Dokładnie rok temu o tej porze spędzałam przemiły tydzień w mojej ukochanej Toskanii. I przeglądając wpisy blogowe stwierdzam, iż zeszłoroczna relacja niestety nie doczekała się ciągu dalszego :/ Dziś więc (niejako z okazji rocznicy ;)) kilka dodatkowych zdjęć i toskańskich wspomnień…
W ostatnim wakacyjnym wpisie zatrzymałam się na Montalcino…
Następnego dnia zawitaliśmy również do Montepulciano (kilka wcześniejszych zdjęć również tutaj – klik) :
(studnia Gryfów i Lwów na Piazza Grande)
Całkiem przypadkowo trafiamy do Cafe Poliziano (Via Voltaia del Corso 27/29), którego historia sięga XIX wieku; zresztą sala wciąż wygląada tak, jakby czas się tam na chwilę zatrzymał…
(na piętrze niżej mieści się również restauracja)
Z maleńkich tarasów rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę :
Sami chyba przyznacie, iż miło sączy się espresso (moje ulubione Illy) w takiej scenerii ;)
Wyjeżdżając z Montepulciano zatrzymujemy się przy przepięknym kościele San Biagio, który niestety jest akurat w trakcie renowacji (to pewnie znak, że trzeba tu wrócić, by móc zwiedzić jego wnętrze…).
Jedziemy więc dalej, do kolejnego punktu naszej wyprawy – Monticchiello (13 km od Pienzy, miasteczko liczy sobie niewiele ponad 200 mieszkańców…), do którego nie udało mi się dotrzeć poprzednim razem…
Jeśli przez przypadek śledzicie australijską wersję Masterchefa (nota bene dla mnie to zdecydowanie najlepsza wersja tego programu jaka istnieje…), to może pamiętacie, iż dwa lata temu, podczas ich włoskiej wyprawy, to właśnie w Monticchiello rozegrano jeden z odcinków (nagminnie pisząc wszędzie Monticello ;)). Kandydaci mieli najpierw przygotować tamtejszy typowy makaron pici, a następnie cały posiłek dla mieszkańców miasteczka. Nie mogłam więc odmówić sobie przyjemności i nie zawitać do tego maleńkiego, lecz wielce urokliwego miasteczka (regularnie przybywają tam nowożeńcy, a w dniu naszego pobytu w Monticchiello był tam akurat ślub polskiej pary – świat jest mały :)).
Clou naszej wyizyty w Monticchiello była Osteria La Porta (tuż przy wejściu do miasteczka, przy głównej bramie średniowiecznych murów – skąd jej nazwa; zamknięte w czwartki), w której bez wątpienia należy się zatrzymać.
Kawę czy małe przekąski (obowiązkowe bruschette / crostini - serwowane od 15.00) można konsumować również na tarasie, kontemplując widoki na dolinę Val d’Orcia.
Niestety pogoda zaczyna dosyć szybko się zmieniać i pod koniec posiłku dociera do Monticchiello nie tyle burza, co oberwanie chmury w akompaniamencie olbrzymich kulek gradu.
Powrót na parking w dole miasteczka jest absolutnie niemożliwy, ulice zamieniają się praktycznie w potok, postanawiamy więc przeczekać ulewę we wnętrzu osterii (przyznaję, iż w takim wnętrzu zupełnie mi to nie przeszkadza ;))
Sącząc kolejne espresso przeglądamy książki na półkach obok i trafiamy na dedykowane właścicielce egzemplarze szkiców literackich Marka Zagańczyka (po raz kolejny stwierdzam, że świat jest jednak mały… :))
(oprócz osterii La Porta polecić można również znajdującą się całkiem niedaleko restaurację La Cantina, która prowadzona jest przez córkę właścicielki La Porta; zamknięte w środy)
Do Monticchiello wracamy jeszcze następnego dnia, by tym razem napawać się widokiem skąpanych słońcem uliczek :
* * *
‚
Przy wejściu / wyjściu z miasteczka warto też zatrzymać się na tarasie baru La Guardiola (Wine Bar / Lounge), choć ceny przekąsek są tam niestety dosyć wygórowane (4 malutkie kawałki pecorino do degustacji kosztują tutaj 10 euro, a w Montalcino np. za praktycznie potrójną - poczwórną porcję płacimy 13 euro…). Na szczęście kawa i wino w całkiem ‘normalnej’ ;) cenie, a do tego miła obsługa i absolutnie niesamowite widoki na dolinę…
‚
Cdn.
‚
a to się napatrzyłam :) Cudnie tam jest. Chętnie bym przysiadła się na filiżankę kawy z takimi widokami. Raczej nie jest mi dane tam być, to chociaż sobie popatrzę
Krystyno, nigdy nie mow nigdy! Zycie mnie tego wlasnie nauczylo… ;)
Usciski! :*
Bea przepięknie. Dobrze jest móc wracać, chociażby poprzez zdjęcia w takie miejsca.
