W dzisiejszym ‘kiełkowym’ odcinku coś dla tych, którzy cierpią na brak czasu lub cierpliwości w zajmowaniu się hodowlą kiełków. Nie na wszystkie plony bowiem trzeba czekać kilka długich dni, niektóre z nich można konsumować już po kilku godzinach namoczenia (i ewentualnie kilku godzinach kiełkowania), tak jak wspominałam już jakiś czas temu a propos słonecznika – klik).
W ten właśnie szybki sposób możemy przygotować wszelkie orzechy i nasiona oleiste : migdały, pestki dyni, słonecznik, sezam, itd. Wystarczy najpierw zalać je wodą (migdały – koniecznie ze skórką – zalewamy dobrze ciepłą wodą, nie gorącą / wrzątkiem!) i pozostawić do namoczenia na 8-12 godzin, a następnie wypłukać i albo konsumować od razu, albo pozostawić je na 1-2 dni do dalszego kiełkowania, płucząc je 2-3 razy dziennie tak jak zostało to opisane w pierwszym kiełkowym wpisie – klik.
Zaletą skiełkowanych orzechów / nasion jest przede wszystkim fakt, iż proces kiełkowania potęguje zawarte w nich ilości witamin i mikroelementów. Poza tym uprzednie namaczanie powoduje, że orzechy stają się lekkostrawne i są lepiej przyswajane przez nasz organizm.
Na powyższym zdjęciu widnieją 2-dniowe skiełkowane migdały (migdałów nie kielłkujemy dłużej niż 48h). Są one bogate w dobre, zdrowe tłuszcze i białko, są też bardzo dobrym źródłem wapnia i fosforu, żelaza, potasu, cynku, miedzi i magnezu, zawierają też dużo witaminy E oraz niezbędne dla nas aminokwasy. Olej zawarty w migdałach chroni ściany żołądka i działa jak swoisty ‘opatrunek’, a tłuszcze, cukry i białko są idealnym pokarmem dla mięśni, mózgu i systemu nerwowego (podobno 30 g zjadanych orzechów / migdałów dziennie pomaga obniżyć poziom złego cholesterolu i zmniejsza ryzyko zaburzeń pracy układu sercowo-naczyniowego).
Migdały mają działanie alkalizujące / zasadowe, co jest wyjątkowo ważne w utrzymaniu równowagi zasadowo-kwasowej, której zachwianie prowadzi do zakłócenia pracy organizmu, a w konsekwencji również do wielu schorzeń.
(aktualnie coraz więcej mówi się / pisze o tzw. ‘odkwaszaniu’ organizmu, jest to jednak osobny, dosyć rozległy temat, nie będę go więc niestety dziś tutaj poruszać; w razie pytań, ewentualnym zainteresowanym chętnie prześlę mailowo kilka informacji / linków).
Przygotowanie mleka roślinnego (na przykładzie migdałowego)
Namoczone / skiełkowane orzechy i nasiona możemy również wykorzystać do przygotowania mleka roślinnego, które będzie zdecydowanie bogatsze w mikroelementy niż to, przygotowane bez uprzedniego namaczania (a przy okazji będzie też bardzo lekkostrawne, jak same skiełkowane orzechy / nasiona).
Jeśli zależy nam na zachowaniu wszystkich cennych substancji (i jeśli interesujemy się np. dietami typu ‘raw’), przygotujmy mleko z dodatkiem zimnej wody i unikajmy zbyt długiego miksowania migdałów / orzechów, by niepotrzebnie ich nie ogrzewać; dobrze jest miksować orzechy z wody kilka razy, po ok. 10-15 sekund, robiąc następnie ok. 30 sekundową przerwę (nadmierne ‘ogrzanie’ miksowanych orzechów powoduje wydzielanie się tłuszczu). Przygotowane na surowo mleko migdałowe np. zachowuje nie tylko wszystkie mikroelementy, ale jest też wyjątkowo bogate w łatwo przyswajalny przez organizm wapń, co jest wyjątkowo ważne dla osób na diecie wegetariańskiej czy wegańskiej.
Kupne mleka roślinne, oprócz tego, iż zawierają często dodatek np. skrobi do zagęszczenia czy maltodekstryny oraz cukru (mleka ‘bio’ zazwyczaj nie zawierają konserwantów) niestety nie są tak wyraziste w smaku jak mleko, które możemy przygotować domowym sposobem. Jeśli więc lubimy wiedzieć, co jemy i jeśli chcemy przygotować takie mleko, jakie nam będzie najlepiej odpowiadać, warto przygotować je własnoręcznie, tym bardziej, że zajmuje to naprawdę przysłowiową ‘chwilę’ ;)
Na ok. 1 litr mleka migdałowego / roślinnego potrzebujemy :
200 g migdałów ze skórką (lub innych orzechów, najlepiej ekologicznych / bio)
1 litr wody + woda do namoczenia (idealnie źródlana lub przefiltrowana)
opcjonalnie – dodatki smakowe (szczegóły poniżej)
Jeśli chcemy otrzymać mleko roślinne o wyrazistym smaku, użyjmy więcej orzechów / nasion (używam np. minmum 200 g migdałów na 1 litr wody), jeśli jednak potrzebujemy mleka delikatniejszego, użyjmy od 100 do 150 g orzechów.
