Na targu nareszcie pojawiają się pierwsze nowalijki. Wczoraj wróciłam z ‘bukietem’ młodej, białej rzepy (navet), która dziś będzie podstawą mojego pseudo-krupniku – klik (a sądząc po ostatnim przeglądzie szafek, krupnik powinien być w najbliższym czasie stałym gościem naszego menu ;)). Liści oczywiście nie wyrzucamy, tylko poszatkowane dodajemy do zupy, lub na ich bazie przygotowujemy zieloną, wiosenną zupę-krem, jak np. ta – klik lub ta – klik. A jeśli macie bardzo młode, malutkie białe rzepy, możecie przygotować je w bardzo prosty sposób – ugotowane krótko na parze, z oliwą i fleur de sel (przepis tutaj – klik).
Na straganach pojawiły się też rzodkiewki, już te lokalne, prawdziwe, prosto z pola :) Ostatnio zjadam je najczęściej w towarzystwie koziego twarożku (np. takiego jak ten- klik), ziół i awokado. A liście oczywiście znów trafiają do zupy ;)
Gdy porównuję moje wiosenne wpisy z poprzednich lat stwierdzam, iż wiosna ma w tym roku jakieś trzy tygodnie spóźnienia. Dwa lata temu na początku kwietnia był już rabarbar, a w połowie kwietnia – pierwsze szparagi; tym razem niestety przyjdzie nam jeszcze nieco na nie poczekać…
A jako iż początek wiosny oznacza koniec sezonu na nasz pyszny Vacherin Mont-d’Or, to w weekend uczcimy jego kwietniowe ‘ostatki’ ;), gdyż to już ostatnia tegoroczna produkcja i dostawa tego sera. Kilka drewnianych pudełeczek trafiło również do zamrażalnika, by mogli ich spróbować goście, którzy zawitają do nas dopiero latem (w przeciwnym razie nigdy pewnych specjałów nie udało by im się spróbować). Ser rozmrażam wtedy w lodówce i zużywam go w wersji zapiekanej, z dodatkiem białego wina i czosnku (przepis podawałam tutaj- klik). I to właśnie dokładnie w tej samej wersji pojawi się u nas na weekendowych ‘ostatkach’ :)
‚
Pozdrawiam serdecznie!
Wow, to dla mnie prawdziwe odkrycie, że można zrobić zupę z liści rzodkiewek. Uprawiam własne na balkonie i tak smutno było mi wyrzucać te świeże zielone listki po zjedzeniu pierwszej partii. Dziś drugi zbiór, a z liści zupa! :)
Julio, absolutnie nie wyrzucaj! Najlepsze sa te jak najmlodsze :)
wiosna wiosna czekam i nią z utęsknieniem kiedy będę mogła już posadzić moje ulubione dynie :-) a takie białe rzodkiewki już rosną w szklarni :-) bardzo zaciekawił mnie ten serek :-) piękne zdjęcia.
Kasandro – gdybym miala gdzie, to tez bym sie juz nie mogla doczekac sadzenia dyni :))
U Ciebie już wiosna! u nas wciąż szaro i o nowalijkach na razie nie ma co marzyć, wciąż szklarniowe importowane warzywa i owoce, czekam z utęsknieniem na takie nowalijki jak u Ciebie, pozdrawiam :))
Nasi rolnicy czasami jeszcze musza przykrywac warzywa na noc, gdyz jest chlodno, ale nie ma juz zerowych temperatur na szczescie. Na weekend zapowiadaja slonce i 20 stopni! Oby sie nie pomylili ;)
A teraz wlasnie szaleje straszna burza… :/
Oj tak, widać, że wiosna ma tyły również po straganach i półkach z warzywami. Chętnie spróbowałabym takiego serka. Szkoda, że sezon się kończy, bo pewnie już znika z półek, a ja większe i delikatesowe markety mam za daleko od siebie, by wyskoczyć. :/
Julio, teoretycznia produkcja Mont d’Or moze trwac do konca kwietnia, ale u nas konczy sie zazwyczaj miedzy poczatkiem a polowa kwietnia wlasnie. Niestety ;)
Bea, Ty to się lubisz nad nami znęcać, co? U nas zima jeszcze jest. Śnieg się jeszcze topi. Niby z dnia na dzień coraz go mniej, ale jest. O świeżych roślinach można pomarzyć.
Kaba, u nas snieg na szczescie tylko w gorach… Zima w tym roku ciagnie sie wyjatkowo dlugo :/ Trzymam kciuki za rychle pierwsze roslinki ;)
Ależ wiosna u Ciebie Beo! U mnie nowalijek nie widać. Jakieś wielkie rzodkiewki, ale takie dziwne…
Może jutro się rozejrzę za botwinką, której mi już tak bardzo brakuje.
