwa” na spacerach ;-)
Pozdrawiam serdecznie
B.
Gratuluję:) I życzę powodzenia na spacerach!
Gratuluję i tak malutko zazdroszczę :)
Super- gratuluję SmilingDolphin!
Dzieci to nasze bogactwo, niech się uczą i nabywają dobrych nawyków żywieniowych:-)))
Dziękuję Bea za inspiracje i zabawę:-)