Migdały – koniecznie ze skórką* – zalewamy dobrze ciepłą wodą (nie wrzątkiem!) i odstawiamy na 12 godzin (pod koniec moczenia możemy ewentualnie ponownie zalać je ciepłą wodą, by łatwiej obrać je później ze skórki). Następnie płuczemy je i obieramy ze skórki, która dosyć łatwo odchodzi od napęczniałych w wodzie migdałów. Przekładamy je do blendera, dodajemy 1-2 szklanki świeżej wody (nie tej z moczenia) i miksujemy przez 10-15 sekund, następnie robimy przerwę (ok. 30 sekund), dolewamy kolejną szklankę wody, ponownie miksujemy 10-15 sekund, znów robimy 30 sekundową przerwę i powtarzamy operację. Jeśli mamy wrażenie, że migdały nie są jeszcze odpowiednio drobno zmiksowane – miksujemy jeszcze raz. Na tym etapie mleko migdałowe jest już gotowe, możemy więc już teraz przelać je na sito wyłożone gazą i przefiltrować; jeśli jednak chcemy uzyskać bardziej wyrazisty smak, możemy zmiksowane z wodą migdały odstawić na kilka godzin do lodówki i dopiero wtedy je przefiltrować (ja tę właśnie opcję preferuję, lecz gdy czasu mam mniej, filtruję mleko od razu).
Filtrowane migdały najpierw pozostawiam na sicie, a gdy większość mleka zostanie już przefiltrowana, wyżymam migdałowe wytłoki jak najmocniej (tak, jak wyżymamy np. pranie ;)), by uzyskać jak najwięcej mleka (zazwyczaj z 1 litra wody uzyskuję ok. 900-950 ml mleka).
* Brązowa skórka chroni migdały przed oksydacją / utlenieniem (a utlenione kwasy tłuszczowe mogą podobno być szkodliwe, jeśli spożywa się je w dużej ilości); ponadto migdały bez skórki często nie kiełkują, gdyż podczas przemysłowego obierania ich ze skórki poddawane są bardzo wysokiej temperaturze, która niestety uszkadza mający kiełkować zarodek.
Wytłoków (zwanych okarą) absolutnie nie wyrzucamy! Możemy użyć ich do wypieków i deserów, jako dodatek do porannej owsianki czy zapiekanych owoców, a nawet do przygotowania takiej oto wielkanocnej wegańskiej paschy - klik, jaką niedawno prezentowała na swoim blogu Pinkcake. Możemy też zużytkować je w sposób niekulinarny, przygotowując z nich np. domowy peeling czy maseczkę :)
Mleko migdałowe przechowujemy w lodówce do 2-3 dni (przed użyciem należy je wstrząsnąć, gdyż lekko rozwarstwia się).
Najtrwalsze do przechowywania jest mleko sojowe** (z pewnością dlatego, iż jest uprzednio gotowane), do 5-6 dni; mleka zbożowe / ryżowe również są dosyć trwałe, jednak te przygotowywane z migdałów i orzechów mają właśnie nieco krótszy okres trwałości (zazwyczaj do 2-3 dni właśnie). Najmniej trwałe jest wspomniane mleko migdałowe, to z orzechów nerkowca wytrzymuje nieco dłużej. By przedłużyć żywotność naszego mleka roślinnego przechowujmy je w jak najniższej temperaturze w lodówce (czyli idealnie nie na półce drzwi lodówki, gdzie temperatura jest wyższa niż w pozostałych jej partiach). Dobrze jest też przelać gotowe, świeże mleko do wysterylizowanych butelek / słoiczków, co może ewentualnie przedłużyć ich zdatność do spożycia o dzień lub dwa.
**Skoro już mowa o mleku roślinnym i o soi, przyznam, że to właśnie sojowe mleko pijam najrzadziej, a właściwie praktycznie go nie pijam… Nie tylko ze względu na jego smak, który nie do końca do mnie przemawia (zdecydowanie bardziej wolę mleka orzechowe), ale również ze względu na fakt, iż podobno najlepsze dla naszego organizmu są produkty sojowe poddawane uprzedniej fermentacji, a domowe mleko sojowe takie niestety nie jest. Poza tym soja zawiera dużo fitoestrogenów, nie w każdym więc wieku i nie dla wszystkich jest ona zalecana, a przynajmniej nie w zbyt dużych ilościach (na co ‘uczulano’ nas również podczas kursów na temat fitoterapii i zdrowego odżywiania, a pierwsze z nich robiłam już kilkanaście lat temu). A do tego dochodzi jeszcze niestety problem soi genetycznie modyfikowanej…
Tego typu mleka roślinne możemy przygotować praktycznie z większości nasion oleistych czy zbóż. Możemy przygotować domowe mleko kokosowe, kasztanowe, pistacjowe, czy każde inne orzechowe (z pekanów, orzeszków ziemnych, piniowych, z orzechów nerkowca, itd.); możemy przygotować nawet mleko z pestek dyni, słonecznika czy sezamu, choć lepiej jest mieszać je z innymi nasionami / orzechami. Zresztą mieszanie różnych nasion i orzechów podnosi nie tylko walory smakowe mleka, ale przede wszystkim jego walory zdrowotne, możemy bowiem uzupełniać to, czego danemu produktowi brakuje.
Warto jest też eksperymentować z mieszankami orzechów tak, by ich smak i tekstura dopełniały się; orzechy laskowe z migdałami czy orzechy nerkowca z laskowymi lub z migdałami. Mleko otrzymywane z orzechów nerkowca ma wyjątkowo delikatny smak oraz bardziej kremową konsystencję niż np. samo mleko migdałowe. Po namoczeniu orzechy nerkowca stają się bardzo miękkie, wyjątkowo łatwo więc jest je zmiksować praktycznie ‘na gładko’. Są one wyjątkowo bogate między innymi w żelazo i fosfor (niestety tych suszonych i łuskanych nie można właściwie doprowadzić do fazy kiełkowania).