Pozdrawiam ciepło:*
Majano, u nas w marketach czesto sa wloskie i hiszpanskie; na targu zas kupuje od rodziny, ktora ma tylko to, co im na polu wyrosnie. Przyjezdza przesympatyczny starszy pan z corka i zawsze w srode rano sobie ucinamy krotka pogawedke (maja stragan na uliczce tuz kolo mojej pracy :)).
Bea, ale Ci fajnie… Nawet jeśli to dopiero początki wiosny na straganie… :) U nas przyjdzie poczekać pewnie jeszcze trochę. Ech.
Malgos, ale za to gdy u nas nowalijki sie skoncza, to Ty nadal bedziesz sie nimi cieszyc ;)
jak ja dawno rzodkiewek nie jadłam! chyba sobie kupię i zjem ze świeżym twarożkiem na kanapce :)
Aga, koniecznie! By przepedzic w koncu te zime ;)
Beo, u Ciebie, jak zwykle, i pysznie i pięknie. Zupy z liści rzodkiewek się nie spodziewałam. Moje dzieci lubią zupy-kremy więc będą miały niespodziankę. Czuć w takiej zupie smak rzodkiewki? Podam z grzankami. Właściciel zaprzyjaźnionego „warzywniaka” stwierdził, że rzodkiewka już prawie jak polska. Muszę zrobić tę zupę, jestem ciekawa jak smakuje. U mnie zupa to podstawa. No i kiełki, którymi przywołujemy wiosnę już od wielu tygodni- za Twoją sprawą:)
U nas szaro, deszczowo i ponuro. Wiosnę mam w doniczce, w postaci zielonej pietruszki. Twój wpis wprawia w znakomity nastrój.
Ten makaronowy też mi się podoba. W makaronie wspaniałe są: czas przygotowania, stopień trudności i lubią te dania wszystkie zaprzyjaźnione dzieciaki.
Pozdrawiam cieplutko.
Witaj Klementyno :)
Mam nadzieje, ze zupa dzieciom posmakuje :) Smak lisci nie jest do konca dokladnie taki sam jak rzodkiewki, ale jet lekko ostry, choc nieco mniej ‚rzodkiewkowy’.
Ciesze sie, ze wpis choc troche pomogl w utrzymaniu wiosennego nastroju :)
Pozdrawiam serdecznie!
Wiosna, wiosna, ach to Ty – od kiedy przeczytałam Twój post chodzi po mnie ta piosenka :) Cudownie, że u Ciebie tak wiosennie i ciepło i świeżo, bo za oknem nadal mam zimę. Marzę o nowalijkach.
Leno, tez o niej myslalam :))
Wzdrygam sie na mysl o zimie za oknem… Ja juz jestem glowa (i sercem ;)) w Toskanii :)
Jak ja Ci, Beo zazdroszczę tego wyprzedzenia czasowego. U mnie na rynku nadal zima, zima, zima…. A ja już się nie mogę doczekać wiosennych warzyw.
Pozdrawiam serdecznie!
Usagi, lekkie wyprzedzenie, ale i tak spoznieni sporo jestesmy w tym roku…
Przesylam Ci troche wiosennego slonca, bo mocno nas w ten weekend rozpieszcza :)
Pozdrawiam!
Vacherin Mont-d’or… nie jadłam go już rok. Miałam okazję się nim delektować dzięki mojej kilkumiesięcznej studenckiej przygodzie w Tuluzie, a teraz, tutaj w Warszawie jakoś nie było okazji… Ale niektóre moje świrki zostały, np. przeprowadziłam się z centrum na Bemowo i pod oknem mam targ z prawdziwego zdarzenia:) Nic tylko pozostaje mi wypatrywać młodej rzepy aby powtórzyć Twój super prosty i pyszny pomysł z gotowaniem jej na parze i podaniem z oliwą i fleur de sel. Właśnie dzięki Twojemu blogowi mam coroczną spotęgowana frajdę z wiosny, dzięki :)
Madziu, dziekuje za tak mile slowa! Ciesze sie, ze wciaz masz ochote tu zagladac :)
To bardzo dobrze, ze mieszkasz teraz blisko targu z prawdziwego zdarzenia! Uwielbiam takie miejsca :) No i moze Tuluzy bedzie Ci troche mniej brakowac? ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Ehh, nie mogę doczekać się wiosny. Tanich pomidorków, sałaty, ogórków. Z tego można robić takie pyszne rzeczy. Teraz jest drożyzna!
Okunin – w sezonie nie dosc, ze warzywa tansze, to jeszcze smakuja tak jak powinny; teraz pomidory sa przeciez ‚plastikowe’, wiec nie ma sensu ich kupowac. Wszystko w swoim czasie :)