Kaba, masz racje. Choc zaluje oczywiscie, ze aktualnie tylko zdjeciami tam powracam… Codziennie czytam sobie moj toskanski dzienniczek podrozy z tamtego tygodnia i wysylma mezowi z pracy smsy : ’10.00 – jestesmy na kawie w Montalcino!’ ;))
Cudowne miejsca. A co do australijskiego Masterchefa – choć to format, jak większość najbardziej udanych formatów telewizyjnych, wymyślony u nas:-), to wielu fanów podziela Twoje zdanie. Nie wiem, może już Ci wspominałam, ale czytałam, że któryś finał Masterchefa był najbardziej oglądanym programem w historii australijskiej telewizji:-)
Anno Mario, oczywiscie brytyjska wersja to niepodwazalny oryginal, ktory zawsze bardzo chetnie ogladam! ;) Jeden ta australijska wersja jest naprawde wyjatkowa : ciekawi, mili i serdeczni ludzie, pelni humoru i pozytywnych emocji; no i sam ‚show’ na bardzo wysokim poziomie, ciekawe zadania, swietna atmosfera. Wersja amerykanska to dla mnie jakas porazka – nie rozumiem tych negatywnych emocji, ponizania, zlego traktowania ludzi… Choc rozumiem, ze to pewnie bardziej dla utrzymania ogladalnosci niz dla samej idei. Wersje francuska lubie, choc i tak z australijska nie wygra ;) Za to o polskiej (widzialam tylko pierwszy sezon) wole sie nawet nie wypowiadac… ;)
(nie wiedzialam, ze tamten final byl najbardziej oglądanym programem w historii australijskiej telewizji :))
Jak cudnie:-) Już nie mogę się doczekać naszej wyprawy:-)
Marzeno, wcale sie nie dziwie, ze nie mozesz sie doczekac! ;)
Usciski!
O, jak fajnie, że będzie ciag dalszy :-)
Pamiętam świetnie tamten odcinek australijskiego masterchefa – oglądam tę edycję pasjami :-) To było dobrze wymyślone zadanie! Ale ja chybabym zemdlała z przerażenia, gdybym miała Włochom gotować ich własną kuchnię.
Widzie, ze nie tylko ja mam bzika na punkcie tek edycji ;) To byla wogola bardzo swietna ekipa wtedy, prawda? Choc i ci nastepni i ci aktualni tez bardzo sympatyczni :)
Z ciagu dalszego beda chyba jeszcze dwa odcinki (choc moze zloze wszystko w jeden…).
Mam nadzieje, ze to czytelnikow nie znuzy ;)
Pozdrawiam!
Beo- miło popatrzeć na malowniczą Toskanię widzianą Twoim okiem. Cieszę się , że wróciłaś do wspomnień :) Pokazujesz pięknie klimat tamtejszych miejsc. Co do australijskiego Masterchefa…absolutnie podzielam to co piszesz o programie. Czasem zastanawiamy się, czy po prostu żyje się tam inaczej, bo zachowanie ludzi jest tam budujące…
Malgosiu, wydaje mi sie, ze to wlasnie roznice kulturowe… Patrzac na wersje amerykanska jestem z lekka przerazona :/ Teraz chce jeszcze porownac z wersja wloska ;)
jak miło popatrzeć! nawet na ten deszcz za oknem :)
Przyznaje, ze bylo to dosyc niesamowite przezycie… Ulewe przeczekiwala z nami para Anglikow na emeryturze; pani byla tak przerazona tym, co podczas ulewy na drodze przezyli, ze reperowala nerwy koniaczkiem ;)
Pięknie tam, szczególnie urzekło mnie Monticchiello . Marzę o zamieszkaniu w takim domu, niestety obawiam się że na Mazowszu nie będzie wyglądał tak spektakularnie jak tam :(
Dzemdzus, ja wciaz nie wiem, na jaki dom bym sie zdecydowala… Uwielbiam tego typu architekture, jednak ciezko mi zyc w pomieszczeniach z malutkimi oknami – kocham takie praktycznie szklane sciany ;) No ale wszystkiego miec nie mozna. Niestety ;)
Wracam tam co roku…niedaleko jest San Galgano, ciekawe miejsce i interesujace wino. Tylko bruschetta nijaka
Vazq – zapisuje wiec San Galgano na przyszly raz, dziekuje za podpowiedz :)
Pozdrawiam!
O matko Bea- my się musiałyśmy mijać, bo byłam w tych samych miejscach dokładnie rok temu. Kto wie, może piłyśmy kawę siedząc niedaleko :) Ja oczywiście mam taki refleks, że zdjęcia wrzuciłam na rocznicę ;)
Marto – no prosze, moze faktycznie sie minelysmy? :)
Ty wiesz, że w Montepulciano byłam tylko nocą…
W nocy tez tam bardzo nastrojowo… :)
Może masz w zanadrzu jeszcze coś? Ni trzymaj do kolejnej rocznicy włoskie wpisy zawsze są mile widziane i zawsze wiążą się z jedzeniem ;)
Jo, mam jeszcze kilka zdjec i najpozniej za tydzien lub dwa postaram sie je zamiescic… Choc to tych jedzeniowych jest / bedzie zdecydowanie mniej ;)
Bardzo ciekawa relacja z podróży! Mam nadzieję, że wkrótce również uda mi się pojechać do Toskanii, ale póki co wraz z całym zespołem zastanawiamy się jakie są miejsca na wyjazd integracyjny nad morzem w Polsce. Może wkrótce uda nam się znaleźć ciekawą destynację.