Mleka roślinne można również dodatkowo słodzić, np. miodem, syropem klonowym, syropem z agawy, słodem, czy każdym innym produktem, którego zazwyczaj używacie (choć mleko może wtedy mieć tendencję do szybszej fermentacji). By uzyskać słodki smak bez dodatku cukru / miodu itp. można też tego typu mleka zmiksować np. z dodatkiem kilku daktyli czy nawet rodzynek, co dodatkowo polepsza też konsystencję mleka i nada mu przyjemnego smaku. Nasza zimowa daktylowo-pomarańczowa wersja z cynamonem jest wyjątkowo aromatyczna :)
Możemy też przygotowywać mleka ‘smakowe’, używając np. wanilii czy tonki, lub przypraw takich jak cynamon, kardamon, imbir (czy każdej Waszej ulubionej), czy też dodając np. nieco wody z kwiatów pomarańczy czy też wody różanej (mleko pistacjowe z dodatkiem wody różanej to prawdziwa delicja! migdałowe z wodą pomarańczową również :)). Możemy też zmiksować mleko z dodakiem kakao czy karobu, by otrzymać zimny napój o smaku czekoladowym.
Mleka roślinnego możemy używać w większości przepisów w zastępstwie mleka zwierzęcego, np. w ciastach, deserach, naleśnikach czy nawet w sosach (ja w ten sposób przygotowuję najczęściej moje ciasto / bułeczki drożdżowe lub naleśniki właśnie), przy okazji otrzymując dzięki temu ciekawy, oryginalny smak potrawy. Można na ich bazie przygotowywać pyszne koktajle czy smoothies, miksując je z dodatkiem ulubionych owoców.
Na bazie mleka roślinnego można również przygotowywać jogurty, jednak trudniej jest otrzymać wtedy gęstą, jedwabistą konsystencję (najczęściej zaleca się, by dodatkowo je zagęścić). Można też przygotowywać pseudo-serki / twarożki (zresztą patrząc na odcedzoną na gazie okarę, jest to pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy – wygląda jak domowy biały ser! :)).
Przy okazji odsyłam Was również do nowego bloga Asi – Sojaturobię, gdzie oprócz receptur na roślinne mleko (np. migdałowe i kokosowe) znajdziecie mnóstwo wspaniałych przepisów wegańskich (o mlekach roślinnych pisała również niedawno Polka, m.in. o sojowym – klik).
‚
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu!
Odkąd poznałam recepturę produkcji domowego mleka roślinnego, najczęściej robię mleko kokosowe. Polecam gorąco, jest wspaniałe, nie tylko do curry :) najbardziej lubię owsiankę na kokosowym mleku. W domowej produkcji najlepsze jest to, że intensywność kokosowego aromatu można dobrać do swoich upodobań, tak jak to zasugerowała Bea.
Calkowicie sie zgadzam Dominiko! Tyle tylko, ze ‚produkcja’ kokosowego mleka nie pasowala mi do dzisiejszej tematyki kielkowej ;) Dlatego wlasnie dodalam link do Asi :)
Pozdrawiam!
Bardzo ciekawie brzmi, jeszcze takie mleka migdałowego nie robiłam i chyba się skuszę. Robię mleko kokosowe i bardzo mi smakuje. Mam alergię na laktoze, więc mleko krowie i jego pochodne produkty odpadają. Jako osobnik serowo-mlekowy , delektuje się kozimi specjałami. Sojowego mleka nie lubię. Chociaz, jak będę w okresie menopauzy, będę musiała po nie sięgnąć, żeby poprawić sobie – samopoczucie :) Tak robiła moja mama i dzięki temu, jakoś mogliśmy z nią wytrzymać :) :) :)
An, i ja na szczescie nadal moge delektowac sie kozimi i owczymi specjalami, choc staram sie je ograniczyc teraz do minimum. Z sojowych produktownajbardziej lubie sos ;) czasami zjadam tofu, ale musi byc dobrze ‚dosmaczone’; samej soi oraz mleka niestety nie lubie… :/
A co do menopausy, to moj naturopata czesto o tym wspominal – kobiety ktore zwiekszaly spozycie soi lepiej znosily hormonalna hustawke; ale to moze byc oczywiscie tylko przypadek ;)
Ostatnio dużo się mówi, pisze, później czyta o takich wegańskich rarytasach. Coraz bardziej mnie to ciekawi, tym bardziej, że mój organizm zaczyna się mocno buntować z każdej strony.
Z olbrzymią uwagą przeczytałam ten post, mam nadzieję, że podobnych będzie więcej! :)
Serdecznie Cię, Beo pozdrawiam!
Praline
Wiesz Praline, gdy 20 lat temu przechodzilam moja wegetariansko-weganska ‚inicjacje’ ;) (i maz, i owczesni znajomi wege) wszystko wlasciwie bylo dla mnie nowe. Uczylam sie zupelnie inaczej gotowac, myslac nie tylko o tym, zeby bylo smacznie, ale i o tym dlaczego warto to jesc. Do smaku niektorych produktow trudno bylo mi sie przyzwyczaic, do innych – wrecz przeciwnie. Na swoim przykladzie widze, iz mniej zwierzecych, a wiecej roslinnych produktow w naszym pozywieniu (tych zdrowych oczywiscie, a nie margaryny np. ;)) powoduje, iz organizm naprawde lepiej funkcjonuje! Mniej chorob, mniej infekcji, lepszy wyglad skory, swietne samopoczucie (choc tych przykladow jest wiecej, ale moze nie wszystkie powinny byc opisywane na forum kulinarnym ;)), a dla osob, majacych problemy z nadwaga – szybsze i latwiejsze pozbycie sie niechcianego ‚balastu’ ;)
Oczywiscie pisze tu tylko o benefitach takiej diety dla naszego organizmu, jednak wegetarianska / weganska dieta to przeciez przede wszystkim myslenie najpierw o zwierzetach, a dopiero potem o nas :)
(od razu dopisze, by nie bylo niejasnosci, ze nie jestem wegetarianka, jadam mieso / ryby, jednak ‚az’ kilka razy w roku…)
To się nazywa solidna porcja wiedzy! :)
Wszystko zebrane w całość, wspaniale.
Wczoraj wrzuciłam na FB linki do Twoich jajek malowanych mogą pojawić się dodatkowe pytania :) Tak to ja jestem temu winna :)
PS zieleń u mnie chłodna wrzuciłam do PS i wygląda jak #89a889 :)
I jeszcze dodam, że następne w kolejce jest u mnie z nerkowców i orzechów laskowych :)
Ewelino, dziekuje serdecznie! Mleko z nerkowcow smakuje mi baaardzo! Rowniez w roznych polaczeniach wlasnie :)
PS. Zielen w oryginale nie jest ‚trawiasta’, a wlasnie bardziej chlodna; na kazdym z 8 ostatnio ogladanych komputerow wyglada niestety nieco inaczej ;)
Witaj Bea, jak zwykle – pięknie opisane i zilustrowane i jakie ładne nowe ubranko :)
Dziękuję za podlinkowanie mojego bloga!
Z domowych najbardziej lubię mleko kokosowe i laskowe i te kręcę namiętnie.
Pozdrawiam serdecznie
świetny wpis :) czytałam różne posty na blogach o produkcji mleka migdałowego. do tej pory przelewałam migdały w skórkach wrzątkiem i obierałam przed namaczaniem, ale teraz to już nie wiem ;) mam też dylemat, bo część osób miksuje migdały z woda z namaczania, a część płucze i dodaje świeżą – można i tak i tak?
p.s. u mnie kolor bardziej zimny, taki miętowy.
Dagmaro, wszystkie kielki plucze sie po fazie namaczania, gdyz ich cenne substancje znajduja sie w samych nasionych / orzechach, a nie w wodzie z ich moczenia. Poza tym ta brazowa woda z moczenia migdalow ma nie do konca przyjemny smak (to skorka orzechow zawiera wlasnie kwas fitowy); mozemy wiec wtedy otrzymac mleko o innym kolorze i o lekko gorzkim smaku.
Co do obierania migdalow, ich skorka po namoczeniu nie jest zbyt przyjemna do jedzenia, jako wiec, ze samych migdalow rowniez pozniej uzywam, wole obierac je ze skorki. Ale niektorzy faktycznie wola ‚z’ ;)
Tak jak pisalam w tekscie, ze wzgledu na moje przyzwyczajenia co do wartosci odzywczych pozywienia (np. w kielkach wlasnie), nie obieram migdalow przed namaczaniem / kielkowaniem, tym bardziej iz skorka chroni je przed oksydacja (tak jak pisze tuz nad ostatnim zdjeciem). Ale jesli zalezy komus tylko na mleku jako takim, a nie na jego walorach odzywczych, to oczywiscie mozna przygotowac je w kazdy mozliwy sposob :)
Pozdrwiam
Asiu, kokosowego faktycznie tez czesto uzywam w kuchni, tym bardziej, ze praktycznie non stop robie jakies curry ;)
Ciesze sie, ze nowe ubranko sie podoba :)
Pozdrawiam!
Pycha, uwielbiam mleko migdałowe, i jest to nawet jedno z historycznych mlek roślinnych pijanych również w pradawnej Polsce :) W Średniowieczu pitne mleko krowie prawie nie istniało, bo zaraz się zsiadało, i robiono z niego sery, lub masło. Do picia w pradawnych czasach było właśnie mleko migdałowe :)
Niestety muszę zaprzeczyć co do soi: „niezdrowe mleko sojowe”, „niebezpieczne fitoestrogeny” i „trzeba spożywać fermentowane produkty sojowe” to nie są prawdziwe fakty naukowe – tylko niestety propaganda wielkich konglomeratów mleczarskich :/ Miliardy dolarów wydawanych na pseudo-badania, pseudo-instytuty, i pseudo-blogi propagandowe doprowadziły do kompletnego zamydlenia oczu nawet ekspertom i lekarzom… A tymczasem najwięcej hormonów i właśnie prawdziwych estrogenów zawiera mleko krowie – a je propaguje się jako „najzdrowsze”?
Roślinne estrogeny w soi są tak słabe, że w porównaniu z podobnymi do estrogenów człowieka estrogenami w mleku krowim, trzeba by je pić hektolitrami – na dzień – aby poczuć jakiekolwiek „negatywne skutki”. Co ciekawsze, w testach cytowanych tak często, myszkom podawano skoncentrowane estrogeny z soi – a nie mleko sojowe albo tofu. Czyli jedynie „udowodniono”, że małe myszki karmione przeciw woli skoncentrowanym estrogenem GMO mają problemy. Czyli solipsyzm? Bo ktokolwiek, czy zwierz czy człowiek, karmiony skoncentrowanymi tak bardzo hormonami, w dodatku modyfikowanymi genetycznie, by zaczął mieć problemy zdrowotne :/
Od 2000 lat w Azji spożywa się jakiekolwiek produkty sojowe, w dużych ilościach. To najdłuższy i najbardziej profesjonalny test jakichkolwiek produktów. Azjaci są szczupli, zdrowi i żyją często do setki bez strasznych chorób, takich jak np.rak. Jednym z powodów jest wysoka konsumpcja wszystkich produktów sojowych – i to te niefermentowane (soja, tofu, mleko sojowe, okara) spożywa się w o wiele większych ilościach niż fermentowane (sos sojowy, miso). Standardowe śniadanie w Chinach to sojowa zupa mleczna i smażony chleb – i to nie malutka miseczka, a wielka litrowa micha gorącego świeżego mleka sojowego. Standardowa połowa śniadania w Japonii to zupa miso (soja 1) z gotowanym w niej tofu (soja 2)!
Więc gdzie chowa się błąd i jak udało się „udowodnić szkodliwy wpływ soi”? Odpowiedź jest prosta: soja modyfikowana genetycznie rzeczywiście jest niebezpieczna – ale tak samo jak wszystkie inne produkty modyfikowane genetycznie. 100% wszystkich badan „udowadniających że soja szkodzi” było przeprowadzane na podstawie soi modyfikowanej genetycznie!
Zajmowałam się bardzo długo tym tematem, i jest po prostu przerażające. Wszyscy powtarzają ten sam mit – „soja jest niezdrowa”. A to po prostu „urban legend”, nowoczesna bajka :/ Nawet Azjatów – mimo ich zupełnej nietolerancji laktozy – tak zastraszyli, że owi porzucają soję i piją nagle mleko krowie, które im szkodzi bez przerwy, i naprawdę powoduje choroby.
To że produkty modyfikowane genetycznie powodują najwięcej alergii też udowodniono – i co tu się dziwić alergiom na soję? Ja, mimo choroby, i mimo wielu alergii przez nią spowodowanych, nie reaguję alergicznie na żaden normalny produkt sojowy bez GMO! Codziennie piję mleko sojowe albo mam tofu na kanapce, i bardzo jestem wdzięczna za pierwszej jakości białko które w ten sposób jem, bez żadnego „zamieniana” i „kompletowania” :)
Przepraszam za ten długi monolog, ten temat mnie naprawdę zasmuca, bo tak naprawdę to dobra naturalna soja jest szalenie zdrowa, posiada wszystkie aminokwasy zbawienne dla człowieka, jest doskonałym lekkostrawnym białkiem szczególnie dobrym dal osób ciężko chorych, sportowców, matek w ciąży itd itd. Właśnie dlatego takie brutalne i miliardowe kampanie są prowadzone. A potem ludzie padają na raka i zawały serca, cukrzyce i Alzheimer. Aż się chce z rozpaczy uciec na jakąś inną planetę…
Ale muszę dodać na koniec że to nie jest żaden atak ani krytyka Twojego bloga, ani Twojego wpisu, bo są jak zwykle świetne i bardzo lubię je czytać. To moja prywatna walka przeciw oficjalnemu niszczeniu informacji szczególnie ważnych dla osób chorych. Gdybym dawniej tylko wiedziała tyle co wiem dziś — co dzień i co noc przeklinam oficjalne kłamstwa, walcząc z nie kończąca się chorobą i zniszczonym ciałem, którego nawet najsprytniejsze diety nie dadzą znowu naprawić jak jest za późno :’-(
Więcej informacji o soi, razem z bardzo dobrym filmem o produkcji, jest w tym wpisie w moim poprzednim blogu: kuchenkainternetowa.blogspot.de/2010/10/jak-poznac-dobrej-jakosci-tofu-i-akcja
PS2. Twój wpis jest świetny :D To najlepiej opisany przepis na mleko migdałowe jaki kiedykolwiek czytałam :D
Kasiu, absolutnie nie przyjelam tego jako ktytyki bloga, tylko jako mozliwosc wymiany zdan, co zawsze jest przydatne i pouczajace :)
I dopisze od razu, ze absolutnie nie jestem ‚pro-mleczna’, wrecz przeciwnie :)
Problem jednak (i samego mleka, i soi) jest dosyc skomplikowany…
Trudno jest porownywac diety osob zyjacych w diametralnie innych warunkach niz my, gdyz na ich zdrowie / samopoczucie wplywaja rowniez inne czynniki niz tylko spozywanie mleka czy soi. Wszak Eskimosi zywia sie glownie miesem i rybami, ale czy to oznacza, ze jesli zaaplikujemy sobie ich diete, nasz organizm zniesie ja tak dobrze, jak w ich przypadku?
W Indiach np. spozywa sie dosc duzo mleka czy sera paneer, a ludnosc nie cierpi na taka nietolerancje laktozy jak np. w Europie. W gre bowiem wchodzi tutaj fakt, iz krowy w Indiach maja bardzo biedne pozywienie, przez co ich mleko jest rowniez ‚biedniejsze’ i o wiele latwiejsze do strawienia niz nasze; a poza tym jest naturalne, bez hormonow, antybiotykow, przedziwnych paszy z dodatkiem maczki zwierzecej, ktora karmi sie krowy w Europie czy Ameryce, no i nie jest UHT.
Bardzo mozliwe wiec, ze z soja problem jest podobny.
Niestety nie bylam nigdy w Chinach czy Japonii, wiec nie wiem, jak odzywia sie wiekszosc ludzi ‚na codzien’, jednak z tego, co mowia mi moi uczniowie (z wszystkich kontynentow :)), mimo wszystko czesciej spozywaja ryz niz soje (moi uczniowe zawsze opowiadaja mi o zupie ryzowej na sniadanie, nie sojowej, ale moze to kwestia regionu / pochodzenia?), a tofu czesto jada sie wlasnie to ‚przefermentowane’, a nie to ‚zwykle’. Poza tym miso wlasnie jest fermentowane, tak samo jak tempeh, ktory tez jest przeciez bardzo popularny.
O tym, by uwazac na poziom fitoestrogenow nie mowia tylko przeciwnicy soi, ale i naturopaci np. (ktorzy zalecaja zmniejszenie spozywania produktow mlecznych i odzwierzecych), wiec wydaje mi sie, iz nie jest to chyba tylko zdanie ‚mlecznego’ lobby (swoja droga, wg statystyk, kobiety azjatyckkie rzadziej choruja na raka piersi – dobroczynne estrogeny? – ale tak jak pisalam wyzej, z pewnoscia nie tylko spozycie soi jest tutaj znaczace…).
Ja – jak juz wspominalam we wpisie – nie przepadam za smakiem soi, wiec spozywam ja rzadko. A od czasu reportazy o Monsanto – jeszcze rzadziej ;)
A co do badan laboratoryjnych i myszy jeszcze, to zgadzam sie, iz podawane im dawki sa zawsze mocno skoncentorwane, jednak wg mnie mimo wszystko w jakis sposob odzwierciedla to stan realny, gdyz nasz organizm ma przeciez tendencje do magazynowania i odkladania wszystkich substancji, dlatego np. po 40 latach przyjmowania takich a nie innych produktow skutki moga byc takie jak u wspomnianych myszy…
Wychodze z zalozenia, ze jesli myszy, ktorym podaje sie ‚koktajl’ pestycydow z ftalanow, choruja na raka, staja sie bezplodne lub rodza potomstwo juz chore na raka czy z problemami rozrodczymi, to nie jest to raczej dobry znak…
Pozdrawiam!
PS. Dziekuje :))
Znowu ja, dziękuję za odpowiedź mimo tak długiego komentarza :D
Co do sytuacji w Chinach i Japonii to wiem z powodu znajomych rodziny. Ale racja, ryż to główna część posiłków w Azji. O chińskim śniadaniu jest ciekawy artykuł w blogu EatingAsia:
eatingasia.typepad.com/eatingasia/2009/12/not-a-substitute (po angielsku). Ten blog wygrał wiele nagród, i jest pisany przez 2 Amerykanów mieszkających na stałe w Azji.
Soi GMO nie należy jeść, ale celowe pomijanie soi ekologicznej, zwłaszcza gdy pochodzi z Europejskiej produkcji (tofu i jogurty sojowe które kupuję są produkowane z ekologicznej soi z Francji), uważam za błędne. Zwłaszcza dla wegan soja jest zbawiennym składnikiem codziennej kuchni. Nie trzeba jeść soi, ale po prostu rozpacz nie jeść celowo, gdy jest naprawdę zdrowa i praktyczna. Badania soi ekologicznej przeprowadzane przez organizację Greenpeace wskazują tylko pozytywne wyniki.
Też miałam dawniej taką naturopatyczną lekarkę. Zabraniała mi mleka oraz soi. Jednocześnie uważała że nie wolno mi być weganką „bo to nienaturalne”, i powinnam jeść mięso albo co najmniej ryby :/ Dopiero ciągłe konflikty z tą lekarką – która co do innych tematów była bardzo zaangażowana i otwarta, ale weganizm cementowała w swoim wyobrażeniu jako „nienaturalny” – doprowadziły do mojej większej emancypacji, poruszyłam niebo i ziemię aby znaleźć naturopatycznego lekarza wegetariańskiego, dalej zmieniłam dietę, i moje zdrowie polepszyło się na tyle że znowu pracuję :) A naprawdę jem dużo soi we wszystkich postaciach, a raczej w fermentowanych o wiele mniej (bo miso lub sos sojowy są bardzo słone, a muszę unikać nadmiaru soli w mojej specjalnej diecie zdrowotnej). A w dodatku, białko z tofu zawiera bardzo mało puryny, tylko tyle co np chleb razowy, w przeciwieństwie do innych białek, co daje mi możliwość konsumpcji białka bez obawy (mam unikać puryn – puryny to substancje powodujące/pogarszające takie choroby jak podagra lub zniszczenie wątroby) Gdy pomijam tofu albo mleko sojowe, na rzecz mleka ryżowego np (które jest bardzo smaczne, ale nie zawiera prawie wcale białka), od razu jestem częściej zmęczona i mniej wytrwała w pracy :/ Pełnowartościowe białko jest bardzo ważne w codziennej diecie. Dawniej to lekceważyłam, choroba mnie nauczyła co jest konieczne :P
Ale właśnie w końcu o to chodzi. Każdy powinien obserwować swoje własne ciało. Jem dobre ekologiczne tofu, dobrze mi to robi, czyli się o to na pewno nie będę troskać :) Ktoś inny będzie wolał inne produkty. Ważne jest aby nie dać się „zagadać”, gdy tak naprawdę ma się dobre wyczucie co jest dla nas najlepsze :)
Mówiąc szczerze zamierzam coraz bardziej zmienić sama siebie w „sojowy eksperyment”, i tak naprawić zdrowie – codziennie jedząc produkty sojowe – że nikt nie będzie mi mógł więcej zabraniać czegoś co jest tak zdrowe i smaczne. Roślinny estrogen w soi jest 10.000 słabszy od krowiego estrogenu – a tego estrogenu NIKT nie mierzy, i NIKT nie jest „zatroskany” o wiele większą jego zawartością w mleku krowim :/ Nie mówiąc o tym że nie tylko soja, ale i masy innych roślin – które od dawna jemy bez problemów, zawierają fitoestrogeny. To po prostu pachnie dyskryminacją, albo nawet Euro-centryzmem, rasizmem na rzecz „naszych” produktów? Ech…
Kasiu , na szczescie moj naturopata niczego mi nie zakazuje ani nie nakazuje; ani picia mleka, ani jego nie picia, jedzenia miesa czy jego nie jedzenia. I prosi o tlumaczenie blogowych notek, by mogl przepisy dawac rowniez pacjentom :)
Nie jem soi, jednak moja morfologia krwi jest z roku na rok coraz lepsza; bialko sojowe zastepuje sobie komosa i strąkami i jak widac dobrze mi to sluzy :) A przy okazji bardziej mi smakuje niz soja :) No nic na to nie poradze, nikt mnie raczej nie przekona do czestszego jedzenia soi gdyz naprawde nie widze ani nie odczuwam takiej potrzeby. Czuje sie swietnie, nie odczuwam zmeczenia ani ‘przesilenia wiosennego’, a siostra, patzrąc na wyniki moich ostatnich badań nie mogła przestać się dziwić, że są o wiele lepsze niż jej :D
Jesli potrzebujesz wiecej bialka, zamiast mleka ryzowego lepiej jest pic mleko z komosy, ktore jest bogate w bialko wlasnie. No i niczego zlego na temat komosy jeszcze chyba nie wiadomo ;)
A co do soi gwarantowanej bez GMO, to problem polega na tym, iz pylki roslin przemieszczaja sie wraz z zapylajacymi je owadami czy z wiatrem, wiec tak naprawde niczego chyba na 100% nie mozna dzis zagwarantowac… Ale masz racje – kazdy niech wybiera to, co lubi / co woli i co jemu najlepiej sluzy :)
Piękne zdjęcia Beo, świetny wpis! :)
A wiesz, ze pierwszą produkcję domowego mleka mam za sobą? Robiłam wspólnie z Ewelinką mleko migdałowe.
Było pyszne! Bardzo mi smakowało i jestem teraz ciekawa domowego kokosowego.
Pozdrawiam ciepło:)
Majano, widzialam! Tylko skomentowac nie zdazylam, co niniejszym dzis uczynie :))
Domowe kokosowe z pewnocia Ci posmakuje, jest bowiem chyba smaczniejsze niz to z kartonika ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Przepis na mleko roślinne przyda mi się akurat teraz szczególnie. Po testach na nietolerancję muszę usunąć z jadłospisu wszystko co zawiera mleko, jajka.. i kilka innych…
Emi, na poczatku wyeliminowanie wspomnianych przez Ciebie produktow moze wydawac sie trudne, z czasem jednak nauczysz sie odpowiednio modyfikowac receptury i zastepowac uczulajace Cie skladniki. U mnie znajdziesz troche przepisow bez jajek i mleka (w kategoriach po prawej stronie bloga) i oczywiscie polecam tez wymienione juz we wpisie blogi Asi i Pinkcake. A najpozniej jutro beda tutaj weganskie buleczki drozdzowe :)
Jesli masz jakies pytania, czy jesli poszukujesz jakichs konkretnych receptur, to napisz do mnie (adres w zakladce ‚kontakt’ na gorze bloga).
Pozdrawiam serdecznie!
Drożdże też odpadły… i pszenica, kukurydza..
Pierwszy dzień był najgorszy, weszłam do kuchni i zonk…niczego nie mogę prócz marchewki… Po 2 godzinnych zakupach, czytaniu wszelkich etykiet byłam padnięta jak po maratonie :)
Lubię różnego rodzaju kasze, warzywa, owoce wiec tragedii nie będzie.
Emi, bez pszenicy, kukurydzy i drozdzy faktycznie moze byc odrobine trudniej niz tylko bez jajek i mleka, ale wszystko da sie ominac ;) Choc oczywiscie czasami trzeba przejsc taki maraton o jakim piszesz ;) Na szczescie sporo jest blogow ‚bez’, wiec pewnie z czasem latwiej Ci bedzie znalezc odpowiednie dla Ciebie receptury (w razie potrzeby sluze pomoca :)).
Właśnie jestem na tym etapie szukania odpowiednich blogów, niektóre składniki widzę po raz pierwszy na oczy więc jest ciekawie :) i trochę strasznie.
Uwielbiam czekoladę a niestety nawet gorzka w sklepach zawiera mleko czy jajka.. :(
Moje ulubione ciasteczka owsiane, też mają jajko ale tu już znalazłam info że można je zastąpić bananem rozdrobnionym w papkę.
Emi, jajko mozesz zastapic wlasnie bananem, czy nawet musem jablkowym / dyniowym, lub siemieniem lnianym np. W niektorych wypiekach wystarczy dodac wiecej plynu i np. namoczone, zmiksowane daktyle; sposobow na szczescie jest troche, choc oczywiscie smak zawsze bedzie nieco inny niz w tradycyjnej recepturze, ale inny nie zawsze przeciez znaczy gorszy ;)
Wyslalam Ci maila z kilkoma adresami blogow, moze sie przydadza :)
Pięknie dziękuję :) Przydadzą mi się.
Akurat przysłałaś linki do tych których nie znalazłam :)
Pozdrawiam
Ciesze sie zatem :))
Beo, jestes dla mnie „kopalnią wiedzy” :) do głowy by mi nie przyszło, że można kiełkować migdały!
Jswm, kielkowac mozna praktycznie wszystko! ;) Przyjaciolka (i maz ;)), ktorzy uczyli mnie zdrowego jedzenia 20 lat temu, zawsze najpierw namaczali orzechy czy nasiona dyni / slonecznika przed konsumpcja (i ewentualnie pozostawiali na dobe do kielkowania). Ale to oczywiscie nie dla wszystkich ma znaczenie i czesto rozne zdrowe pomysly nie sa najlepiej komentowane w sieci ;) To tak jak z odkwaszaniem organizmu czy z plukaniem zatok – 5-6 lat nikt sie tematem nie interesowal (lub wrecz krytykowal czy drwil… ;)), a teraz nagle cale rzesze zaczynaja sie odkwaszaniem interesowac ;)
prawdziwa skarbnica wiedzy!!!!!!….ja planuje diete odkwaszjącą na po Świetach wg książki Bożeny Żak-Cyran:)))
Ozzi, dziekuje :)
A ksiazki pani Bozeny Zak-Cyran sa naprawde godne polecenia :)
Twoja wiedza mnie przeraża. Skad ty tyle wiesz?! A ja muszę wrocic do kielkowania
Aga, przez 20 lat wsrod wegan, wegetarian i na kursach wszelakich mozna sie sporo nauczyc :) I oczywiscie czytajac odpowiednie lektury, jak w kazdym temacie :)
W takim razie smacznego;)
Pinkcake – dam znac po swiatecznej degustacji :)
W takim razie będę czekać z niecierpliwością na relację;)
Nie jestem wegetarianką, ani weganką, ale jestem otwarta na nowe smaki (nowe dla mnie) i bardzo mnie zainteresował Twój wpis. Mam tylko pytanie, czy miksując orzechy/migdały urzywasz wody, w której się moczyły?
Dżemdżus – nie, plucze orzechy / migdaly i miksuje je ze swieza woda (dopisalam teraz w tekscie, by w razie czego nie bylo juz watpliwosci).
Pozdrawiam!
Piękne zdjęcia Beo! I solidna dawka informacji – jestem pod wielkim wrażeniem Twojej wiedzy :)
Ja właśnie popijam mleko migdałowe, a w słoiku moczą się orzechy laskowe na moje ukochane laskowe mleko :)
Pozdrowienia!
Dziekuje Zosiu! A czy robilas juz z orzechow nerkowca? Moze tez Ci posmakuje?
Pozdrawiam serdecznie!
Jakiego mleka to ja nie robiłam ;) Co drugi dzień robię mleko roślinne. Małe porcje, ale często. Nie jestem fanką „czystego” mleka z nerkowców, ale już mleko z mieszanki nerkowce + laskowe jest super :)
Koniecznie muszę spróbować dodać wody pomarańczowej do mleczka migdałowego :)
Pozdrowienia!
Bea, znowu fantastyczny wpis! Uwielbiam mleka roślinne. Najczęściej pijam sojowe ale czasami robię swoje orzechowe, najczęściej właśnie migdałowe. Jest pyszne:-) ściskam serdecznie.
Melka – dziekuje serdecznie! Masz racje – migdalowe jest pyszne :) Polecam tez w formie orientalnego napoju z woda z kwiatow pomaranczy np., poezja ;)
Czy wie Pani może, jak przyrządzić jogurt z mleka sojowego? Wystarczy potraktować je kulturami bakterii?
Pozdrawiam, Zuzanna
Tak Zuzanno – podgrzac mleko, dodac bakterie lub 1 gotowy jogurt sojowy (lub sok z cytryny) i pozostawic do fermentacji.
Beo, jak zwykle bardzo ciekawy wpis.
Ja bardzo lubie orzechy ale zawsze wole zjesc w calości niż moczyć i miksować. Szkoda mi odpadów. W sobotę zrobiłam po raz pierwszy mleko kokosowe i było pyszne, o wiele lepsze niż z puszki. Tak więc temat został podjęty, a ja sie zachęciłam. Dzieciakom niestety nie smakowało, choć w owsiance młoda zjadła (nieświadomie zapewne). Będziemy kombinować ze smakami.
A nowa szata bloga bardzo wiosenna. Może wreszcie przyjdzie…
Pozdrawiam,
Phalange – przepraszam, komentarz mi ‚umknal’…
Co do ‚odpadow’, to absolutnie ich nie wyrzucaj! Tak jak pisalam wyzej – mozna je po osuszeniu dodac np. do ciast, deserow czy nawet do domowej granoli; a mleko roslinne z czegos trzeba jednak zrobic, z samej wody sie nie da ;) Dla wartosci odzywczych zjadam cale orzechy, a do uzyskania mleka – niestety je miele i odsaczam :) Ale nic nie wyrzucam!
Pozdrawiam serdecznie!
Zaciekawiło mnie to, co napisałaś o możliwości zrobienie jogurtu na mleku roślinnym. Jakiś czas temu przekopywałam sieć w poszukiwaniu takiego przepisu, ale to co znalazłam (a było tego bardzo niewiele) mnie nie zachwyciło. Robiłam jogurt na mleku słonecznikowym, zagęszczając go dodatkowo bodajże jakąś skrobią, ale najlepsze co można o nim było powiedzieć, to że dał się skonsumować, tak więc nawet nie wpisałam go na blogu. Czy masz może jakieś lepsze doświadczenia w tej kwestii?
OSa – niestety nie mam super doswiadczen w tej dziedzinie, ale tez musze uczciwie przyznac, ze nie eksperymentowalam zbytnio… Jesli juz jednego od czasu do czasu potrzebuje, to najczesciej kupuje sojowy bio.
Zamiast dodatku skrobi mozesz sprobowac tez z agarem np. , moze bedzie Ci bardziej w smaku odpowiadac?
Mam pytanie, czy te mleka roślinne nadają się do kawy? Kiedyś robiłam sobie podobne z wiórków kokosowych, ale było za rzadkie i szukam zamiennika, bo niestety dzisiejsze mleko krowie to nie to, co pamiętam jako dziecko z lat 80-tych. Pozdrawiam :)
Olu, to zalezy co kto lubi… Mam znajomych, ktorym dodatek mleka roslinnego do kawy zupelnie nie przeszkadza, ja natomiast od czasu alergii mam z tym wielki problem, gdyz taka kawa zdecydowanie mniej mi smakuje :/ A przynajmniej nie tak, jak tradycyjna. Natomiast plusem domowej produkcji mleka roslinnego jest fakt, iz mozesz sama regulowac jego gestosc, mozesz wiec przygotowac taka konsystencje, jaka Tobie bedzie odpowiadac.
Pozdrawiam!
Pingback: Bułeczki drożdżowe z szafranem, bez jajek i nabiału | Bea w Kuchni
Pingback: Piernik zamiast ‘galette’ | Bea w Kuchni
Pingback: Brioszka marmurkowa (bez jajek i nabiału) | Bea w Kuchni
Pingback: Jaglanka śniadaniowa i Piąta Pora Roku | Bea w Kuchni
Beo, nie wiem czy jeszcze zaglądasz do komentarzy pod tym postem ale może uda mi się uzyskać od Ciebie odpowiedź na pytanie :) Powiedz proszę, czy można takie mleczko zrobić ze świeżych (jeszcze nie wysuszonych) orzechów włoskich? Czy lepiej wpierw je wysuszyć? I przede wszystkim czy będzie smaczne?
Z góry dziękuję za odpowiedź.
Kasiu, dostaje wszystkie powiadomienia mailowo, wiec teoretycznie mi nie umykaja (choc niestety czsami i tak sie zdarza… ;)).
Co do mleka ze swiezych orzechow, to nigdy go nie przygotowywalam; jego smak moze byc delikatniejszy od tego z juz podsuszonych orzechow, to raz; a dwa – podobno moze ono miec pewna lekka goryczke czasami… No i podobno niektorzy gorzej trawia swieze orzechy niz te przesuszone, wiec podobnie mozy byc rowniez z mlekiem…
Pingback: Koktajl z kaszą gryczaną, na surowo | Bea w Kuchni